- Krótszy wiek emerytalny kobiet, a tym samym krótszy okres podlegania ubezpieczeniu, prowadzi do sytuacji, w której kobiety krócej oszczędzają na swoją emeryturę, natomiast dłużej ją pobierają, co powoduje istotne zróżnicowanie wysokości pobieranych świadczeń w porównaniu z mężczyznami. RPO stwierdza, że nie ma racjonalnych argumentów przemawiających za utrzymaniem regulacji określającej powszechny wiek emerytalny na poziomie zróżnicowanym według kryterium płci, a obecnie nie da się wykazać, że różnice biologiczne i społeczne między kobietami i mężczyznami pozostają w bezpośrednim i koniecznym związku z takim zróżnicowaniem - mówi Piotr Kosmęda. Według niego, ponadto, nieco przecząc poprzedniemu twierdzeniu RPO zauważa, że z uwagi na dłuższe przeciętne trwanie życia kobiet i brak obiektywnych wskaźników świadczących o ich gorszym stanie zdrowia, wiele krajów zrealizowało ideę wyrównania wieku emerytalnego lub wstąpiło na drogę stopniowego wprowadzania tej idei. RPO podnosi też, że ustalenie niższego wieku emerytalnego kobiet, staje się przyczyną wywierania na kobiety nacisku na wycofanie się z rynku pracy, a wskazane czynniki wpływają ujemnie na wysokość emerytur kobiet przez co kwestionowany przepis ustawy ma charakter dyskryminujący ze względu na płeć.
- O ile można stricte prawniczo uznać formalnie logikę rozumowania RPO, o tyle twierdzenie RPO, że przepis ten ma charakter dyskryminujący dla kobiet jest co najmniej dyskusyjne z punktu widzenia finansowej korzyści ubezpieczonego. Jest bowiem oczywiste, że prawo do uzyskania świadczenia emerytalnego w wieku lat 60, a nie 65 jest przywilejem, skutkującym brakiem obowiązku wnoszenia składek w zamian za prawo otrzymania świadczenia. W innym przypadku należałoby przesunąć granicę wieku emerytalnego dla wszystkich uprawnionych do np. 70 lub, 80 lat, co, wedle tej logiki byłoby korzystne dla wszystkich, ponieważ świadczenia byłyby wyższe (choć większość uprawnionych zmarłaby przed ich uzyskaniem). Nie jednostkowa wartość miesięczna świadczenia jest bowiem istotna, lecz suma świadczeń w stosunku do wpłaconych składek - mówi Kosmęda.
- Wydaje się, że prawdziwy problem tkwi w narastającym kryzysie systemu ubezpieczeń społecznych. W celu utrzymania tego sytemu prawdopodobne jest zatem przesuwanie granicy wieku emerytalnego, co będzie prowadziło do powiększania się dysproporcji wpłacanych do ZUS środków i sumy świadczeń wypłacanych emerytom. Wydaje się, że tego typu ustawodawcza inicjatywa mogłaby mieć zastosowanie jedynie z bardzo długim vacatio legis, tak, by dotyczyła jedynie tych osób, które nie wpłaciły jeszcze żadnej składki do ZUS. W innym przypadku doprowadzi to do naruszenia fundamentalnej dla porządku prawnego zasady zachowania praw nabytych.
Jedynym realnym i niepowodującym nieustannego drążenia kieszeni ubezpieczonych tym quasi-podatkiem jest likwidacja obowiązkowego ubezpieczenia emerytalnego. Choć dzisiejsze programy obecnych w Parlamentarnie partii politycznych nie przewidują tego typu rozwiązania, to należy obserwować, czy wobec narastających problemów demograficznych nie pojawi się siła polityczna, która odważy się taką inicjatywę wdrożyć w życie. Osuwanie się po równi pochyłej wydłużania wieku emerytalnego nie może trwać wiecznie - uważa Piotr Kosmęda.
- O ile można stricte prawniczo uznać formalnie logikę rozumowania RPO, o tyle twierdzenie RPO, że przepis ten ma charakter dyskryminujący dla kobiet jest co najmniej dyskusyjne z punktu widzenia finansowej korzyści ubezpieczonego. Jest bowiem oczywiste, że prawo do uzyskania świadczenia emerytalnego w wieku lat 60, a nie 65 jest przywilejem, skutkującym brakiem obowiązku wnoszenia składek w zamian za prawo otrzymania świadczenia. W innym przypadku należałoby przesunąć granicę wieku emerytalnego dla wszystkich uprawnionych do np. 70 lub, 80 lat, co, wedle tej logiki byłoby korzystne dla wszystkich, ponieważ świadczenia byłyby wyższe (choć większość uprawnionych zmarłaby przed ich uzyskaniem). Nie jednostkowa wartość miesięczna świadczenia jest bowiem istotna, lecz suma świadczeń w stosunku do wpłaconych składek - mówi Kosmęda.
- Wydaje się, że prawdziwy problem tkwi w narastającym kryzysie systemu ubezpieczeń społecznych. W celu utrzymania tego sytemu prawdopodobne jest zatem przesuwanie granicy wieku emerytalnego, co będzie prowadziło do powiększania się dysproporcji wpłacanych do ZUS środków i sumy świadczeń wypłacanych emerytom. Wydaje się, że tego typu ustawodawcza inicjatywa mogłaby mieć zastosowanie jedynie z bardzo długim vacatio legis, tak, by dotyczyła jedynie tych osób, które nie wpłaciły jeszcze żadnej składki do ZUS. W innym przypadku doprowadzi to do naruszenia fundamentalnej dla porządku prawnego zasady zachowania praw nabytych.
Jedynym realnym i niepowodującym nieustannego drążenia kieszeni ubezpieczonych tym quasi-podatkiem jest likwidacja obowiązkowego ubezpieczenia emerytalnego. Choć dzisiejsze programy obecnych w Parlamentarnie partii politycznych nie przewidują tego typu rozwiązania, to należy obserwować, czy wobec narastających problemów demograficznych nie pojawi się siła polityczna, która odważy się taką inicjatywę wdrożyć w życie. Osuwanie się po równi pochyłej wydłużania wieku emerytalnego nie może trwać wiecznie - uważa Piotr Kosmęda.