W czwartek, tydzień temu 50-letni rowerzysta wybrał się na wycieczkę z rodziną do lasu w rejonie Jodłowa. Mężczyzna zasłabł, doszło u niego do zatrzymania krążenia. Rodzina natychmiast wezwała pomoc. Niestety, ratownikom nie udało się dotrzeć na czas, bo wszystkie drogi dojazdowe były zastawione samochodami turystów.
- Ludzie parkowali swoje samochody wszędzie, gdzie było jakieś miejsce. Prześwit był za wąski, aby służby ratunkowe mogły dojechać - mówi Joanna Krawiec, rzeczniczka Nadleśnictwa Międzylesie, na terenie którego doszło do zdarzenia.
Po zdarzeniu Straż Leśna na facebooku nadleśnictwa zapowiedziała politykę zera tolerancji dla tych, którzy będą zastawiać leśne drogi. - Dla nas nie jest wytłumaczeniem takie zachowanie czy słowa „Proszę pana, ale tu już przede mną stały dwa auta”, czy straszenie znajomymi w prokuraturze czy urzędzie. Każdy jest odpowiedzialny za swój samochód, dlatego wszyscy zostaną odpowiednio potraktowani tak jak do tej pory – napisał komendant straży Mariusz Kępa.
Kierowcy zawalidrodze raczej nie można przypisać odpowiedzialności
Pojawiło się też pytanie, czy nierozważnym kierowcom można postawić zarzuty karne przyczynienia się do śmierci rowerzysty. Ewa Marcjoniak, adwokat, specjalizująca się sprawach o błędy medyczne zastrzega, że zna sprawę tylko z opisu medialnego. Jej zdaniem nie ma możliwości przypisania odpowiedzialności karnej właścicielom aut, które zablokowały dojazd dla karetki. Odpowiedzialność karna jest bowiem oparta o winę, choćby nieumyślną.
- Zatem te osoby musiałby wiedzieć, że ta droga ma specjalny charakter. By tak było powinna być oznaczona jako ewakuacyjna albo pożarowa. Jeśli nie było odpowiedniego oznaczenia, parkujący tam auta nie mogli przewidzieć skutków swojego działania – uważa adwokat.
Jej zdaniem, sprawy nie można też rozpatrywać w kontekście przeszkodzenia służbom w udzielaniu pomocy czy przestępstwa przeciwko zdrowiu lub życiu. Zawsze bowiem najpierw trzeba ustalić czy można komuś zarzucić winę. - Dlatego też nie wyobrażam sobie pozwu cywilnego, bo on też musiałby być oparty na odpowiedzialności deliktowej, czyli należy stwierdzić, czy ktoś ze swojej winy wyrządził drugiemu szkodę. Wnioski jednak powinni wyciągnąć zarządzający obiektem i ustalić drogę dojazdową - dodaje adwokat.
- By udowodnić komuś winę, trzeba wykazać związek przyczynowo-skutkowy. Dana osoba musi mieć jednak możliwość przewidzenia skutków swojego działania. By tak było droga powinna być odpowiednio oznakowana - mówi Jolanta Budzowska, radca prawny i partner w kancelarii Budzowska Fiutowski i Partnerzy w Krakowie.
Na drogach publicznych korytarz życia, na osiedlowych bez zmian
Takich wydarzeń jak w Jodłowie jest wiele. Na początku czerwca karetka zielonogórskiego pogotowia ratunkowego utknęła na ogródkach działkowych „Sawanna” w Ochli, bo zarząd ogródków zablokował przejazdy między sektorami słupkami niewidocznymi z początku alejek. Podobnie było niedawno w Rybniku.
Codziennie z problemem boryka się Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego „Meditrans” SPZOZ w Warszawie, największa w kraju stacja pogotowia ratunkowego, która odpowiada za realizację aż 8 proc. wszystkich interwencji medycznych w Polsce. To aż 250 tys. wyjazdów rocznie, czyli średnio 500 na dobę na terenie stolicy i ościennych miast i gmin. Piotr Owczarski, główny specjalista ds. promocji, marketingu i środków zewnętrznych zwraca uwagę, że jeśli chodzi o drogi publiczne w ciągu ostatnich lat wiele się zmieniło. Wdrożono choćby korytarz życia na drogach.
