Rafał Bujalski: W programie LEX Prawo Europejskie udostępniliśmy właśnie komentarz praktyczny Pani autorstwa pt. "Informacja o wartości odżywczej - nowe zasady znakowania żywności", który zawiera analizę zmian w tej materii wchodzących w życie od 13 grudnia b.r. Które ze zmian są w Pani ocenie najbardziej istotne z punktu widzenia producentów żywności? Jakie korzyści w wyniku ich wprowadzenia uzyskają konsumenci?

Agnieszka Szymecka-Wesołowska: Najważniejszą zmianą jest sam fakt wprowadzenia obowiązku zamieszczania w oznakowaniu środków spożywczych informacji o wartości odżywczej. Dla wielu producentów, z którymi stykam się w ramach działalności Centrum Prawa Żywnościowego, to zupełna nowość. Nie bardzo wiedzą, jak tę wartość wyliczać, jak ją oznaczać, itd., zwłaszcza, jeśli nie dysponują wynikami badań laboratoryjnych (których zresztą mieć nie muszą). Do tej pory informacja o wartości odżywczej produktu była obowiązkowo zamieszczana tylko na niektórych środkach spożywczych (np. żywności tzw. dietetycznej, wodach mineralnych, żywności wzbogacanej witaminami i minerałami); wielu producentów zamieszczało ją także na zasadzie dobrowolności, ale zasadniczo nie była wymagana. Od grudnia zupełnie zmienia się podejście w tym zakresie. Teraz co do zasady będzie taki obowiązek, a tylko nieliczne produkty będą z niego zwolnione. Stąd obecnie notujemy duże poruszenie na rynku i czas intensywnych przygotowań do tej zmiany. Dla konsumentów oczywiście zmiana ta niesie niekwestionowaną korzyść. Zwłaszcza osoby szczególnie dbające o swoją dietę, będą miały możliwość bardziej świadomego komponowania posiłków i bezpośredniego porównywania wartości odżywczej produktów już przy półce sklepowej, a więc jeszcze przed zakupem (obowiązkowo na każdym produkcie pojawi się bowiem informacja o jego wartości kalorycznej, zawartości tłuszczów, kwasów tłuszczowych nasyconych, węglowodanów, cukrów, białka i soli; dodatkowo będą mogły być deklarowane także inne składniki odżywcze). Myślę, że fakt ten będzie też skłaniał producentów do ulepszania swoich produktów pod tym kątem, co przyniesie korzyść każdemu z nas.

Na ile podane w oznakowaniu wartości odżywczej ilości będą musiały być zbieżne z ilościami rzeczywistymi?

To jest bardzo ciekawa kwestia, która zresztą trochę obnaża faktyczną korzyść dla konsumenta. Pamiętać bowiem należy, że żywność – jak sama nazwa wskazuje – to "materia żywa", a zatem jej wartość odżywcza nie jest stabilna. Uzależniona jest od wielu czynników np. okresu zbiorów owoców czy warunków przechowywania. Zresztą sama naturalna zawartość poszczególnych składników jest zmienna. Stąd też, prawodawca wymaga, by w oznakowaniu podawane były wartości średnie (a nie dokładne). Co więcej, producent może wyliczyć te wartości nie tylko w oparciu o konkretne wyniki badań laboratoryjnych, które – jak wcześniej wspomniałam – nie są konieczne, ale także w oparciu o informacje przekazane mu przez dostawców składników, których używa do wytworzenia swojego produktu gotowego a nawet w oparciu o ogólnie dostępne i zaakceptowane dane (w Polsce są to najczęściej tabele opracowane przez Instytut Żywności i Żywienia). Co więcej, Komisja Europejska w odpowiednich wytycznych wyraźnie określiła progi tolerowanych odchyleń, np. przy zadeklarowanej na etykiecie zawartości cukru na poziomie 8,5 g/100g, jego faktyczna zawartość w produkcie może wahać się od 6,5 do 11 g. Konsument powinien się zatem liczyć z tym, że wartość zadeklarowana na etykiecie, jest wartością uśrednioną, przybliżoną, a nie wartością rzeczywistą. Uważam, że jest to podejście jak najbardziej rozsądne i odzwierciedlające faktyczne możliwości określenia wartości odżywczej żywności.

Jak od grudnia b.r. wyglądać będzie egzekwowanie nowych obowiązków dotyczących podawania wartości odżywczej?

