Z jakiegoś powodu spora część z nich skupia się na wiązaniu rąk organom administracji skarbowej - tak jest m.in. z wcale nie najbardziej kontrowersyjnym, ale wielokrotnie już zgłaszanym, postulatem zakazu przerywania biegu przedawnienia na rok przed upływem przedawnienia. Nie mam wątpliwości, że fiskus nie raz działał w ostatniej chwili i utrudniał tym życie przedsiębiorcy, zastanawiam się jednak, czy np. bank, który zorientował się w ostatniej chwili, że nie zapłaciłam raty kredytu hipotecznego, byłby dla mnie równie łaskawy.
Zespół Brzoski publikuje pierwsze pomysły na deregulację>>
No ale oczywiście nie powinien - wszak każdy z nas, niczym szeregowy noszący w plecaku buławę marszałka, nosi w kieszeni umowę spółki akcyjnej. Nie każdy jednak ma odwagę po nią sięgnąć i ponosić ryzyko. Dlatego jedni godzą się na pracę na etacie, a drudzy za to ryzyko powinni być sowicie wynagradzani. Choć ironizuję, w pewnym zakresie trafia do mnie ta idea - ponoć kto nie ryzykuje, nie pije szampana. Tylko że wygląda na to, że będziemy się skłaniać ku szampanowi, ale bez konieczności podejmowania większego ryzyka. Nie wiadomo na przykład, czym są "niecelowe błędy i pomyłki", które skarbówka ma podarować podatnikowi. Z definicji błąd czy pomyłka są niecelowe - możemy mówić jedynie o "celowym wprowadzeniu w błąd", ale odnosi się to działania drugiej strony czynności prawnej i rozważane jest przy rozstrzyganiu, czy wobec strony umowy zastosowano podstęp lub czy padła ona ofiarą oszustwa. Po drugie, nawet jak już dopytamy prawników i przepisy będą spójne z systemem prawa, to jak taki - dajmy na to - niezawiniony błąd przedsiębiorcy będzie stwierdzany. I o jakiej randze czynów mówimy - niezaokrągleniu pięciu groszy do pełnej złotówki, czy półrocznym kręceniu się na karuzeli VAT-owskiej? A nadto jak ma się do istniejących przepisów, które nakazują rozstrzygać wątpliwości na korzyść podatnika (art. 2a Ordynacji podatkowej), czy już wprowadzają pojęcie niezawinionego błędu co do karalności czynu (art. 10 Kodeksu karnego skarbowego).
Przejechanie staruszki na czerwonym świetle, o ile nie jest to ta uciążliwa wiedźma, która zawsze stuka miotłą w kaloryfer, jak gram w nocy w "Call of duty" (zamiar bezpośredni), też przecież byłoby wypadkiem. Niezawinionym, światło wszak wydawało się zielone, a poza tym wcześniej tej staruszki tam nawet nie było. A nadto znów wrócę do swojego nieszczęsnego kredytu hipotecznego i pytania, czy jak pomylę daty spłaty rat, a miewam problem z "dedlajnami", bank chętnie pójdzie mi na rękę?
Rozumiem, że nie - bo jednak biznes to biznes. A biznes tworzy miejsca pracy - pominę na razie kwestię płotek, które owszem, tworzą, ale dla siebie samych, a i często zmuszone do tego przez grubsze ryby wypychające ich na działalność gospodarczą, żeby zaoszczędzić na kosztach etatu. W kwestii praw pracowniczych, muszę przyznać, przedsiębiorcy zaczęli nieśmiało - od uszczęśliwienia cudzoziemców. Otóż przez zbyt restrykcyjne przepisy, nie mogą oni korzystać z dobrodziejstw elastycznego zatrudnienia, czyli - jak powiedzieliby zawistnicy i ignoranci - umów "śmieciowych". O ile trzeba przyznać, że zespół Rafała Brzoski w ostatnim czasie jest chyba jedyną grupą, która chce wyciągnąć rękę do migrantów, to nie wydaje mi się jednak, że w ich interesie. Trudno mi jakoś uwierzyć, że w interesie polskich pracowników, którzy zwykle są w lepszym położeniu i mogą negocjować warunki pracy i wynagrodzenie. Ogólnie taka forma dbania przez państwo o miejsca pracy, bez patrzenia na ich jakość, nasuwa na myśl anegdotkę z robotnikiem wożącym pustą taczkę i mówiącym, że tak szybko, hmmm, pracuje, że nie ma jej czasu załadować.
Proszenie lisa, by decydował o regulacjach w kurniku - tak Adrian Zandberg ("Razem") skomentował wybór Rafała Brzoski na twórcę deregulacyjnych rozwiązań i nie można mu odmówić słuszności. Co więcej sam pomysł, by na konferencji prasowej prosić biznesmena o pomoc i cieszyć się, że raczył się zgodzić, pokazuje pewną indolencję rządzącej koalicji. Tej, która przez ponad rok nie zrealizowała w zasadzie żadnych obietnic wyborczych dotyczących praw człowieka, edukacji, nauki czy poprawy jakości służby zdrowia. Nie wiem, czy opieranie swojej przyszłości politycznej jedynie na głosach jednej grupy wyborców, wystarczy, by utrzymać władzę. Mam jednak wrażenie, że ostatnim razem skończyło się to nie najlepiej. Do mnie osobiście ta koncepcja nie trafia, bo jeżeli o moich prawach i tak ma decydować wielki biznes, a rynek wszystko ureguluje, to w imię liberalnego podejścia, może państwo i liczni eksperci, którym płacimy ciężkie pieniądze za tworzenie projektów ustaw, nie są nam w ogóle potrzebni. Darujmy to sobie - będzie taniej i - jak lubią miliarderzy - efektywniej.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.