Zgodnie z obietnicami ministra zdrowia, do połowy grudnia pracownicy medyczni: lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni i diagności laboratoryjni, którzy walczą z Covid-19, mieli otrzymać dodatkowe wypłaty, w zależności od tego, gdzie pracują do 200 proc. wynagrodzenia. Maksymalna kwota dodatku nie może przekroczyć 15 tys. złotych. Pieniądze mają pochodzić z budżetu państwa, ale szpitalom przekaże je NFZ.

Czytaj również: Ministerstwo Zdrowia w końcu wyjaśnia zasady przyznawania dodatku covidowego >>

Dyrektorzy szpitali mieli do 10 grudnia wysłać funduszowi imienne listy pracowników, którym należy się podwojona płaca. Zwiększone wynagrodzenia miały być wyliczane od listopada. I choć minął już 15 grudnia, to wielu pracowników ochrony zdrowia, go nie dostało, bo dyrektorzy mają problem z interpretacją przepisów. Boją się, że NFZ zakwestionuje listę.  Inni z ostrożności wysyłają krótkie listy. Są też i tacy, którzy uważają, że należą się one prawie wszystkim, którzy pomagają przy epidemii. W efekcie otrzymanie dodatku zależy od tego, czy szef jest odważny. Choć jak wynika ze zgłoszeń do akcji Poprawmy prawo są też pracownicy, których ustawa pomija, np. salowe.

Czytaj w LEX: Grudzień 2020 r. z ochroną zdrowia - Redakcja LEX poleca >

Zdaniem Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy ten dodatek należy się tym, którzy faktycznie udzielają świadczeń pacjentom zakażonym lub podejrzanym o zakażenie koronawirusem. I zachęcają medyków do wysyłania wniosków o jego przyznanie.

 

Dwie podstawy prawne

Od 29 listopada zgodnie z art. 47 ust. 10 ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi pracownikom podmiotów leczniczych, osobom wykonującym zawody medyczne oraz tym, z którymi podpisano umowy na wykonywanie świadczeń zdrowotnych skierowanym do pracy przy zwalczaniu epidemii przez wojewodę  przysługuje wynagrodzenie zasadnicze w wysokości nie niższej niż 200 proc. 

Czytaj: Jest nowa ustawa o dodatkach dla medyków, a "stara" wchodzi w życie>>
 

Ponadto minister zdrowia poleceniem z 4 września, znowelizowanym 1 listopada, przyznał dodatki w wysokości 100 proc. pensji lekarzom zatrudnionym w szpitalach II i III poziomu zabezpieczenia „covidowego”, którzy uczestniczą w udzielaniu świadczeń zdrowotnych i mają bezpośredni kontakt z pacjentami z podejrzeniem i z zakażeniem wirusem SARS-CoV-2. Ponadto dodatek przysługuje lekarzom, którzy wykonują swój zawód w SOR lub izbach przyjęć, zespołach ratownictwa medycznego, w tym lotniczych zespołach ratownictwa.

Jak sprawdziliśmy, dyrektorzy szpitali mają problem zarówno z interpretacją polecenia ministra, jak i przepisu ustawy.  W efekcie dodatki trafią do nielicznych lekarzy.

Czytaj w LEX: Dodatkowe wynagrodzenie dla personelu medycznego walczącego z COVID-19 >

Tylko 12 tysięcy pracowników szpitali z dodatkiem

- Szefowie zakładów mają ogromne problemy z interpretacją polecenia ministra, bo wytyczne są niejednoznaczne, a na nich spoczywa ogromna odpowiedzialność. Boją się, że NFZ może zakwestionować zasadność przyznania dodatkowego wynagrodzenia poszczególnym pracownikom i każe zwracać pieniądze szpitalowi. I co wtedy, mają kazać pracownikom je zwracać? – zastanawia się Urszula Michalska, przewodnicząca OPZZ branży usługi publiczne.

Czytaj w LEX: Nabór i zasady realizacji narodowego programu szczepień przez podmioty lecznicze >

W efekcie do 10 grudnia do NFZ zgłoszono jedynie 12 tys. pracowników, w tym 6,6 tysiąca pielęgniarek i 2,6 tysiąca lekarzy, którym ma zostać wypłacony stuprocentowy dodatek. Na zwiększone wynagrodzenia dla nich budżet państwa wyda ok. 40 mln zł, czyli na jednego pracownika przypadnie średnio 3,3 tys. zł. Rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz przekonuje, że te liczby jeszcze wzrosną, bo szpitale cały czas zgłaszają do NFZ listy z nazwiskami pracowników.

 


Wewnętrzne interpretacje szpitali

- Są duże problemy interpretacyjne, a polecenie ministra dla prezesa NFZ pisał chyba ktoś, kto nigdy nie był w szpitalu, gdzie jest leczony COVID - mówi Piotr Ciborski, zastępca dyrektora ds. personalnych w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku. I dodaje, że największe wątpliwości dotyczą oddziałów niecovidowych i nie objętych decyzją wojewody, bo na nie także, np. na kardiologię trafiają pacjenci dodatni. - Jak zatem traktować personel, który zajmuje się tymi osobami.  My przyjęliśmy założenie, że jeśli hospitalizacja zakażonego pacjenta trwała ponad dobę, to personel, który pracował przy nim wykazujemy na listach do NFZ. Taką umowną granicę co najmniej dobowej hospitalizacji przyjęliśmy sobie sami,  żeby uniknąć zarzutu o nierówne traktowanie pracowników – podkreśla Piotr Ciborski. I wyjaśnia, że  szpital wypłaci dodatki także rezydentom i stażystom oraz specjalistom z tzw. oddziałów niecovidowych, którzy regularnie konsultują chorych na koronawirusa.

– Przyjęliśmy taką wewnętrzną interpretację, że ci pracownicy także narażają się na zakażenie, choć na pytanie czy mamy rację, nie znaleźliśmy odpowiedzi w poleceniu ministra zdrowia dla prezesa NFZ, ani w jego interpelacji – podkreśla Piotr Ciborowski.  Uniwersyteckie Centrum Kliniczne do środy nie mogło się jeszcze doliczyć, komu za walkę z COVID przysługuje zwiększone wynagrodzenie. Wykaz do NFZ był ciągle uzupełniany. 

Przepisy pomijają wielu pracowników

Nie wszyscy jednak zastosowali takie podejście. Niektórzy z bólem pominęli część zatrudnionych.  – Zgłosiłem listę pracowników w terminie, ale robiłem to z bólem serca, ponieważ ta regulacja jest niesprawiedliwa, wręcz nieuczciwa i trudno się z nią zgodzić - mówi Jerzy Wielgolewski, dyrektor szpitala w Makowie Mazowieckim.  - Tak naprawdę obejmuje ona tylko część personelu, który leczy chorych na COVID-19.  W naszej stacji dializ w najgorszym okresie rozwoju epidemii, czyli na przełomie września i października, musieli być dializowani także pacjenci z COVID, bo nie przyjmowały ich już ośrodki jednoimienne. Musieliśmy uruchomić dla nich dodatkową zmianę, a część personelu, który zajmował się tymi chorymi, uległa zakażeniu. A teraz tych osób nie możemy objąć dodatkami, ponieważ nie skierował ich do pracy wojewoda. To ogromnie krzywdzące, podobnie jak fakt, że zwiększonej pensji nie możemy przyznać pracownikom niemedycznym, np. salowym, które sprzątając mają kontakt z chorymi  na COVID i narażają się tak samo jak pielęgniarki – mówi Jerzy Wielgolewski. I zwraca uwagę na jeszcze inny problem.  - Wytyczne nie pozwalają wypłacić dodatku za pracę z pacjentem, który przeszedł COVID, ale leczony jest z powodu powikłań na oddziale intensywnej terapii.

Jak mówi dyrektor,  to jest trudne leczenie, ta faza choroby wymaga zdecydowanie większej opieki niż w przypadku pacjenta w początkowym stadium zakażenia. - Ponieważ jednak taki chory ma ujemny wynik  testów, personel, który się nim zajmuje, nie otrzyma dodatku, bo w myśl obowiązujących przepisów, nie walczy z COVID – oburza się Jerzy Wielgolewski, dyrektor szpitala w Makowie Mazowieckim. Szef tej placówki zgłosił do NFZ tylko ok. 30 osób, czyli 10 proc. kadry medycznej, ale jego zdaniem dodatki należą się dużo szerszej grupie.

Dla kogo dodatek, decyduje szef

W praktyce więc los covidowych dodatków zależy  od dyrektorów i tego, jaką wykładnię przepisów przyjmą. Zgodnie z interpretacją do polecenia, które wydał minister zdrowia, to kierownik podmiotu leczniczego podejmuje decyzję i ponosi za nią odpowiedzialność. Związki zawodowe zachęcają więc do wywierania presji na swoich dyrektorów. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy przygotował nawet wzór pisma do dyrektora szpitala z żądaniem 100 proc. dodatku.

- Przepisy powinny być stosowane zgodnie z ich literalnym brzmieniem i żadne dodatkowe interpretacje – czy to NFZ, czy to dyrektorów szpitali, czy też innych osób nie mają zastosowania! – przekonuje OZZL. Jego przewodniczący Krzysztof Bukiel zachęca, aby o dodatek występowali nie tylko zatrudnieni na stałe na SOR lub izbie przyjęć, ale także ci, którzy wykonują w tych miejscach zawód lekarza, czyli konsultują pacjentów, przyjmują ich na oddziały lub wypisują do domu.  Podobnie – zdaniem OZZL - w przypadku lekarzy zatrudnionych w szpitalach II lub III poziomu „covidowego”, dodatek przysługuje wszystkim, którzy „uczestniczą w udzielaniu świadczeń zdrowotnych oraz mają bezpośredni kontakt z pacjentami z podejrzeniem i zakażeniem SARS-CoV- 2”.

Zobacz w LEX szkolenie online: Zarządzanie ryzykiem w podmiocie leczniczym w aspekcie elektronizacji dokumentacji medycznej >

- Nie ma również znaczenia jak długo, jak często lekarz „uczestniczy w udzielaniu świadczeń zdrowotnych i ma bezpośredni kontakt z pacjentami z podejrzeniem i z zakażeniem wirusem SARS CoV-2. Bezprawne są zatem żądania niektórych dyrektorów szpitali, aby lekarze sporządzali „raporty” minutowe i godzinowe z ich „kontaktów” z pacjentami zakażonymi lub podejrzanymi o zakażenie. Bezprawne jest też zaniżanie dodatku np. przez uwzględnienie tylko części etatu lub przez niewliczanie dyżurów - podkreśla OZZL.

Ministerstwo Zdrowia, które jest sprawcą tego bałaganu, bagatelizuje problem. - Oczywiście w całej Polsce służba zdrowia, także inni lekarze mogą mieć styczność z koronawirusem, ale musieliśmy wybrać tę grupę najbardziej narażoną na ryzyko zakażenia i w jakiś sposób ją wynagrodzić. Na pewno budzi to pewne emocje, ale to jest element nagrodzenia właśnie tej grupy, która jest na pierwszej linii frontu - komentował wiceminister zdrowia  Waldemar Kraska. Tyle, że diagności laboratoryjni, którzy nie mają styczności z wirusem, wszyscy dostają dodatek.

Diagności też mają problem

W przypadku diagnostów polecenie ministra zdrowia mówi o tym, że dodatki dotyczą pracowników laboratoriów wpisanych na listę Ministerstwa Zdrowia, z którymi NFZ zawarł umowę na wykonywanie testów na koronawirusa. Zgodnie z literalną wykładnią polecenia ministra zdrowia, wyższe wynagrodzenie przysługuje więc wszystkim pracownikom wykonującym czynności diagnostyki laboratoryjnej w takim szpitalu. - To byłaby już przesada, my jako szpital jesteśmy wpisani na ministerialną listę, a w naszych sześciu laboratoriach zatrudniamy 200 osób. Gros z nich nie ma jednak kontaktu z COVID-19, więc nie będziemy ich wykazywać – podkreśla Piotr Ciborski z UCK  Gdańsku.