Skoro stworzono odpowiednie regulacje prawne, zbudowano niezbędne struktury administracyjne i zatrudniono setki urzędników, a wciąż tak wiele firm nie ma jeszcze prywatnego właściciela, to należy zastanowić się, czy przyczyną jest tylko brak wystarczającej woli do prywatyzacji u niektórych z dotychczasowych ekip rządzących. Może powody tego stanu mają również charakter systemowy? Oznaczałoby to, że trzeba zmienić sposób podejścia do prywatyzacji. I to diametralnie.

Tym bardziej teraz, kiedy - dzięki polskim przedsiębiorcom - mamy realną szansę na dłużej zaistnieć w świecie jako kraj dynamicznego rozwoju. Stąd też rząd skupić się powinien na wspieraniu gospodarki w efektywnym wykorzystaniu ludzkiej przedsiębiorczości i krajowego majątku, a nie zajmować się dalej transformacją własności tego majątku przez kolejny, Bóg wie jak jeszcze długi, czas. Zwłaszcza, że społeczne koszty prywatyzacji są wysokie i przedłużanie tego procesu naraża gospodarkę na dalsze niepotrzebne wydatki. Koszty te to przede wszystkim utrzymanie z budżetu ogromnej armii urzędników, w tym kilkuset osobowej obsady Ministerstwa Skarbu Państwa i jego delegatur terenowych, po kilkadziesiąt osób w 16 urzędach wojewódzkich i w resortach infrastruktury, gospodarki i zdrowia, plus po nieco mniej w kilku innych resortach.

Aktywnie prywatyzacją zajmują się także, finansowane z budżetu, organy kontroli państwa, takie jak NIK, CBA, ABW, CBŚ i UOP oraz policja, prokuratura i sądy. Razem ze służbami technicznej obsługi odpowiednich komórek tych instytucji będzie to kolejne kilkaset osób. Do tego trzeba jeszcze dodać wydatki na utrzymanie ich biur, materiały, łączność, delegacje, zakupy sprzętu komputerowego i oprogramowania oraz serwisu, ogłoszenia prasowe, organizację konferencji i w końcu zatrudnianie doradców oraz finansowanie różnego rodzaju ekspertyz.

Cała ta biurokratyczna machina służy sprzedaży akcji i udziałów spółek państwowych lub kontrolowaniu prawidłowości tego procesu. Nadal nie są to jednak wszystkie koszty jakie wiążą się z transformacją własnościową gospodarki. Są jeszcze wydatki, które bezpośrednio obciążają firmy oczekujące w kolejce do sprzedaży. Po komercjalizacji firmy musiały bowiem powołać i utrzymywać rady nadzorcze które - często tylko z nazwy - kontrolują ich funkcjonowanie. Instytucji tej i związanych z nią kosztów nie było w przedsiębiorstwach państwowych. Po prywatyzacji, w średnich i małych firmach, inwestorzy najczęściej likwidują rady nadzorcze lub nie płacą ich członkom, powierzając te funkcje osobom wynagradzanym w innej formie. Koszty te więc także znikają.

Dodatkowe wydatki rodzą również procesy prywatyzacyjne z tytułu wielu akcji protestacyjnych i różnych konfliktów społecznych wśród pracowników, których następstwem są perturbacje w działalności firm i nieplanowane koszty. Jeśli zatem prywatyzacja się przedłuża, zdarzeń takich jest więcej i więcej jest kosztów. Wymiernym skutkiem długoletniego oczekiwania spółek na prywatyzację są też utracone korzyści budżetu państwa z tytułu nieuzyskiwania wpływów podatkowych. Spółki funkcjonują bowiem w warunkach niepewności co do strategii rozwoju, braku środków na inwestycje oraz bez presji na restrukturyzację. Zadowalają się więc niewielkim lub nawet ujemnym wynikiem finansowym, oczekując co będzie dalej.

