Krzysztof Sobczak: Z wszelkich badań potrzeb prawników wynika, że przedmiotem największego ich pożądania jest orzecznictwo, a szczególnie coś, co nazywają liniami orzeczniczymi. Dziwi to pana?
Jacek Gudowski: Oczywiście nie. Orzeczenia sądowe nadają życie suchemu zazwyczaj i martwemu prawu. Mając źródło w jakimś konkretnym stanie faktycznym, w konkretnym sporze, dają odpowiedź jak określona norma prawna – abstrakcyjna i oderwana od faktów – działa w praktyce, a więc w zderzeniu z rzeczywistością, a przynajmniej z tym jej skrawkiem, którego dotyczył osądzany stan faktyczny. I to już jest jakiś przykład – moglibyśmy powiedzieć precedens – na przyszłość. Dysponując takim osądem, prawnik może łatwiej ocenić przypadek, z którym sam się właśnie zmaga. Może jest podobny? A może taki sam? Łatwiej wtedy postawić diagnozę i łatwiej ocenić prawdopodobieństwo wyniku sprawy, jeżeli trzeba ją wszcząć. No i w ogóle łatwiej zrozumieć prawo… Ale orzeczenia te, niestety, sumując się, tworzą taką miazgę, pulpę orzeczniczą, w której łatwo utonąć. Łączone jednak – razem z innymi rozstrzygnięciami – w łańcuszki, a niekiedy nawet miriady orzeczeń tworzą wspomniane przez pana redaktora linie orzecznicze.
Czytaj: Sędzia Gudowski udostępnia swój zbiór orzecznictwa i piśmiennictwa>>
Czy jednolitość orzecznictwa to duża wartość? Nasz porządek prawny też oparty jest na jednolitości orzecznictwa?
Wprawdzie różnorodność jest – jak się czasem mawia – przyprawą życia, czego nie zamierzam podważać, to jednak jeżeli chodzi o orzecznictwo sądowe, jego jednolitość jest wartością bezdyskusyjną, samą w sobie. Docenia to także nasz prawodawca, który urzeczywistniając konstytucyjny nakaz nadzoru przez Sąd Najwyższy nad sądami powszechnymi i wojskowymi, na plan pierwszy wysunął właśnie jednolitość orzecznictwa. Pełna jednolitość jest jednak nieosiągalna, stanowi tylko swoistą ideę ustrojową; chodzi o stwarzanie warunków jurysdykcyjnych do tego, aby orzeczenia były nie tylko trafne, ale także bardzo bliskie siebie, a więc jednolite, a jednolite są wtedy, gdy w określonych typach spraw zapadają takie same lub podobne orzeczenia. Twierdzi się – powtarzam to za francuską myślą prawniczą uzasadniającą zalety systemu kasacyjnego – że jednolitość orzecznictwa służy zapobieganiu temu, „aby strona wytaczająca proces przed sądem w Marsylii miała więcej szans jego wygrania, niż w razie wytoczenia go przed sądem w Hawrze”. Możemy łatwo zamienić Marsylię na Kraków, a Hawr na Gdańsk. Albo na odwrót.
Dążenie do jednolitości jest zresztą stare jak świat prawa. Wprawdzie w starożytnym Rzymie – i niejednokrotnie także później – głoszono postulaty pełnej orzeczniczej wolności sędziego, zawsze jednak w praktyce liczył się najmocniejszy głos sędziego, najbardziej doniosły, najważniejszy. Stawał się punktem odniesienia dla innych. Ostatecznie idea jednolitości orzecznictwa zwyciężyła i – co ważne – stała się również jedną z podstawowych wartości prawa europejskiego. Europejski Trybunał Praw Człowieka – nie negując doraźnych, niezbędnych koncesji i odstępstw – akcentuje wagę jednolitości, urzeczywistniającej wierność zasadzie pewności prawa, jednego z podstawowych elementów państwa prawa.
Jest takie pojęcie: kierunek orzecznictwa. Czyli co? Jakie warunki muszą być spełnione, żeby można było stwierdzić istnienie lub powstawanie kierunku orzecznictwa?
