Beata Igielska - Czy był pan zaskoczony nowelą rozporządzenia ws. podstaw programowych w szkołach ponadpodstawowych?

Paweł Lęcki, popularny nauczyciel języka polskiego z Sopotu, jego posty na Facebooku obserwuje 60 tys. osób: Absolutnie nie, spełnia wszystkie kryteria zapowiadane wcześniej przez Przemysława Czarnka, ministra edukacji i nauki.

Projekt: Zachęta do uczęszczania na WDŻ, nowa lista lektur uzupełniających>>

 

Która z lektur wykreślonych bądź dodanych przemówiła szczególnie do pana wyobraźni i dlaczego?

Największym pechowcem kanonu lektur jest Tadeusz Konwicki, jeden z najwybitniejszych polskich prozaików. Wcześniej już znikał, został przywrócony, co było słuszne. Nie upieram się, że w lekturach musi być „Mała apokalipsa”. Może rzeczywiście ten utwór dla młodych ludzi może być niezrozumiały. Ale jest wiele innych, znakomitych tekstów Konwickiego, które powinny się znaleźć w kanonie lektur. Dla młodych ludzi ciekawym doświadczeniem byłaby choćby „Kronika wypadków miłosnych”. Poczytaliby o tym, jak wyglądała młodość tuż przed wybuchem II wojny światowej. Tak naprawdę jakakolwiek książka tego wybitnego prozaika powinna być w kanonie, a znika. Podobnie jak Marcin Świetlicki czy Rafał Kosik. W przypadku Świetlickiego mało kto odczuje brak, bo poezja nie jest głównym punktem zainteresowania młodych ludzi. Chociaż są tacy, którzy lubią. Natomiast Kosik jest bardzo czytanym pisarzem, więc wyrzucanie czegoś, co jest atrakcyjne dla młodych ludzi wydaje się co najmniej niefrasobliwością. Zastanawiająca jest nadobecność prozy Zofii Kossak-Szczuckiej, dołożono pięć jej książek. Pewnie większość społeczeństwa w ogóle nie kojarzy tej pani. No i oczywiście mocna obecność Jana Pawła II na różnych etapach edukacyjnych. Książki o Stefanie Wyszyńskim, Pileckim - wybory typowo religijne, w konkretnym typie literatury patriotycznej. W przypadku Jana Pawła II mówimy o dziełach filozoficznych i niewątpliwie bardzo niskiej jakości dziełach literackich, które w ogóle nie powinny pojawić się w kanonie lektur. Tym bardziej, że mówiło się, że nowy wybór ma promować piękno literatury, piękną polszczyznę. Na pewno Jan Paweł II jako poeta, twórca literatury nie promuje żadnej z tych dziedzin. Dzieła zaś filozoficzne i religijne powinny być czytane na lekcjach religii, które są oczkiem w głowie ministra Czarnka. Nie muszą być obecne w nauczaniu języka polskiego. Zdaję sobie sprawę, że są to lektury uzupełniające. Ale to pierwszy krok, żeby za chwilę stały się obowiązkowe - wyraźny sygnał, że są istotne i trzeba o nich nauczać.

 

Są jednak zmiany, które nie końca zgodne z rządową linią, np. dodanie na listę "Władcy Pierścieni"...

To tylko zasłona dymna. Oczywiście, bardzo się cieszę, że jest „Władca pierścieni”, tylko to nie jest powód, żeby ogłosić: jakie świetne zmiany nastąpiły. Pewnie ten tytuł pojawił się na liście zupełnie przypadkowo. Ktoś stwierdził: ten Tolkien, słyszałem, że dzieci go lubią, to go dajmy. Natomiast nie pojawia się nic z nowszych dzieł, naprawdę istotnych, czytanych przez młodych ludzi. To nie jest żadne odświeżenie kanonu, żadna rewolucja, unowocześnienie. To kręcenie się wokół tego samego plus nadprodukcja Zofii Kossak-Szczuckiej i Jana Pawła II, którego promowanie jest podstawowym celem życiowym Przemysława Czarnka. No i go najprawdopodobniej osiągnie, więc może o sobie powiedzieć: jestem człowiekiem sprawczym, człowiekiem sukcesu.

 

Trudno mu odmówić konsekwencji. Przykładem jest wykreślenie rzymskiej części "Mitologii" Parandowskiego.