Przez dwadzieścia lat nikt nie liczył kosztów działań prywatyzacyjnych i nie ma rozpoznania, ile wynoszą kompleksowe koszty uzyskania jednego złotego przychodów ze sprzedaży polskich firm. Może więc się niekiedy okazać, że uporczywe zabiegi urzędników o sprzedaż mniejszościowego pakietu udziałów po odpowiedniej cenie, jeśli trwają długo, w rachunku globalnym generują straty, a nie zyski.

Trudno w to uwierzyć, bo w odczuciu zarówno zwykłych obywateli jak i polityków prywatyzacja postrzegana jest jako bezkosztowe źródło dochodów państwa. A to nieprawda. Może zatem warto spojrzeć na prywatyzację jak na standardową działalność handlową, w której długie magazynowanie towarów takich jak akcje lub udziały w oczekiwaniu na uzyskanie dobrej ceny zmniejsza atrakcyjność transakcji, bo rosną koszty utrzymania infrastruktury handlowej i spada jakość oferowanego towaru.

Taka opinia o prywatyzacji może budzić sprzeciw, ponieważ zapomnieliśmy w Polsce, że można żyć bez problemu prywatyzacji. Co bowiem robiłaby wówczas ta armia ludzi, którzy dziś w administracji, urzędach kontroli i w wymiarze sprawiedliwości zajmują się prywatyzacją? O czym donosiłyby media, w których powstały specjalne działy zatrudniające specjalistów z tej dziedziny? Całe jedno pokolenie młodych ludzi wychowało się w Polsce, a nawet rozpoczęło kariery zawodowe, myśląc zapewne, że prywatyzacja jest w gospodarce zjawiskiem trwałym. Hasło "prywatyzacja" jest wygodne również dla polityków. Rządy mogą pokazywać jak wiele robią, wprowadzając kolejne zmiany przepisów, które już na pewno uzdrowią sytuację, a opozycja ma co krytykować.

W ciągu dwóch dekad obowiązywania ustawy prywatyzacyjnej, była ona wielokrotnie zmieniana i obudowywana mnóstwem przepisów wykonawczych. Stworzono też dla niej szereg zestandaryzowanych procedur i regulaminów postępowania. Celem tych zabiegów było wypracowanie zrozumiałych dla społeczeństwa mechanizmów przeistaczania niekonkurencyjnych w większości przedsiębiorstw państwowych w efektywne spółki prywatne, w sposób gwarantujący państwu sowite przychody, a ich pracownikom warunki pracy nie gorsze niż mieli przed prywatyzacją, plus coś ekstra w gotówce.

Z upływem lat pojawił się i nabrał ogromnej wagi jeszcze jeden cel. Wydaje się, że teraz najważniejszy. Machina prywatyzacji ma tak funkcjonować, by wybór inwestora odbywał się niemal automatycznie, bez narażania urzędników na konieczność podejmowania decyzji grożących oskarżeniem o działanie na szkodę państwa. W efekcie namnażania różnych przepisów, procesy zmian własnościowych przedłużały się i stawały się coraz mniej zrozumiałe dla inwestorów, którzy tracili zainteresowanie zakupem polskich firm.

W ostatnich dwóch latach, modyfikacji przepisów prywatyzacyjnych było szczególnie dużo. Rzeczywista wola obecnego rządu, by przyspieszyć sprzedaż majątku państwowego, natrafiła bowiem na poważne bariery. W sferze proceduralnej wynikały one z absurdalnego już stopnia zbiurokratyzowania tego procesu i z niechęci urzędników do podejmowania decyzji, zwłaszcza dotyczących wartości prywatyzowanych firm i działań nieopisanych w rozporządzeniach. W otoczeniu zewnętrznym natomiast z ograniczenia aktywności inwestorów na rynku transakcji kapitałowych, spowodowanego kryzysem gospodarczym.

