Jolanta Ojczyk: We wtorek Konstytucję dla Nauki przyjął rząd, ale nie ma jeszcze pełnego poparcia polityków PiS?
Jarosław Gowin: Poglądy polityków PiS są rzeczywiście podzielone w tej sprawie, ale wierzę, że na końcu wszyscy podniosą rękę za ustawą.
Na jakie ustępstwa pan poszedł, by zyskać poparcie?
Zupełnie niewielkie. Przykładowo – kształt, który został przyjęty przez rząd, ma pełną akceptację polityczną na poziomie koalicji. W ramach uzgodnień politycznych wprowadziliśmy drobne modyfikacje. Np. Rada Uczelni będzie nadal wskazywała kandydatów na rektorów, ale po zasięgnięciu opinii senatu. Inna zamiana to obniżenie kategorii niezbędnej do uzyskania bądź zachowania prawa do habilitacji. W pierwotnym projekcie, aby nadawać habilitację, trzeba było zdobyć kategorię A lub A+, a aby nadawać doktoraty – nie mniej niż B+. W ostatecznym projekcie B+ będzie tą granicą, która pozwoli na uzyskiwanie uprawnień do nadawania doktoratów i habilitacji.
Rząd przyjął projekt nowego prawa o szkolnictwie wyższym>>
Z kolei w poniedziałek ustalił pan z premierem Morawieckim i minister Czerwińską zasady finansowania. Jest pan zadowolony?
Rząd przekaże uczelniom jednorazowo obligacje Skarbu Państwa w wysokości 3 mld zł, a w budżecie na 2019 r. na szkolnictwo wyższe będzie o 700 mln zł więcej. Ustaliliśmy też pewien algorytm systematycznego wzrostu nakładów na naukę, skorelowany z poziomem wzrostu PKB. Nie jestem tym do końca usatysfakcjonowany, ale liczy się, że nakłady na naukę będą rosły systematycznie.
Jak będą podzielone te pieniądze?
Ustalimy to jeszcze z Ministerstwem Finansów. Na dziś mogę powiedzieć, że obligacje o wartości 1 mld zł trafią do ok. 10 uczelni badawczych, które będą wyłonione w drodze konkursu przez międzynarodowy zespół ekspertów. Pozostałe 2 mld zł trafią do ogółu uczelni publicznych. Te środki będą mogły jednak być wykorzystane albo na inwestycje, albo na badania naukowe, czyli nie na finansowanie bieżących kosztów.
Będą podwyżki dla pracowników?
Tak, ale o tym, jakie konkretnie, będziemy decydować w drugiej połowie roku, gdy znane już będą wyniki realizacji tegorocznego budżetu.
W lutym apel przeciwko pana reformie podpisało 150 naukowców, głównie profesorów. Nie boi się pan, że reforma będzie negowana przez część akademików?
Czy celem reformy ma być dobre samopoczucie części starszego pokolenia, czy podniesienie jakości kształcenia studentów i badań naukowych? Dla mnie oczywistym jest, że to drugie. A niestety w niektórych przypadkach te dwa cele: poczucie prestiżu profesury, wynikające z dotychczasowego nadmiernie kastowego systemu, oraz troska o podniesienie jakości są w kolizji. Proszę pamiętać, że na uczelniach pracuje 100 tys. pracowników naukowych. 150 sygnatariuszy tego listu to nieznaczny promil. Projekt w ostatecznej wersji został poparty przez wszystkie reprezentatywne gremia środowiska akademickiego: Radę Główną Szkolnictwa Wyższego, wszystkie konferencje rektorów, Krajową Reprezentację Doktorantów, Parlament Studentów RP, Niezależne Zrzeszenie Studentów, a także przez grupę sześciu organizacji studenckich o profilu konserwatywnym, czyli młode pokolenie Zjednoczonej Prawicy. Swoje poparcie wyraził ostatnio ZNP. Mam jednak świadomość, że nie wszystkich przekonam do tego projektu.
Co będzie największym sukcesem reformy?
Po pierwsze już mamy sukces, bo zbudowaliśmy zaufanie między ministerstwem a częścią środowiska akademickiego, które niekoniecznie jest przychylne działaniom naszego rządu. Po drugie, wypracowaliśmy nowe zasady finansowania uczelni – nowy algorytm nie skupia się na liczbie studentów, co promowało masowość, ale na proporcji między liczbą pracowników naukowych a liczbą studentów, a także na jakości dorobku naukowego.
Jaka będzie najważniejsza zmiana, która dopiero zadzieje się dzięki reformie?
Najważniejszy jest chyba model kształcenia doktorantów. Naukę na całym świecie rozwijają młodzi doktorzy, a u nas model ich kształcenia był bardzo ekstensywny. Jakość doktoratów od lat systematycznie spadała. Teraz doktorantów będzie mniej i podniesie się jakość doktoratów. Będą też pieniądze na stypendia dla nich. studia doktoranckie często zamknięte w murach jednego wydziału czy instytutu zastąpimy kształceniem interdyscyplinarnym, a doktoranci nie będą już traktowani jak studenci, tylko jak najmłodsi badacze.