Pojęcie „kierunek orzecznictwa” istniało zawsze; oznaczało drogę, a na jej końcu cel, do którego w określonych sprawach zmierzają orzeczenia sądów tworzące większość lub wyróżniające się szczególną „dojrzałością” lub rangą. Te kierunki powstawały głównie dlatego, że jednolitość orzecznictwa – jak każdy cel – jest tylko dążeniem, poszukiwaniem, zmaganiem się z prawem, które stale się rozwija, ale wciąż jest nieprecyzyjne i trudne do stosowania. Czym innym, szerszym jest natomiast – moim zdaniem – wymieniona przez pana na wstępie „linia orzecznicza”. Jest to pojęcie stosunkowo młode, wyrosłe współcześnie, w epoce nadmiaru informacji, także nadmiaru udostępnianych powszechnie orzeczeń sądów wszystkich rzędów i instancji, czego wcześniej nie było. Uważni obserwatorzy i analitycy orzecznictwa wyławiają z tej wspomnianej pulpy orzeczenia podobne do siebie, idące w tym samym kierunku, układające się w jurysdykcyjną harmonię, pozwalające niekiedy – ale nie zawsze – na konkluzję, że jakiś głos dominuje, przeważa i – co najważniejsze – utrwalił się lub jest właśnie w ostatniej fazie utrwalania. O ile więc kierunek orzecznictwa to tendencja, trend wyznaczający jakąś wyraźną perspektywę – czasem mocny i jednoznaczny, ale niekiedy jeszcze meandrujący i wijący się pośród wątpliwości, ale wciąż zmierzający w tę samą stronę – o tyle linia orzecznicza to grupa orzeczeń, bardziej lub mniej liczna, „wytworzona” przez Sąd Najwyższy lub przez sądy powszechne albo wspólnie, wskazująca, że jakiś określony problem prawny jest już w takich samych albo w podobnych okolicznościach rozstrzygany tak samo lub podobnie. Kierunek orzecznictwa zatem to droga, dążenie, linia natomiast to już ugruntowany, „scalony” dorobek. Linia jest znakiem jednolitości, kierunek – poszukiwaniem jej. Oczywiście niekiedy te dwa zjawiska mogą być postrzegane jako nakładające się na siebie i wtedy mogą – w mniejszym lub większym stopniu – oznaczać to samo.
Państwo prawa to niezależne sądy>>
Kto powinien określać, wskazywać kierunki orzecznictwa? Sądy najwyższe i apelacyjne, nauka, a może systemy informacji prawnej i wkraczająca do nich coraz bardziej sztuczna inteligencja?
Jak wspomniałem, liczy się głos sędziego – mos iudiciorum – a im jest mocniejszy, bardziej doniosły, poparty wyższym autorytetem, tym ma większe znaczenie. Nie ma zatem wątpliwości, że „najważniejszy” jest głos Sądu Najwyższego, ale liczy się głos każdego sędziego. Moc orzeczenia wynika czasem z charakteru i wagi rozstrzyganego przypadku, czasem z zastosowanej argumentacji, a kiedy indziej ze społecznego lub zawodowego, środowiskowego odbioru. Nie da się ukryć, że frekwencja konkretnych rozstrzygnięć także miewa znaczenie. No ale w Polsce sądy nie zajmują się rekonstrukcją kierunków lub linii orzecznictwa na użytek publiczny czy zgoła komercyjny, choć są kraje, w których tak się dzieje.
Wyszukiwanie tych linii i kierunków należy więc do innych – do prawników, analityków i redaktorów baz orzecznictwa. Przydatna może być także – jak pan sugeruje – sztuczna inteligencja, znana już przecież i wykorzystywana od niemal półwiecza. Oczywiście nie w takim stopniu i w takich samych celach jak teraz. A więc tak, w wyszukiwaniu linii orzeczniczych może i musi pomagać sztuczna inteligencja i leżące u jej podłoża algorytmy, także logika rozmyta, samouczące się maszyny oraz uznane metody penetracji i eksploracji danych. Człowieka jednak nic nie zastąpi; to truizm, który działa także w tym przypadku.
Jakiś czas temu, pytany przez pana, powiedziałem, że bazy orzecznictwa stały się galerią handlową, w której można znaleźć wszystko, czego się szuka, a nawet znacznie więcej. Nic się nie zmieniło. Muszą być zatem, jak w porządnej galerii, sposoby na specyfikację i segmentację towaru; aby klient mógł dostać to, czego akurat potrzebuje, a nawet dowiedzieć się, czego potrzebuje.
Jaką rolę z tym zakresie spełniają publikowane zbiory orzecznictwa? Co i w jaki zakresie mogą one oferować?