Efekty zmian przepisów wprowadzanych przez rząd są jednak niewielkie. Ograniczono na przykład postulowany od dawna zakres analiz przedprywatyzacyjnych, ale jednocześnie skomplikowano tryb ich akceptacji i w konsekwencji "martwy" dla spółki czas na sporządzanie dokumentacji pozostał ten sam. Ponadto obowiązek uwzględniania w wycenach operatów rzeczoznawców majątkowych podrożył wykonanie tych opracowań oraz wpłynął na istotne zwiększenie wartości spółek, co w następstwie sprawiło problemy z ich sprzedażą. Inwestorzy dokonują bowiem transakcji w oparciu o kryterium dochodowości firmy. Oczekiwania cenowe Ministerstwa, oparte częściowo o wyceny majątkowe, stały się dla nich zbyt wygórowane, zwłaszcza w czasach kryzysu.

Obniżone budżety na zatrudnianie doradców i coraz bardziej osobliwe zapisy w umowach z doradcami sprawiły, że ze współpracy z Ministerstwem wycofały się doświadczone firmy konsultingowe. Te zaś, które pozostały, zainteresowane są tylko wykonaniem opracowań prywatyzacyjnych, a nie finalizowaniem transakcji.

Uruchomienie ścieżek prywatyzacji poprzez aukcje i przetargi nie zwiększyło zainteresowania nabywców, ponieważ do takiej sprzedaży nie kieruje się odpowiednich firm. Zniechęcają także wysokie ceny wyjściowe oferowanych pakietów akcji oraz konieczność wpłacania wysokiego wadium. Stworzenie większej możliwości korzystania z prywatyzacji poprzez giełdę (New Connect) nie stało się natomiast zachęcające dla Skarbu Państwa z powodu niskich parametrów wyceny spółek na rynku publicznym. Nie udało się także zwiększyć kompetencji członków rad nadzorczych i zarządów spółek państwowych.

Niewielkie sukcesy, jakie odnosi rząd w działaniach prywatyzacyjnych - mimo dużej determinacji - wskazują, że zastosowany sposób przyspieszenia tego procesu nie jest właściwy. System, w jakim dokonywana jest prywatyzacja, jest przeregulowany, a rząd próbuje go udrożnić nowymi przepisami, mającymi usprawnić wybrany fragment tego systemu. To nie działa, ponieważ inne, zbiurokratyzowane elementy procedury prywatyzacyjnej ograniczają możliwość wywołania oczekiwanych skutków. Nie da się bowiem leczyć choroby tym co ją wywołało. Zmienić należy cały system.

Nie oznacza to oczywiście, że bazując na obecnej ustawie prywatyzacyjnej i towarzyszących jej przepisach, nie da się sprzedać części pozostałego jeszcze majątku państwowego. Ministerstwo Skarbu Państwa to robi, ale zgodnie z teorią nakładów krańcowych, coraz większym wysiłkiem pracy uzyskuje coraz mniejsze efekty. Zwłaszcza, że proste projekty już się prawie skończyły, a prywatyzacja tego co pozostało będzie kłopotliwa. Na znalezienie nowego właściciela czekają jeszcze firmy o specjalnych uwarunkowaniach lub o szczególnym znaczeniu dla gospodarki, z obszarów energetyki, górnictwa węgla i innych surowców mineralnych, przemysłu obronnego, czy uzdrowiska.

Wśród niesprywatyzowanych są ponadto spółki z tak mało już atrakcyjnych dla inwestorów dziedzin, jak biura projektowe i ośrodki badawczo-rozwojowe (od lat niemające nic wspólnego z innowacyjnością, ale za to w obu przypadkach bogate w nieruchomości, a więc wycenione wysoko), PKS-y, firmy branży metalowej lub produkujące przestarzałe urządzenia mechaniczne oraz stocznie. W grupie tej są także podmioty o złej kondycji finansowej, często bliskie bankructwa oraz spółki ze skomplikowanym stanem prawnym. Dużo jest również mniejszościowych pakietów udziałów w firmach, których właściciele strategiczni nie kwapią się z ich wykupieniem, oczekując aż Skarb Państwa zaoferuje je za bezcen lub nie mają środków by je nabyć. Nikt inny natomiast tak małymi pakietami nie jest zainteresowany.