- Bardzo aktywnie współpracujemy z miastem, które przy planowaniu modernizacji, remontów lub budowie nowych dróg bierze pod uwagę nasze potrzeby. Efektem współpracy są szersze pasy i utwardzone torowiska w newralgicznych punktach miasta. W sprawnym poruszaniu się po mieście pomaga nam także rozbudowywania sieć buspasów – mówi Piotr Owczarski.
Niestety problemem są wciąż słupki, szlabany i inne ograniczenia, które utrudniają lub wręcz uniemożliwiają sprawne prowadzenie akcji ratowniczych na osiedlowych ulicach. A dla zespołów ratownictwa medycznego to poważny problem, bo w przypadku pracy ratowników liczy się czas, bo często te sekundy mogą zdecydować o życiu lub śmierci. - Na ulicach robi się coraz ciaśniej, a samochody służb ratowniczych są coraz większe, bo więcej trzeba wozić sprzętu - mówi Owczarski.
Ratownik medyczny nie ma obowiązku stawiania szczegółowej diagnozy>>
Moda na słupkowanie utrudnia ratowanie
- Niestety ten trend do grodzenia, słupkowania, stawiania szlabanów narasta, bo w miastach brakuje generalnie miejsc parkingowych. Dodatkowo, gdy ze spółdzielni mieszkaniowych wyodrębniają się wspólnoty mieszkaniowe, rodzi się chęć posiadania i zaznaczania tej własności - przyznaje Dariusz Śmierzyński, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Ruda" w Warszawie. Zaznacza, że jego spółdzielnia temu trendowi na razie skutecznie się opiera.
Zdaniem Piotra Owczarskiego problem barier jest bardzo poważny i z każdym rokiem narasta. - W polskim prawie znajduje się wiele luk, nie ma jednoznacznej interpretacji prawnej, stąd tak duży problem z barierami w przestrzeni publicznej, z którym mamy wrażenie nikt nie jest w stanie sobie poradzić. Często odnosimy wrażenie, że nawet nikt nie wie jak to mądrze, a przede wszystkim skutecznie zrobić.
Jego zdaniem potrzebne są zmiany prawne, choćby w uporządkowaniu zasady ustawiania słupków, szlabanów i innych zapór, które ograniczają lub wręcz uniemożliwiają nam pracę. Takie regulacje znajdują się w ustawie o drogach publicznych, ale dotyczą one tylko dróg mających takie kategorie. W przypadku dróg wewnętrznych i terenów prywatnych wszystko zależy od woli ich właścicieli.
Drogi ambulans to nie czołg
Przepisy ustawy o ratownictwie medycznym pozwalają ratownikom na wyrządzenie szkody majątkowej w zakresie, w jakim jest to niezbędne dla ratowania życia lub zdrowia osoby znajdującej się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego, czyli w stanie wyższej konieczności. Nasi rozmówcy przyznają, że przepis sobie, życie sobie. - Nawet o tym nie myślałem, bo to zrodziłoby lawinę kłopotów, od policji po przez problemy w pracy, że uszkodziłem drogi samochód – przyznaje doświadczony kierowca karetki z Lublina.
Piotr Owczarski mówi wprost, ambulans to nie wojskowy taran, a pojazd specjalistyczny, naszpikowany elektroniką, drogim sprzętem. Karetka kosztuje zazwyczaj ponad pół miliona złotych, a neonatologiczna nawet ponad milion złotych.
