Samorządy ogłosiły wyniki pierwszego etapu rekrutacji do szkół średnich. W tym roku o miejsca walczy podwójny rocznik uczniów - zarówno absolwenci gimnazjów, jak i szkół podstawowych. Według resortu edukacji nie ma żadnych problemów, bo wszystko zostało dobrze wyliczone.

 

Olimpijczyk nieprzyjęty do szkoły z prawem do odwołania>>

 

Miejsca dla wszystkich

Minister edukacji Dariusz Piontkowski zapewniał, podczas konferencji prasowej, że przygotowano wystarczającą liczbę miejsc w szkołach średnich. Podwójny rocznik uczniów liczy bowiem  ponad 725 tys., a miejsc jest o 103.483 więcej. Przypomniał też, że absolwenci podstawówek i absolwenci gimnazjów uczestniczą w dwóch odrębnych rekrutacjach.

 

Cena promocyjna: 17.99 zł

|

Cena regularna: 24 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: zł


- Liczba kandydatów na jedno miejsce, porównując rok ubiegły i obecny, jest bardzo podobna - mówił minister - W przypadku niektórych szkół nawet zdarzało się, że o jedno miejsce ubiegało się więcej uczniów, niż w tej rekrutacji – zauważył Piontkowski. Jako przykład pokazywał licea w Gdyni - w II LO w zeszłym roku przypadało 4 kandydatów na miejsce, w tym roku - 4,4 kandydata. W VI Liceum Ogólnokształcącym w Gdyni w zeszłym roku przypadało 5,07 kandydatów na miejsce, w tym roku - 3,7.

 

Podobne dane MEN uzyskał w Krakowie:

  • V Liceum Ogólnokształcące im. A. Witkowskiego w Krakowie - w 2018 r. 1,63 kandydatów na miejsce, a  w 2019 r. 1,72;
  • II Liceum Ogólnokształcące im. Króla Jana III Sobieskiego w Krakowie - w 2018 r. 2,23, a w 2019 r. 1,39 kandydatów na jedno miejsce.

 

- Podobna sytuacja występowała w latach poprzednich. Każdy chciałby się dostać tam, gdzie sobie wybrał. Nie każdy wybór ucznia kończy się sukcesem. To nie jest komfortowe, ale tak jest od wielu lat. W poprzednich latach również uczniowie, którzy mieli czerwone paski, nie dostali się do wybranych szkół - podkreślał minister - Jeżeli uczeń aplikuje do najbardziej obleganych klas, to mogło się okazać, że w niektórych klasach jest po kilku kandydatów. Jeżeli uczniowie nie wskazali innych klas, a tylko te, w których jest największa rywalizacja, to faktycznie problem. Być może trzeba byłoby przemyśleć zmiany w systemie rekrutacji - mówił minister Piontkowski. Przypomniał, że za rekrutację odpowiadają samorządy.

 

 

Trzy tysiące uczniów na lodzie

Jak poinformował warszawski ratusz, do liceów, techników oraz szkół branżowych I stopnia zakwalifikowanych zostało 41870 absolwentów. Miejsca w szkołach nie znalazło aż 3173 uczniów i aż 82 proc. z nich chciało dostać się do liceów.

- Kilka tysięcy uczniów nie dostało się na razie do żadnej stołecznej szkoły. To efekt reformy oświaty i „podwójnego rocznika”, przed czym przestrzegaliśmy. PiS zabrał marzenia wielu uczniom, szczególnie tym z dobrymi wynikami. Strona rządowa nie chce wziąć odpowiedzialności za swoje czyny i próbuje przerzucać odpowiedzialność na samorządy – mówi Renata Kaznowska, zastępca prezydenta m.st. Warszawy. Tłumaczyła, że nie udało się podwoić liczby miejsc w najlepszych liceach, do których chętnych jest najwięcej.

 

Według Wojciecha Starzyńskiego, prezesa Fundacji "Rodzice w Szkole", nie można mówić o chaosie przy rekrutacji do szkół średnich.
- W renomowanych szkołach zawsze był i będzie problem z dużą liczbą chętnych. Samorządy dobrze radzą sobie z reformą edukacji – świetnie dały sobie radę z przekształceniem szkół, z przeprowadzeniem egzaminów. Teraz jednak odnoszę wrażenie, że część, z powodów politycznych, wprowadza niepotrzebne napięcie - wskazuje Starzyński.