Pojawiają się głosy, że przede wszystkim zyskają rektorzy. Zyskają większą władzę, a rady uczelni, które miały ich kontrolować, straciły na znaczeniu. Projekt przewiduje, że do zadań rektora należeć ma m.in. reprezentowanie uczelni, zarządzanie nią, przygotowywanie projektu statutu, polityka kadrowa czy powoływanie kierowników.
Rektorzy zyskają większą władzę, ale też większą odpowiedzialność. A jedną z barier rozwoju polskich uczelni jest kompletnie dysfunkcjonalny model zarządzania. Na czele wydziałów stoją często dziekani wybierani w kontrze do rektora. Można to porównać do sytuacji, gdyby premierowi Morawieckiemu ministrów wybierała opozycja. Jak mają więc być rządzone polskie uczelnie, skoro tolerujmy taką sytuację. Nie zgadzam się też z zarzutem, że rady zostały osłabione. Nadal będą przedstawiać dwóch kandydatów na rektorów, po zasięgnięciu opinii senatu uczelni. To jednak nie będzie wiążąca opinia.
Czy społeczność akademicka zagłosuje na kandydatów, którzy nie będą mieli pozytywnej opinii senatu uczelni?
Myślę, że rady będą się składały z mądrych ludzi, którzy będą wybierali takich kandydatów, którzy będą nie tylko formalnymi przywódcami na uczelni, ale też autorytetami.
Członków rady wybierze Senat, może więc wybrać figurantów.
Nie mam co do tego złudzeń, że mogą się zdarzyć takie sytuacje. Wówczas rada będzie ciałem fikcyjnym, złożonym z figurantów. Tak też zdarza się w innych krajach europejskich, gdzie wprowadzono rady, np. w Niemczech. Tam jednak, gdzie do rad powybierano figurantów, uczelnie stanęły w miejscu. Rozwijają się zaś te uczelnie, które wybrały sobie rady z prawdziwego zdarzenia.
Zwykle to rektorzy byli hamulcowymi zmian, a pan jednak zyskał ich przychylność.
Pełni władzy nie zyskają. Najważniejszym organem na uczelni pozostanie senat. Nie będzie tylko stuosobowym zarządem, bo takie ciała są z definicji nieefektywne. Senat ma się koncentrować na tym, co jest prawdziwą misją uczelni, czyli na procesie kształcenia i badaniach naukowych.
Co studenci zyskają na reformie?
Z pewnością lepiej będą chronione ich prawa. Uczelnia będzie musiała z góry określać wszystkie rodzaje i wysokości opłat. Studenci będą mieli wpływ na zarzadzanie uczelnią, bo ich przedstawiciel będzie zasiadał w radzie. Wiele zmian ma charakter projakościowy, sprawią, że podniesie się jakość kształcenia. Przyszli studenci muszą się więc liczyć z tym, że wymagania wobec nich będą dużo wyższe niż obecnie.
Obecnie i wielu absolwentów, a także pracodawców uważa, że uczelnie kształcą teoretycznie. Choć na podstawie badań losów absolwentów można stwierdzić, które kierunki są cenione przez rynek. Wykorzystają Państwo te badania?
Przebadane są dwa roczniki i to jest za mała próba, aby wyniki uznać za miarodajne. Za 5–7 lat będziemy już jednak doskonale wiedzieli , które uczelnie i na jakich kierunkach kształcą tak, że pracodawcy chcą zatrudniać ich absolwentów, i to na dobrych warunkach.
Będzie to brane pod uwagę przy podziale dotacji?
Obecnie będziemy to brali pod uwagę w odniesieniu do publicznych uczelni zawodowych. Uruchamiamy już w tym roku specjalny strumień finansowania – Dydaktyczna Inicjatywa Doskonałości. 15 Państwowych Wyższych Szkół Zawodowych, które najlepiej wypadają właśnie w rankingu ELI [ELA – Ekonomiczne Losy Absolwentów], otrzyma dodatkowo po 1 mln zł. Dla tych małych uczelni to duży zastrzyk finansowy.
Myśli pan, że przepisami zmieni pan mentalność wykładowców? Zaczną poważnie traktować studentów, przygotowywać aktualne sylabusy, materiały, będą dostępni na dyżurach.
Ustawą można pewne problemy rozwiązać, ale poza przepisami jest jeszcze praktyka. Można zobowiązać ustawowo pracowników do wykonywania pensum, ale ustawą nikt ich nie zmusi, by przychodzili punktualnie na zajęcia. To jest kwestia organizacji pracy i od tego są władze uczelni. Tutaj najlepszym instrumentem korygującym wadliwe zachowania kadry jest rynek, czyli niż demograficzny. Jeśli uczelnie chcą przyciągać do siebie studentów, a jest ich coraz mniej, to będą musiały stawiać na rzetelne wywiązywanie się ze zobowiązań. Rozstrzygające nie jest prawo, ale poczucie odpowiedzialności za realizację misji. A misją uczelni jest kształcenie i uprawianie nauki na wysokim poziomie.
Co jest ważniejsze: nauka czy dydaktyka?
To jest fałszywa alternatywa. Jedno i drugie jest ważne. Natomiast w ostatnich latach uczelnie nadmiernie koncentrowały się na dydaktyce, i to masowej, zaniedbując naukę. Nasza reforma ma przywrócić właściwe proporcje.
Rozmawiała Jolanta Ojczyk