Gazeta powołuje się na analizę prof. Henryka Szaleńca z Instytutu Badań Edukacyjnych, średni poziom umiejętności gimnazjalistów mierzony testem matematyczno-przyrodniczym spada. Wyniki testów z 2010 r. byłyby o wiele gorsze, gdyby bez standaryzacji zostawiono poziom z 2002 r. I chociaż formułę egzaminu gimnazjalnego zmieniono tak, aby uczniowie częściej musieli wyciągać wnioski, to według badaczy IBE: „znaczna część uczniów nie jest przyzwyczajona do sprawdzania, czy podane przez nich rozwiązanie ma sens. Objawiało się to wskazywaniem odpowiedzi wyraźnie sprzecznych z warunkami zadania lub ze zdrowym rozsądkiem”.
Również awans Polski w rankingach PISA nie musi oznaczać znaczącej poprawy poziomu wiedzy uczniów, a jedynie, że nauczyli się oni rozwiązywać testy.
– Kłopot z testami polega na tym, że jest do nich dostosowany cały proces edukacyjny. Pod nie się uczą dzieci – mówi Jacek Strzemieczny z Centrum Edukacji Obywatelskiej.
Mimo że problem z testami znany jest od dawna, to trudno od tej formy odejść. Przede wszystkim to tani i szybki sposób zweryfikowania wiedzy zdających. Dodatkowo jest sprawiedliwy.
Jak wskazują eksperci, testy wpływają jednak negatywnie na ogólny poziom nauczania - skutkiem ich upowszechnienia było zubożenie programu nauczania. Według badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanie najbardziej ucierpiały na tym: sztuka, muzyka, teatr, historia i geografia.
– Jest deficyt umiejętność pracy zespołowej, szukania niestandardowych rozwiązań, a tego testy nie sprawdzą – podsumowuje Jacek Strzemieczny z Centrum Edukacji Obywatelskiej. Profesor Łukasz Turski, fizyk z PAN, jest bardziej dosadny w ocenie i uważa, że testy to cywilizacyjny przeżytek.
Polecamy: Przewodniczący rady programowej "Kopernika": nie wierzę w żadne zmiany inicjowane od góry