 

Obecny na konferencji prasowej w MEN mazowiecki wicekurator oświaty zapewniał, że sytuacja w warszawskich szkołach nie różni się specjalnie od zeszłorocznej.
- Jeśli chodzi o liczbę chętnych w roku 2018 na jedno miejsce, to wynosiła 1,66 ucznia. Natomiast w tym roku ta liczba wynosi 1,53. Jeżeli chodzi o inne liceum ogólnokształcące im. Tadeusza Czackiego również nie ma już wolnych miejsc, natomiast liczba kandydatów na jedno miejsce w zeszłym roku wynosiła 2,88 kandydata, a w tym roku - 2,9. W II LO im. Stefana Batorego także nie ma wolnych miejsc, natomiast liczba kandydatów w roku ubiegłym wynosiła 2,4, a w tym roku tyle samo - mówił.

 

Poszkodowani dobrzy uczniowie

- Wyraźnie wzrosła liczba punktów potrzebnych, by zakwalifikować się do tzw. „średniaków”. Na przykład z 89 do ponad 100 w XLIII LO im. Kazimierza Wielkiego, z 93 do ponad 100 w CV LO im. Z. Herberta. Do wybranych przez siebie liceów nie dostali się uczniowie, którzy mieli nawet 190 punktów, kilkudziesięciu uczniów ze 170 punktami i ponad 180 uczniów, którzy zebrali 160 pkt –  podkreśliła wiceprezydent Kaznowska.

       
Duże oblężenie najlepszych szkół faktycznie - jak słusznie zauważa minister - nie jest niczym nowym i występuje co roku. Prawo nie gwarantuje wszystkim chętnym miejsca w szkole, którą sobie wybiorą. Problem jednak istnieje i najbardziej dotknie dobrych uczniów. Według Marka Pleśniara, dyrektora biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, cała ta sytuacja jest niekorzystna i krzywdząca dla uczniów i nauczycieli.


- Najbardziej poszkodowani będą bardzo dobrzy uczniowie, tacy, którzy cały czas dobrze się uczyli i starali się, by dostać się do dobrej szkoły. Nie mówię tu o tych najwybitniejszych, ale o takich z bardzo dobrym wynikiem - np. 160 punktów. Rok temu mieliby szansę dostać się do świetnej szkoły, w tym roku już niekoniecznie, bo po pierwsze - wzrosły progi, a po drugie - nie sprzyja im sam system rekrutacji - podkreśla Marek Pleśniar - Przykładowo wspomniany uczeń ze 160 punktami wskazał jako szkołę pierwszego wyboru najlepsze liceum w mieście, a na drugim miejscu nieco gorsze. Tymczasem uczeń, który miał 120 punktów, jako szkołę pierwszego wyboru wskazał właśnie to gorsze liceum.  W takiej sytuacji uczeń z wyższym wynikiem zostaje na lodzie, bo miejsce w tym gorszym liceum dostanie uczeń, który wskazał je jako szkołę pierwszego wyboru - tłumaczy.

 

Dopiero pierwszy etap rekrutacji

MEN uspokaja, że to dopiero pierwszy etap rekrutacji, tak naprawdę 25 lipca okaże się, ile jest wolnych miejsc w liceach, bo do tego czasu uczniowie muszą się zadeklarować, czy pójdą do szkoły, do której zostali przyjęci w pierwszej kolejności. Ostateczne wyniki będą natomiast znane w sierpniu, po rekrutacji uzupełniającej. To jednak zdecydowanie nie koniec problemów z podwójnym rocznikiem.

 

- Rekrutacja to jedna kwestia, ale przecież największym problemom będziemy musieli stawić czoła po 1 września. Szkoły nie są z gumy, a nauczyciele się nie rozdwoją, tymczasem będą pracować tak, jak za czasów największego wyżu - na dwie zmiany. To ogromne wyzwanie organizacyjne, nawet jeżeli chodzi o takie kwestie, jak wydanie obiadu - jedni uczniowie zjedzą go o godzinie 13, inni o 17 - albo liczbę toalet. Prawo zakazuje nauczycielom uczyć na więcej niż półtora etatu. Braki kadrowe doskwierać będą zwłaszcza w przedszkolach i szkołach branżowych. W tych ostatnich wielu specjalistów odejdzie na emeryturę, a młodzi ludzie wcale nie garną się do pracy w szkole, bo jeżeli są dobrymi specjalistami, to im się to zwyczajnie nie opłaca - komentuje Marek Pleśniar.