Najważniejsze są urzędowe, oficjalne zbiory orzecznictwa Sądu Najwyższego, mające bogatą historię, sięgającą początków XIX wieku, a więc Sądu Kasacyjnego Księstwa Warszawskiego. Sąd był wprawdzie ufundowany przez zaborcę, ale sprawy rozpoznawał jak najbardziej polskie. Wtedy głównym celem publikacji było upowszechnienie orzeczeń zawierających rozstrzygnięcia „zasadniczych zagadnień prawnych”, a później – już w wolnej Polsce – doszło jeszcze eksponowanie występujących tendencji judykacyjnych. Współcześnie, od kliku dziesięcioleci, podstawową przyczyną publikacji orzeczenia w zbiorze urzędowym jest jego waga, jurysdykcyjna jakość, aktualność oraz „precedensowość” rozstrzygniętego przypadku; tak dobierane przez samych sędziów orzeczenia tworzą – lub nie – kierunek lub linię orzecznictwa. Zazwyczaj jednak one ten kierunek lub linię dopiero wyznaczają, inicjują. Uważam zresztą, że rola urzędowych zbiorów orzecznictwa powinna wzrastać, nie maleć, także w bazach komercyjnych; zbiory urzędowe i ich zawartość powinny być tam szczególnie eksponowane, a nie chowane za innymi źródłami publikacji i innymi tezami.
Jeżeli pan pyta, także o inne zbiory orzecznictwa, no cóż… Każdy ma swojego redaktora, swój profil, swoje cele – trudno to uogólniać, na pewno jednak nie odwzorowują one linii orzeczniczych, ani tym bardziej nie wyznaczają kierunków orzecznictwa.
Cena promocyjna: 127.2 zł
|Cena regularna: 159 zł
|Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 159 zł
Opracowana przez pana seria publikacji nosi tytuł: Kodeks postępowania cywilnego orzecznictwo, piśmiennictwo. Jaką wartość ma takie poszerzenie przeglądu orzecznictwa?
Panie redaktorze, orzecznictwo i nauka oraz jej emanacja – piśmiennictwo, zawsze szły, idą i będą szły ręka w rękę. Wzajemnie się żywią, podniecają twórczo i uzupełniają. Piśmiennictwo zatem odgrywa w rozstrzyganiu spraw przez sądy rolę, której nie da się przecenić. Tam zresztą znajdziemy także pierwsze krytyczne oceny rysujących się kierunków orzecznictwa, a najczęściej wytyczenie celów, do których powinny one zmierzać. Żeby tylko prawnicy – praktycy, sędziowie, adwokaci, radcowie prawni etc. – chcieli i mieli czas do tego piśmiennictwa zaglądać.
Z piśmiennictwem jest zresztą po trosze tak samo, jak z orzecznictwem; liczba książek, monografii, systemów, komentarzy, artykułów i glos rośnie od kilku lat z ogromnym impetem, pobudzanym przez naukę i poznawczą ciekawość. I coraz trudniej się w tym połapać, bo stare opracowania bibliograficzne, niedostosowane do nowych wyzwań, albo zniknęły z rynku, albo działają z takim opóźnieniem, że tracą jakąkolwiek doraźną przydatność. Stają się co najwyżej historycznym przekazem, co oczywiście trzeba cenić.
Piśmiennictwo, które opracowałem i wydałem z udziałem Wolters Kluwer Polska, jest w dużym stopniu reakcją na istniejącą sytuację. Nie jest to jednak „przegląd”, jak pan to nazwał, lecz – zgodnie z intencją autora – pełny wykaz poszczególnych pozycji piśmienniczych, bez względu na ich wagę, jakość i doniosłość, oczywiście, jak to zwykle bywa, z pewnymi wyłączeniami, które w opisie wykazów zostały szczegółowo opisane. To jest zatem rodzaj bibliografii prawniczej, obejmującej – obok orzecznictwa – całe piśmiennictwo polskie, począwszy od lat 30. XIX wieku, które zachowuje względną albo pełną aktualność, tzn. łączy się jakoś z obowiązującym prawem lub pozwala je lepiej zrozumieć. Kluczem mojej bibliografii są kodeksy – cywilny i postępowania cywilnego, zatem poszukiwane pozycje można znaleźć pod konkretnymi artykułami kodeksów.
Zgodnie z pana wcześniejszymi zapowiedziami ukazało się już pięć tomów w tej serii Będą następne?
Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie, planujemy – to znaczy Wolters Kluwer i ja – wydanie jeszcze w tym roku pełnego orzecznictwa i piśmiennictwa dotyczącego kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Orzeczeń Sądu Najwyższego z dziedziny prawa rodzinnego przybywa niewiele, ale rozrost piśmiennictwa – liczba pozycji i szerokość zainteresowań – jest niezmierny i wydaje się bezkresny.