Podobną analizę można by było przeprowadzić na wielu płaszczyznach. Nic nie słyszałem na temat ekspertów podejmujących decyzje o lekturach. Niektórzy mają podobno fascynujące propozycje dla licealistów, typu Rodziewiczówna. Próbują młodym podetknąć coś, czego nikt nie czyta, udając, że to ma jakieś znaczenie i jest ważne. I nie jest to wybitna klasyka literatury. Oczywiście, można mówić w szkole o Janie Pawle II, pomimo że jest świecka, ale można się odnieść do fragmentu filozoficznego czy religijnego. Natomiast umieszczając taką ilość jego dzieł, resort edukacji dał wyraźny sygnał, co jest jego drogowskazem myślenia. Zresztą, minister jasno o tym mówi, czym ma być szkoła: ma nauczać wartości chrześcijańskich; jej istotą jest obrona chrześcijaństwa. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie się temu nie dziwują. Tak jesteśmy znieczuleni, że to wszystko dla nas jest normalne... Te opowieści o końcu świata, historie niestworzone przechodzą sobie na spokojnie. W noweli rozporządzenia znajdziemy ciekawe uzasadnienia obecności lub nieobecności lektur. Np. Jarosława Iwaszkiewicza dzieci będą czytać za artyzm, z czym pełna zgoda. Pominięto kluczową dla tej ekipy rządzącej sprawę homoseksualizmu artysty.

 

 

 

Sporo lektur też dodano - na liście zagościł Ossendowski, pojawi się też "Wielka gra" Aleksandra Kamińskiego. Co Pan sądzi o tych nowościach? Tak samo jak pojawiły się „Listy z Ameryki” Henryka Sienkiewicza. Co z tym zrobić? Czemu to służy? Co ma wprowadzić? Jak wcześniej powiedziałem, tu nie ma żadnego nowatorstwa, zmiany. Pojawiają się dzieła Jana Pawła II, bo miały się pojawić. Oraz dzieła absolutnie nieczytelne dla młodego człowieka. Jeśli Sienkiewicz to podjąłbym ryzyko: spróbujmy zrobić „Bez dogmatu”, jedną z pierwszych polskich powieści dekadenckich, gdzie twórca „Trylogii” jawi się jako zupełnie inny pisarz: nie patriotyczny, tylko przygnębiający, pesymistyczny, zapowiadający tendencje nadchodzące z kolejną epoką. O tej powieści prawie się nie mówi. A to byłoby dość rewolucyjne. Niektórych młodych ludzi by to wciągnęło na pewno. Tymczasem większość tytułów jest kompletnie nieatrakcyjna dla młodego człowieka. Rozumiem, że pod wpływem tych ramot młodzi ludzie mają się zmienić. Jacy mają być? Nic się w nich nie zmieni, bo tego nie przeczytają.

 

Może to wywołać odwrotny skutek i zniechęcić młodzież do dzieł takich autorów jak Jan Paweł II i Zofia Kossak-Szczucka?

Czy więc Czarnek jest Hansem Klosem antyklerykalistów i próbuje niszczyć religię, dając nadmiar dzieł religijnych w lekturach?

 

Może minister naprawdę wierzy w swoją misję...

Tak, jestem pewien, że iluś polityków jest cynicznych, ale Przemysław Czarnek i jego zastępca Tomasz Rzymkowski wierzą w to, co mówią: że jest zło, jesteśmy nad przepaścią i w nią wpadniemy, że trzeba bronić wartości chrześcijańskich, bo bez nich świat rozpadnie się. To jest gorsze od cynizmu niektórych polityków. Bo ze zwykłą wiarą w urojenia nie da się dyskutować.

 

Co pan zrobi z tymi lekturami?

Dopóki są uzupełniające nic nie zrobię. Tak jak większość nauczycieli. Przecież teraz też była „Pamięć i tożsamość” papieża w kanonie. Tego się nie robiło. Jego „Tryptyku rzymskiego” prawie nikt nie tykał, bo tego nie da się czytać. Teraz będzie podobnie. Znajdą się nauczyciele, którzy po to sięgną. Z czystego oportunizmu, żeby się wykazać. Mam jednak nadzieję, że większość z nas dotykać tego nie będzie, dopóki to się nie stanie lekturą obowiązkową.

 

Jak Pan ocenia kierunek zmian w edukacji?

Happeningi robione przez Lotną Brygadę Opozycji uderzają nie w to, co trzeba. Nie zajmują się istotą, są folklorem. Od tego typu zaangażowania nic się nie zmieni. Podstawowe problemy dzieją się, gdy minister mówi o nadrzędnej roli kuratorów, gdy Barbara Nowak, małopolska kurator oświaty, wytacza potężne działa przeciwko szkole, która poszła na tur de konstytucja. Media państwowe walą w dyrektorkę i nauczycieli jak w bęben. To jest straszak na niepokornych dyrektorów i nauczycieli: was też to spotka, jeśli podejmiecie jakiekolwiek ryzykowne działania. Jeśli szkoła ma być represyjną instytucją, to jakie jest społeczeństwo, które na taką szkołę godzi się? A może właśnie społeczeństwo takiej szkoły oczekuje? Bo mało kto się tym wszystkim przejmuje.