Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska: W sprawozdaniu NFZ za 2017 r. jest podane, że w kolejce do fizjoterapii czeka w Polsce ponad 1 mln pacjentów. Do jakich zabiegów są największe kolejki?

Maciej Krawczyk: Najwięcej osób oczekuje na zabiegi z powodu urazów lub z chorobami narządu ruchu. To są pacjenci z bólami krzyża, zwyrodnieniami stawów biodrowych i kolanowych, reumatoidalnym zapaleniem stawów, ale także pacjenci po udarach mózgu czy chorzy na stwardnienie rozsiane.

Jak ktoś złamie nogę, po  jakim czasie może się dostać na rehabilitację?

Zgodnie z wytycznymi medycznymi powinien się zacząć rehabilitować dzień po zdjęciu gipsu, ale to teoria. W tym samym sprawozdaniu NFZ podaje, że pacjenci na rehabilitację czekają w Polsce od kilku tygodni do kilkunastu miesięcy.

Przez to czekanie pacjent ma powikłania.

To dlatego koszty braku dostępu do rehabilitacji są gigantyczne. Szacuje się, że pracodawcy i Zakład Ubezpieczeń Społecznych tracą z powodu tzw. utraconych korzyści 6 miliardów rocznie. Gdyby pacjent trafił do fizjoterapeuty zraz np.: po zdjęciu gipsu, szybciej by wrócił do pracy.

Ilu pacjentów nie chce czekać i idzie płaci prywatnie za rehabilitację?

Mnóstwo. W Polsce mamy niespotykaną w żadnym innym kraju w Europie sytuację, gdzie pacjenci wydają na rehabilitację pięć razy więcej pieniędzy niż na ten cel przeznacza Narodowy Fundusz Zdrowia. Według danych GUS na rehabilitację Polacy przeznaczają ok. 10 miliardów zł rocznie, Fundusz 2 miliardy.

 

Fundusz znalazł pieniądze, by zmniejszyć kolejki do operacji zaćmy. Dlaczego nic nie robi, by poprawić dostępność do rehabilitacji?

Na żadne usługi medyczne w Polsce nie ma takiej gigantycznej kolejki jak na rehabilitację. Winny jest system. Problem polega na tym, że do tej pory NFZ miał związane ręce. Nikt nie był zainteresowany reformą. Wielu ludzi bardzo dobrze żyje z takiego systemu. Po powstaniu Krajowej Izby Fizjoterapeutów za cel postawiliśmy sobie, by zmienić ten system.

Problem polega na tym, że usługa komercyjna w zakresie rehabilitacji jest jakościowo całkiem inna niż ta dawana pacjentowi w ramach NFZ. To jest inne leczenie.

Proszę podać przykład?

Jeśli pacjent złamie nogę i pójdzie do fizjoterapeuty prywatnie to ten będzie pracował z nim poprzez zabiegi manualnie, za pomocą ćwiczeń, czasami włączy fizykoterapię, czyli np.: pole magnetyczne i ultradźwięki.

Pacjent po zdjęciu gipsu, jeśli pójdzie do publicznej służby zdrowia, najpierw musi stanąć w kolejce do lekarza rehabilitacji, ten zleci zabiegi, później musi stanąć w kolejce do rehabilitacji. W NFZ o planie fizjoterapii nie decyduje fizjoterapeuta, tylko lekarz. Fizjoterapeuta jest tylko wykonawcą zabiegów. Lekarze rehabilitacji to wąskie gardło w systemie, bo takich specjalistów jest zaledwie 1500 w Polsce.

Niestety w Polsce za dużo robi się zabiegów fizykoterapii w porównaniu z zabiegami ruchowymi. Jesteśmy pod tym względem wyjątkiem na świecie. Według danych NFZ rocznie wykonujemy 130 mln takich zabiegów to znaczy, że statystyczny Polak ma trzy zabiegi fizykoterapii rocznie. Na świecie 90 proc. rehabilitacji to zabiegi manualne i leczenie ruchem.

Dlaczego z takim uporem wysyłamy chorych na zabiegi fizykalne?

To tradycja. Lekarze rehabilitacji lubią je zlecać. Potrzebne są zmiany systemowe. W tej chwili pracuje nad nimi Agencja Oceny Technologii Medycznych.

Jakie to mają być zmiany?

Najważniejsza jest zmiana odpłatności. Na całym świecie płatnik nie finansuje każdego zabiegu osobo, tak jak to się dzieje u nas, ale płaci ryczałt za czas poświęcony na rehabilitację danego pacjenta. Dążymy do tego, by fizjoterapeuta planował fizjoterapię. Chcemy, by efekty leczenia były weryfikowane przez NFZ.

Czyli po serii zabiegów stan pacjenta oceniałby znów lekarz?

Na całym świecie fizjoterapeuta otrzymuje skierowanie od specjalisty kardiologa czy neurologa ze wskazaniami, przeciwwskazaniami i na tej podstawie planuje terapię. Chcemy, by u nas był podobny system. Dzięki takiej zmianie można trzykrotnie skrócić czas oczekiwania do rehabilitacji.

Nie będzie obowiązku, by codziennie uczęszczać na fizjoterapię. Teraz Fundusz tego wymaga, a to nie jest potrzebne. W wielu chorobach potrzebny jest instruktaż. Tak jest np.: w przypadku leczenia bólu krzyża, które powodują 30 mln osobodni absencji rocznie. Pacjent w ramach NFZ dostaje 10 zabiegów, chodzi na nie codziennie. Kończy je i nic więcej nie robi, dlatego ból wraca. Pacjenci przyzwyczajają się, że trzeba przyłożyć prąd i ultradźwięki i wtedy przestanie boleć, a to nie prawda. Zwykle potrzebne są codziennie ćwiczenia. 

Lepszy byłby efekt, gdyby pacjent miał np. 4 zabiegi i by fizjoterapeuta pokazał mu jakie ćwiczenia ma sam robić w domu. Chory mógłby się zgłosić znów za dwa tygodnie, by zobaczyć postępy, ale na jego miejsce w tym czasie można by przyjąć kolejnych pacjentów. 

Rozmawiała Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska