PAP: Jakie są największe problemy związane z plagiatem w polskim środowisku akademickim?
Marek Wroński: Największym problemem jest to, że tych spraw lawinowo przybywa i to coraz częściej chodzi tu o osoby, które mają wyższe stopnie naukowe takie jak doktorat czy habilitacja. Na ogół są to doświadczeni pracownicy naukowi, którzy naruszają prawa autorskie w sposób celowy po to, aby przyspieszyć i wzmocnić swoją karierę naukową.
Niewątpliwie są też zmiany na lepsze, bo choć plagiatów jest więcej to coraz częściej pojawia się - mniejsza lub większa - reakcja środowiska naukowego. Rektorzy uczelni wyższych zdają sobie sprawę, że z tym trzeba walczyć.
PAP: Dlaczego dochodzi do plagiatów w środowisku naukowym?
M.W.: Przede wszystkim z takiego przekonania, że tak się robiło przed laty. Pokutuje takie myślenie, że moje prace były cytowane bez powołania przez mojego szefa, a dziś to ja jestem szefem i robię to samo, co moi poprzednicy. Dodatkowo o ile wtedy trudniej było dotrzeć do tych prac, bo były ukryte w czasopismach naukowych, a absolwenci, których prace były wykorzystane bez ich wiedzy nie mieli o tym pojęcia, to dziś wszystko jest w internecie i wielu z nich widzi takie praktyki i te sprawy wychodzą na światło dzienne.
PAP: Jak pan szacuje jak jest skala tego zjawiska w Polsce?
M.W.: To jest tak jak z prowadzącymi samochód pod wpływam alkoholu, wiemy o tych, którzy zostali zatrzymani. Do mnie, co najmniej dwa, trzy razy w tygodniu docierają sygnały o splagiatowaniu z różnych polskich uczelni. To są konkretne informacje o rzeczywistych naruszeniach, które dotyczą profesorów, adiunktów. Natomiast myślę, że w tym roku miałem, co najmniej 50 informacji na temat plagiatów.
PAP: Czy może pan wymienić przykłady plagiatów, na jakie pan trafia?
M.W.: To są takie przypadki, jak np.: adiunkt tłumaczy z języka francuskiego kilka stron pracy naukowej swojej znajomej z Kanady i włącza je do swojego tekstu. Kolejny przypadek to sytuacja, kiedy profesor publikuje pod swoim nazwiskiem całą pracę magisterską swojego absolwenta, mimo, że obiecał wcześniej, że praca zostanie opublikowana, jako wspólna. Albo sytuacja, gdzie osoba przygotowująca rozprawę habilitacyjną, wykorzystuje w niej fragmenty książki wydanej przez hiszpańskich autorów w języku angielskim i przedstawia je, jako własne.
Profesor, który w swojej książce cytuje dosłownie 42 strony pracy magisterskiej swojej magistrantki bez podania, że to jest z jej pracy. Z kolei inny profesor prezentował na kongresie w Chinach, jako swoje wyniki dane z pracy naukowców ze Skandynawii.
Taką spektakularną sprawą z ostatniego roku jest historia doktorantki, która nie dość, że swój doktorat przepisała z pracy habilitacyjnej swojej przyszłej recenzentki, to jeszcze opublikowała 18 prac w czasopismach naukowych, które potem okazały się plagiatami. A żeby tego było mało to również jej praca magisterska była plagiatem, bo została przepisana z kilku książek i z paru artykułów.
Osobnym zjawiskiem są autoplagiaty, czyli dosłowne cytowanie fragmentów swoich wcześniejszych prac w kolejnych, bez informowania o tym. To są takie sytuacje jak np.: w habilitacji pojawia się kilka rozdziałów dosłownie przepisanych z doktoratu, czy praca licencjacka jest wsadzona w pracę magisterską, która jest tylko nieznacznie rozszerzona. To jest nieakceptowalne - i jak to zostanie odkryte to taka praca magisterska, czy habilitacyjna może zostać unieważniona. Autorzy mają prawo wykorzystywać swoje wyniki, ale nie może to prowadzić do pisania praktycznie dwa razy tego samego.
Naprawdę to są dziesiątki różnych przykładów jak ludzie próbują wykorzystać nie swoją pracę intelektualną bez podawania prawdziwych autorów. To dotyczy zarówno prac humanistycznych, jaki i inżynierskich. Choć trzeba powiedzieć, że więcej tego typu naruszeń trafia się w pracach inżynierskich.
PAP: Jak osoby, które dokonały plagiatu reagują, kiedy to zostanie wykryte i ujawnione?
M.W.: Najczęściej pojawia się tłumaczenie, że zapomnieli, że to było niechcący, że spieszyli się i te odnośniki o wykorzystanych cudzych tekstach im uciekły. Naprawdę bardzo mało osób - może 2-3 proc.- przyznaje szczerze, że chciało oszukać i przeprasza. Niestety wielu młodych pracowników nauki nie wie, bo nikt ich tego nie nauczył, że pewne praktyki są już plagiatem. Oni nie zdają sobie sprawy, że samo podanie odnośnika bibliograficznego dla danego fragmentu tekstu, który w pracy został dosłownie przepisany jest już plagiatem. Dlatego, że osoba czytająca myśli, że ten tekst jest tekstem autora, który samodzielnie go napisał a tylko podaje źródło, na którym się opierał.
PAP: A jak uczelnie, reagują na sytuację gdy wyszło na jaw, że ich pracownik dokonał plagiatu. Są chętne do współpracy czy raczej chronią swoich pracowników?
M.W.: Większość uczelni niestety chroni tych pracowników. Przez ostatnie półtora roku prowadzę kilka takich spraw, w których plagiat jest ewidentny. Powiadomiłem rektorów i od ponad roku toczą się postępowania wyjaśniające na dwóch uczelniach i do dzisiaj nic nie zrobiono.
PAP: Na co pana zdaniem powinni szczególnie zwracać uwagę przyszli naukowcy przygotowując prace naukowe, aby nie popełnić plagiatu?
M.W.: W każdej pracy powinni wyraźnie zaznaczać, który fragment jest ich, a który jest wzięty z cudzej pracy. Wystarczy po prostu zastosować konstrukcję np.: "Nowak napisał, że...." po którym cytujemy konkretny fragment. I wtedy czytelnik wie, gdzie jest wkład autora, gdzie wykorzystane są cudze wyniki. Jeśli nie chcemy cytować dosłownie to trzeba użyć parafrazy. Niestety nikt nie chce uczyć studentów podstawowych zasad cytowania, a potem przecież część z nich zostanie na uczelni i będzie pisać kolejne prace naukowe.
Rozmawiał Krzysztof Markowski