Uwzględniając wszystkie opisane uwarunkowania uważamy, że kontynuacja procesu przekształceń w obecnej formule prawnej jest nieefektywna. Trwać będzie lata, kosztować dużo, będzie podsycać temperaturę życia politycznego i budzić emocje społeczne. A i tak całkowicie nie rozwiąże problemu, bo to niemożliwe. Potrzebna jest zmiana podejścia.

Zacząć należy od określenia daty, do której ustawa prywatyzacyjna i wszystkie związane z nią przepisy będą obowiązywać. Ze zrozumiałych względów nie może być to termin krótki. Proponujemy koniec roku 2011. Będzie to wówczas okres politycznego wyciszenia, po wyborach parlamentarnych i po zakończeniu polskiego przewodnictwa w Unii Europejskiej. W ciągu niespełna dwóch lat będzie więc czas na podjęcie przez rząd wiążącej decyzji, jakie spółki lub pakiety ich akcji powinny na długo zostać własnością państwa. Nie ma w tym względzie wątpliwości co do firm z obszaru infrastruktury państwa, takich jak BGK, Gaz-System, PLK, PSE, PERN czy zarządy portów morskich, a także dóbr kultury. Lista innych podmiotów zaliczanych do tej grupy jeszcze ewoluuje zarówno co do ilości, jak i kryteriów takiego specjalnego potraktowania.

Widoczny kres funkcjonowania obecnych przepisów powinien uaktywnić wszystkich uczestników procesów prywatyzacyjnych. Niech Ministerstwo Skarbu Państwa oraz Agencja Rozwoju Przemysłu skoncentrują się tylko na projektach ważnych dla gospodarki i mających szansę realizacji, mimo trwającego jeszcze marazmu na rynkach kapitałowych. Obawiając się przegapić okazje prywatyzacyjne, zmobilizować się powinni inwestorzy, a także uspokoić załogi. Dotyczy to zwłaszcza firm, dla których sprzedaż nowemu właścicielowi jest jedynym ratunkiem na przetrwanie. Tym sposobem, niejako rzutem na taśmę, uda się zapewne jeszcze dużo sprzedać. Co potem? Potem ten majątek, który ma zostać państwowy, bez zwłoki oddzielić należy od majątku prywatyzowanego i przekazać odpowiednim resortom, przede wszystkim gospodarki i finansów.

Projekty poważnie zaawansowane i możliwe do realizacji, trzeba szybko zakończyć. Resztę akcji, udziałów oraz wydzielonych elementów mienia należy natomiast w krótkim czasie sprzedać, ewentualnie zagospodarować poza obszarem własności państwowej. Mamy kilkanaście miesięcy na znalezienie sposobu w jaki powinno się to uczynić. Istotne będzie tu jednak założenie, by ten ostatni etap działań prywatyzacyjnych wykonać kosztem niewielkich nakładów budżetowych, najlepiej jednorazowo lub pakietowo, bez oczekiwania na duże pieniądze. Jeśli bowiem przez ponad 20 lat Skarb Państwa nie mógł znaleźć nabywcy dla tego majątku albo nie potrafił go odpowiednio zrestrukturyzować, to już tego nie zrobi. W większości majątek ten składać się bowiem będzie z aktywów wymagających fachowej restrukturyzacji rynkowej, finansowej lub prawnej, a w przypadku pakietów mniejszościowych wypracowania rozwiązań na ich zbycie wspólnie z właścicielem strategicznym. To zaś wykona najlepiej podmiot niepaństwowy.

Na koniec trzeba zakończyć żywot resortu Skarbu Państwa i koniecznie zlikwidować lub zmienić formułę działania Agencji Rozwoju Przemysłu. Aktualnie nie funkcjonuje ona zgodnie ze swoją nazwą, ale stała się quasi departamentem MSP.

 

Grażyna Magdziak
ekspert BCC do spraw prywatyzacji
i restrukturyzacji przedsiębiorstw