– Obecnie 250 krajowych firm wytwarza urządzenia i komponenty dla energetyki odnawialnej, eksportuje je, rozwinęło się w ciągu ostatnich dziesięciu latach naszej obecności w UE. Sporej części udało się wejść na rynki europejskie, a niektórym na dalekowschodnie. Nie należy dopuszczać do ich upadku - wskazuje Grzegorz Wiśniewski.
Obawy branży budzi przede wszystkim nowelizacja ustawy o odnawialnych źródłach energii. Zgodnie z jej przepisami na największe wsparcie w nowym systemie aukcji mogłyby liczyć technologie „wytwarzające energię w sposób stabilny i przewidywalny”. Według Fundacji Greenpeace oznacza to znacznie mniejsze wsparcie dla właścicieli instalacji produkujących prąd z wiatru oraz słońca. Tymczasem, zdaniem Grzegorza Wiśniewskiego na 1 MW nowych mocy zainstalowanych w energetyce słonecznej przypada 11 miejsc pracy.
– Połowa z nich przypada na produkcję urządzeń, ale to także prace przy instalacjach i konserwacji – tłumaczy Grzegorz Wiśniewski. – Jeżeli pozbędziemy się przemysłu produkcji urządzeń, to będzie tak, jakby wyciekały z Polski miejsca pracy, a my, w ramach importu, przyczyniali się do wzrostu zatrudnienia w innych krajach.
Unijna dyrektywa o odnawialnych źródłach energii przewiduje, że do 2020 roku średnio 27 proc. energii na terenie Unii Europejskiej powstawać będzie dzięki wykorzystaniu OZE.
– Gdybyśmy realizowali ten plan, moglibyśmy zapobiec utracie miejsc pracy w energetyce konwencjonalnej i utworzyć 70 tys. nowych, trwałych, dobrze płatnych etatów w energetyce odnawialnej – zapewnia Wiśniewski. – Jeżeli natomiast firmy będą upadać i tak będziemy musieli rozwijać energetykę odnawialną, nie tylko z przyczyn politycznych czy regulacyjnych, lecz także dlatego że jest ona tańsza. Wtedy niemal całkowicie uzależnimy się technologicznie od importu.
Jak wynika z raportu Fundacji Greenpeace, obecnie w branży OZE mimo braku wsparcia ze strony rządu pracuje 33,8 tys. osób. Do 2030 roku polskie firmy mogłyby zatrudniać nawet 100 tys. pracowników. Skumulowany przychód z branży energetyki słonecznej w latach 2015–2030 może natomiast wynieść 18,5 mld zł. Nie da się tego jednak osiągnąć bez stabilnego prawa i długofalowej polityki, które zakładać będą wsparcie energetyki rozproszonej.
Czytaj: Nowelizacja ustawy o OZE już obowiązuje >>>
Tymczasem nowelizacja ustawy nie tylko komplikuje procedury, lecz także w założeniu ma odebrać rodzinom wsparcie dla przydomowych mikroinstalacji OZE. Ministerstwo Energetyki proponuje bowiem zastąpienie mechanizmu obecnych taryf gwarantowanych dla najmniejszych producentów tzw. opustem. Za każdą kilowatogodzinę wprowadzonej do sieci energii prosument (mały wytwórca energii) dostawałby rabat na kupowaną energię. Jego wysokość zależałaby od mocy instalacji. Jak zauważa Greenpeace, w Polsce brakuje popytu wewnętrznego, bo nie ma odpowiedniego systemu pomocy, który działa niemal na całym świecie.
– W tej chwili rynek energii wspiera paliwa kopalne, energetykę węglową, bo chcemy podtrzymać jak najdłużej wydobycie surowca – zauważa Wiśniewski. – Nie zwraca się uwagi na to, że jednocześnie tracimy rynek energetyki odnawialnej, czyli przyszłość. Niezbędne jest włączenie w proces zmian przede wszystkim Ministerstwa Rozwoju. Przemysł energetyki odnawialnej powinien się stać ważnym elementem Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wicepremiera Mateusza Morawieckiego.
Czytaj: Czy fotowoltaika będzie opłacalna? >>>