Dwie kobiety, dwie operacje plastyczne. Obie nieudane. Pacjentki są poszkodowane, doznały uszczerbku na zdrowiu. Oba zabiegi odbyły się w Warszawie w dwóch różnych prywatnych klinikach medycyny estetycznej.

Obie pacjentki były gotowe pozwać placówki medyczne i lekarzy, którzy przeprowadzali operacje o odszkodowanie na milionowe kwoty. Zanim jednak do  tego doszło, prawniczka reprezentująca kobiety wezwała kliniki do próby ugodowej. W  efekcie spotkała się pełnomocnikami tych placówek  jeszcze przed złożeniem pozwów. Prawnicy polubownie ustalili odszkodowanie dla pacjentek.  Kobieta, której operacja zupełnie się nie powiodła dostała od prywatnej jednostki  kilkadziesiąt tysięcy. Druga zaś 150 tys, w tym zwrócono 100 proc.  opłaty za nieudany zabieg.


 Groźna utrata dobrego imienia lekarskiego

Obie sprawy zakończyły się na etapie przedsądowym. - Prywatne szpitale podpisały  ugody,  bo obawiały się stracić renomę placówki. Nie chciały też, aby zostały  nadszarpnięte dobre imiona znanych lekarzy, którzy popełnili błąd przeprowadzając operacje plastyczne. Już samo nagłośnienie tej sprawy w mediach mogłoby spowodować sporo szkód w tych placówkach, w tym odpływ klientów - tłumaczy radca prawny Katarzyna Przyborowska, która negocjowała dla klientek ugody. Specjalizuje się  m.in. w procesach o błędy medyczne, ale z publicznym szpitalem w imieniu poszkodowanego pacjenta udało jej się tylko raz podpisać ugodę. Szpitale są niechętne a tym bardziej nie chętny do takich rozwiązań jest ubezpieczyciel, czyli PZU. To ta ubezpieczalnia oferuje głównie podmiotom leczniczym ubezpieczenia OC.

Mediacja w postępowaniu cywilnym. Komentarz >>

 - Przy wysokich roszczeniach ubezpieczyciele i szpitale zwykle liczą na to, że kwoty zasądzone w wyroku będą niższe, niż żądane przez pacjenta, albo że czas trwania procesu złagodzi stanowisko poszkodowanego i skłoni go do ugody na niższym poziomie, niż początkowo oczekiwany - tłumaczy Jolanta Budzowska, radca prawny z kancelarii Budzowska Fiutowski i Partnerzy, pełnomocnik poszkodowanych pacjentów. Zaznacza, że  takie nadzieje bywają złudne, a często po latach procesu okazuje się, że odsetki przewyższają roszczenie główne a wyrok bywa bardzo niemiłą niespodzianką dla pozwanych.

Działają poza ubezpieczycielem

Okazuje się także, że jeśli dochodzi do ugód przedsądowych, PZU o nich nic nie wie. - Negocjacje prowadzimy poza ubezpieczycielam a odszkodowanie szpital wypłaca z własnego budżetu - tłumaczy Katarzyna Przyborowska.

Co więcej, w szpitalach publicznych sytuacja wygląda nieco inaczej. Te niechętnie negocjują z poszkodowanymi pacjentami bo wydają pieniądze ze składek zdrowotnych, czyli publiczne. Dla takiego podmiotu leczniczego lepszy będzie więc najniekorzystniejszy wyrok, wydany po długoletnim procesie sądowym i opiewający  na kwoty milionowe, aniżeli najlepsza ugoda z pacjentem opiewająca na znacznie mniejsze kwoty.

Błąd w sztuce medycznej - odpowiedzialność cywilna >>


Dogadują się po cichu?

- Jak dyrektor szpitala dostaje wyrok, to zawsze może się tłumaczyć choćby przed właścicielem szpitala, czyli np. powiatem, że teraz nie ma już wyjścia i trzeba  zapłacić. Zaś gdyby się chciał ugodzić z pacjentem, mógłby zostać posądzony, iż dogaduje się z kimś - tłumaczy Marek Wierzba, dyrektor Specjalistycznego Szpitala Podhalańskiego im. Jana Pawła II. Sam jednak przyznaje, iż nie jest tak krótkowzroczny, i że pieniądze publiczne też trzeba liczyć, dlatego negocjuje i mediuje z poszkodowanymi pacjentami. - A to, jaka jest rola w tym wszystkim ubezpieczyciela zależy w dużej mierze od brokera, który ustala nam warunki ubezpieczenia z ubezpieczycielem i koszt rocznej składki, która w naszym wypadku wynosi 300 tys. zł rocznie. - Ja patrzę, czy broker faktycznie dba o interesy szpitala i czy wyznaje zasadę, iż lepiej jest szybciej, ale mniej zapłacić pacjentowi niż czekać na ewentualny wysoki i niekorzystny dla szpitala wyrok -przyznaje dyrektor Wierzba.

Bardzo rzadko, ale jednak czasem zdarzają się ugody pomiędzy pacjentem, a szpitalem publicznym. Do takowej, ale zawartej już przed sądem doszło np. w 2012 r. Ugodę podpisał z pacjentem  szpital w Świdnicy, gdzie w wyniku pomyłki pielęgniarki,  pacjentowi  niepotrzebnie przetoczono krew.