Specjalistka jest koordynatorem drugiej edycji kampanii Marzec Miesiącem Świadomości Urazów Głowy, trwającej w naszym kraju. Ma ona przyczynić się do zmniejszenia liczby urazów głowy oraz do poprawy jakości życia osób, u których doszło do takich kontuzji. Jej symbolem jest zielona lub niebiesko-zielona kokardka.

W tym roku organizatorzy kampanii namawiają do zakładania kasków w sytuacjach, w których może dojść do urazu głowy. Chodzi przede wszystkim o rowerzystów, ale również o snowboardzistów i narciarzy oraz o osoby jeżdżące na deskorolkach.

Czytaj: NFZ nie powinien finansować leczenia ofiar wypadków >>>

Dr Małgorzata Mikaszewska-Sokolewicz, która kieruje w Polsce międzynarodowym projektem CREACTIVE dotyczącym urazów głowy, podkreśla, że w naszym kraju są one jedną z najczęstszych przyczyn śmierci lub niepełnosprawności dzieci, ludzi młodych i osób starszych. Na pieszych, rowerzystów, motorowerzystów i motocyklistów przypada aż połowa ofiar śmiertelnych i 55 procent ciężko rannych.

- Osoby te są wyjątkowo zagrożone urazami głowy – podkreśla specjalistka. Z bazy danych Unii Europejskiej (EU Injury Database) wynika, że około 25 procent rannych w wypadkach drogowych doznaje urazów głowy, czyli 4 tysiące osób rocznie.
- Jednak w Polsce zastraszająco mała jest wiedza o urazach głowy – dodaje.

Do zakładania kasków namawia neurochirurg Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie profesor Stanisław Kwiatkowski. Podkreśla, że jest to potwierdzony, skuteczny sposób ochrony przed urazami głowy.

- Dobry kask pochłania 35–70 procent energii kinetycznej urazu i o tyle również może się zmniejszać rozległość ewentualnych obrażeń mózgu. Kasku ochronnego powinny bezwzględnie używać dzieci w czasie jazdy konnej, na nartach, na rowerze oraz uprawiające alpinizm - mówi profesor Kwiatkowski.

Specjalista twierdzi, że w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie od 2002 roku nie leczono żadnego dziecka z powodu urazu głowy doznanego w czasie jazdy konnej. Jego zdaniem, jest to zasługa tego, że od tego roku żadna szkółka konna nie zezwala na jazdę bez kasku.

Systematycznie maleje również liczba urazów głowy w czasie jazdy na nartach, ale głównie w dużych i zagranicznych ośrodkach narciarskich, gdzie rozpowszechniona jest moda na kaski.
- Małe stoki i wyposażone w wyciągi orczykowe są nadal miejscem częstych urazów głowy, zarówno w wyniku upadku i zderzenia, jak i uderzenia orczyka upuszczonego przez narciarza jadącego przed dzieckiem – podkreśla profesor Kwiatkowski.

Specjalista doradza, żeby kasku nie kupować na wyrost, gdyż będzie za luźny i nie spełni swojej funkcji, a nawet może być szkodliwy. Za ciasny nie będzie używany przez dziecko. Droższe są kaski lżejsze, ale są one też najbardziej komfortowe. I są skuteczne.
- Te, które wykonane są z ciężkiej skorupy, wcale nie pochłaniają więcej energii urazu, a dzieci noszą je niechętnie - podkreśla.

Kask nie może być również zbyt duży, bo będzie ograniczał pole widzenia. Nie powinien zbytnio ograniczać także zdolność słyszenia. - Dlatego polecane są kaski zasłaniające uszy jedynie miękką gąbką. Całe, twarde kaski są dla starszych i uprawiających sport zawodniczo - stwierdza profesor Kwiatkowski.

Dodaje, że dziecko chętniej będzie używać ładnego i „modnego” kasku, inny zdejmie przy najbliższej okazji.

Według specjalisty neurologii i rehabilitacji Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach, profesora Józef Opary, ponad 90 procent urazów czaszkowo–mózgowych jest łagodnych. Jednak 70 procentom urazów głowy towarzyszą inne obrażenia, głównie twarzoczaszki, urazy klatki piersiowej, urazy narządów jamy brzusznej, złamania kończyn, miednicy i kręgosłupa.

- Głównymi objawami urazów czaszkowo–mózgowych są wstrząśnienie mózgu, śpiączka i objawy ogniskowego uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego. Zdarzają się również zaburzenia świadomości. W okresie późniejszym występują zaburzenia funkcji poznawczych i zaburzenia osobowości, a także napady padaczkowe. Dzieci mogą mieć problemy w nauce – twierdzi specjalista.

Neurochirurg Wojskowego Instytutu Medycznego, profesor Jan Podgórski wyjaśnia, że chorzy z lekkimi urazami po odpowiedniej diagnostyce zostają wypuszczeni do domu i pozostają jedynie pod kontrolą ambulatoryjną. Jedynie w cięższych przypadkach poszkodowani są hospitalizowani, a nawet trafiają prosto na stół operacyjny.

- Największym zagrożeniem dla życia są ostre krwiaki wewnątrzczaszkowe. Powrót do zdrowia po ciężkich urazach czaszkowo-mózgowych wiąże się często z wielomiesięczną hospitalizacją i rehabilitacją. Zdarza się, że takie urazy prowadzą do częściowej niesprawności i utrwalonego kalectwa, a w konsekwencji zmieniają diametralnie życie pacjenta – podkreśla specjalista.



 

Profesor Opara dodaje, że u najciężej poszkodowanych koszty kompleksowej rehabilitacji są bardzo wysokie. Dlatego należy położyć nacisk na powszechny dostęp do rehabilitacji w okresie wczesnym po urazie. (pap)