W zakresie egzekwowania w zasadzie nic się nie zmieni. Organy urzędowej kontroli żywności będą oczywiście weryfikować, czy informacja o wartości odżywczej jest podana (tam, gdzie będzie wymagana), ale sankcje pozostają te same jak w przypadku innych naruszeń związanych z niewłaściwym oznakowaniem. Jedyną ciekawostką, która się pojawia, jest może to, że – zgodnie z powołanymi wytycznymi Komisji – w przypadku stwierdzenia przez inspekcje, że wartość np. białka zadeklarowana na etykiecie odbiega od zawartości tego składnika wynikłej z kontrolnych analiz laboratoryjnych, to nawet przy przekroczeniu określonych w wytycznych progów tolerancji, inspekcje nie powinny automatycznie stwierdzać naruszenia i nakładać sankcji, ale brać pod uwagę szereg dodatkowych okoliczności, które mogły mieć wpływ na zaistnienie takiej różnicy. Jest to na przykład, naturalne wysokie zróżnicowanie zawartości danego składnika odżywczego, w tym wahania sezonowe, szybkość jego rozkładu, zgodność większości próbek z danej partii z zakresem tolerancji itd. Prawodawca pozostawił więc producentom dość szeroki margines obrony.

W jakich regulacjach należy szukać szczegółowych zasad dotyczących umieszczania wartości odżywczej na produktach spożywczych?

Szczegółowe zasady dotyczące umieszczania informacji o wartości odżywczej zostały określone w unijnym rozporządzeniu nr 1169/2011 z dnia 25 października 2011 r. w sprawie przekazywania konsumentom informacji na temat żywności. Natomiast Wytyczne Komisji Europejskiej w zakresie określenia limitów tolerancji dla składników odżywczych wymienionych na etykiecie, o których wspominałam, można znaleźć np. na stronie internetowej Głównego Inspektoratu Sanitarnego.

Z tego, co Pani mówi, wynika, że właściwie całość regulacji omawianego zagadnienia znajduje się poza polskimi ustawami i rozporządzeniami. Zdaje się to potwierdzać tezę, że w prawie żywnościowym dominuje obecnie coraz bardziej prawo unijne, spychając w cień prawo polskie. Czy zgadza się Pani z tą opinią?

Oczywiście. Prawo żywnościowe to przede wszystkim prawo przyjmowane na poziomie unijnym. W Polsce przepisy te są albo bezpośrednio stosowane, bez konieczności wydawania krajowych aktów implementacyjnych (tak się dzieje w przypadku unijnych rozporządzeń, w tym omawianego tu rozporządzenia nr 1169/2011), albo też wymagają implementacji w polskich ustawach i rozporządzeniach ministrów (takiego zabiegu wymagają np. dyrektywy unijne). Przy dyrektywach Państwa Członkowskie mają większy margines możliwości ingerowania w regulowany obszar. Co ciekawe, pracując z prawem żywnościowym od wielu lat obserwuję wręcz tendencję prawodawcy unijnego do regulowania coraz większych obszarów właśnie w aktach bezpośrednio stosowanych we wszystkich Państwach UE i wydawania rozporządzeń także w ramach tych zagadnień, które do niedawna były regulowane tylko w dyrektywach. Takim przykładem jest także omawiany tu przez nas obszar znakowania żywności. Od lat siedemdziesiątych temat ten był regulowany w dyrektywach, które – mówiąc w uproszeniu – Państwa członkowskie, po swojemu "uzupełniały" o przepisy krajowe, natomiast od 2011 r. dyrektywy zostały zastąpione rozporządzeniem, które ma być wszędzie stosowane bezpośrednio.

Osobiście oceniam tę tendencję bardzo pozytywnie. Ma ona na celu większą harmonizację i ujednolicenie przepisów z zakresu znakowania żywności we wszystkich Państwach UE, co odbywa się z korzyścią zarówno dla konsumentów, jak i producentów. Konsumenci w całej Unii wiedzą jak np. szukać na etykiecie informacji o alergenach czy wartości odżywczej, bo jest ona – dzięki rozporządzeniu – jednolicie wszędzie regulowana. Dla producentów oznacza to natomiast większą pewność prawa, niewątpliwie ułatwia wymianę handlową, pomijając już aspekt większej integracji całego rynku unijnego.

Dziękuję za rozmowę.

 

Zobacz również:

Zdrowie na etykietach żywności – dlaczego wciąż są z tym problemy?>>>