Po wypadku górnicy z Mysłowic-Wesołej informowali dziennikarzy, że w rejonie ściany 560, gdzie doszło do wybuchu, paliło się od piątku, a w weekend z powodu zagrożenia eksplozją metanu na pewien czas wycofano stamtąd jedną zmianę. Katowicki Holding Węglowy, właściciel kopalni, twierdzi jednak, że pod ziemią nie było żadnego pożaru. Przyznaje, że 6 października ratownicy zjechali tam „w ramach profilaktyki przeciwpożarowej”.
Przeczą temu raporty dyspozytorskie z Mysłowic-Wesołej, do których dotarła „GW”. Wynika z nich, że było to coś więcej niż profilaktyka. Pierwszy zastęp ratowników zjechał pod ziemię już w czwartek o godz. 11. W piątek byli na ścianie wieczorem i tkwili tam aż do soboty przed południem. Znów zjechali wieczorem. Od niedzielnego popołudnia nie opuszczali już ściany 560. Na każdej zmianie było ich od pięciu do dziewięciu. W poniedziałek 6 października na dole musiało być dramatycznie. Na poranną zmianę zjechało aż 19 ratowników i siedmiu pracowników wentylacji, którzy monitorowali stężenie gazów. W tym czasie 13 górników wydobywało węgiel.
Zobacz także: Fedrowanie w metanie: "Wyborcza" poznała raporty, przeczą oficjalnej wersji>>