- Nie możemy ich użyć do taranowania przeszkód, bo to skończyłoby się poważnym uszkodzeniem bardzo kosztownego sprzętu. A na to nie możemy sobie pozwolić, bo tylko jeden zespół ratownictwa medycznego potrafi udzielić pomocy lub uratować życie nawet dziesięciu osobom na dobę. Wyłączenie uszkodzonego ambulansu z pracy to zatem poważny problem – podkreśla rzecznik prasowy warszawskiego „Meditransu”.
NIK: Nie stworzono warunków do sprawnego funkcjonowania ratownictwa medycznego>>
System SOS w powijakach pozostaje tylko trąbić
Z obserwacji firmy wynika, że tylko 1/5 szlabanów w stolicy wyposażona jest już w tzw. system SOS. (sygnał dźwiękowy emitowany przez ambulans automatycznie je otwiera). To niewiele. W Olsztynie ruszył właśnie pilotażowy program „Ratunek Bez Barier”. Dzięki specjalnej aplikacji SmartKey ratownicy mogą otwierać szlabany i bramy. Ale tylko w nieruchomościach tych spółdzielni i zarządców, którzy przystąpili do programu. Co pozostaje obsłudze karetki w pozostałych przypadkach, gdy brama jest zamknięta, a na trasie znajdują się źle zaparkowane auta?
- Zmuszeni jesteśmy użyć wszystkich możliwych sygnałów, a więc sygnałów dźwiękowych, trąbek, klaksonów i sygnałów świetlnych licząc na to, że ktoś to zauważy i przestawi auto, usunie słupek lub otworzy bramę. Z doświadczenia wiemy jednak, że coraz częściej takie rozpaczliwe próby nie robią na nikim większego wrażenia – przyznaje Piotr Owczarski.
Co więcej rozbudzeni mieszkańcy potrafią napisać skargę, że „wyjąca kartka” zakłóciła ich nocny odpoczynek. - Nie pozostaje nam nic innego jak wysiąść z ambulansu, zabrać ze sobą niezbędny sprzęt i na własnych nogach z kilogramami sprzętu na plecach dotrzeć do osoby, która potrzebuje naszej pomocy. Zdarzało się, że musieliśmy pokonać pieszo nawet 2 - 3 kilometry. To igranie z życiem i śmiercią pacjentów – podkreśla Owczarski.
Zarządca drogi może trafić do sądu
Raca prawny Marcin Andrzejewicz z Kancelarii Prawnej Filipek & Kamiński zwraca uwagę, że zgodnie z ustawą o drogach publicznych zarządca terenu odpowiada za zarządzanie drogą i jej oznakowanie. Ma szereg innych obowiązków, jednak musi dbać o przepustowość drogi, baczyć by sytuacja na przykład z brakiem możliwości przejazdu karetki, nie miała miejsca. Powinien więc podejmować takie działania prewencyjnie.
- Cóż bowiem z tego, że zespół ratownictwa medycznego w czasie prowadzenia akcji, zgodnie z przepisami, ma prawo wydawania poleceń i sygnałów uczestnikom ruchu? W czasie akcji nie ma możliwości „przeniesienia” źle zaparkowanego samochodu. Gdyby regularnie zarządca teren monitorował i zauważył nieprawidłowości, mógłby wezwać odpowiednie służby straż miejską, gminną czy policję, żeby pojazd odholowały. Należy apelować o takie działania - mówi Marcin Andrzejewicz, który specjalizuje się w procesach medycznych.
W jego ocenie, zaniechania w tym zakresie mogą rodzić roszczenia rodziny zmarłego. - Z doświadczenia procesowego wynika, że sądy przyjmują zasadę, że zarządca terenu stanowiącego drogę wewnętrzną, służącą komunikacji samochodowej oraz pieszej, odpowiada za zapewnienie bezpieczeństwa użytkownikom tego terenu – dodaje prawnik.
Także adwokat Ewa Marcjoniak, uważa, że przełamywanie barier dla karetek leży po stronie zarządcy danej nieruchomości. - I tutaj już ewentualnie można by było w ramach odpowiedzialności cywilnej prawnej zarzucić mu niewywiązywanie się ze swoich obowiązków.