Rodzice protestujący przeciwko wysyłaniu sześciolatków do szkół już w przyszłym roku ostro krytykują nową podstawę programową dla pierwszoklasistów, która wejdzie w życie za kilka tygodni. Ich zdaniem wymagania, jakie MEN stawia sześciolatkom, są zbyt wygórowane. Rodzice zrzeszeni w akcji "Ratuj Maluchy" podają konkretne przykłady: uczniowie, którzy ukończą pierwszą klasę, powinni - według MEN - opanować umiejętność czytania i pisania na takim poziomie, jakiego w innych krajach Europy wymaga się od dzieci ośmio- i dziewięcioletnich. "To może spowodować frustrację u tych dzieci, które nie będą nadążać z nauką pisania i czytania. Problem dotyczy w szczególności sześciolatków" - przekonuje Karolina Elbanowska, jedna z organizatorek akcji "Ratuj Maluchy", która w ciągu niespełna roku zebrała kilkadziesiąt tysięcy podpisów pod protestem przeciwko reformie.
Kolejny przykład: do tej pory sześciolatek miał w zerówce zaledwie 10 godzin nauki tygodniowo, tymczasem według nowej podstawy w klasie pierwszej ma ich mieć ponad 20.
Jest jeszcze jedna różnica: w starej podstawie programowej określano jedynie, co dziecko powinno umieć po zakończeniu trzeciej klasy. Jeśli więc Jaś nie był w stanie się nauczyć dobrze czytać w pierwszej klasie, mógł to nadrobić w drugiej czy nawet trzeciej. Teraz wymagania są bardzo precyzyjne: Jaś musi już po pierwszym roku nauki płynnie czytać.
Z tymi zarzutami zgadzają się pedagodzy. "Sześcioletnie dzieci, które trafią we wrześniu do pierwszej klasy, nie poradzą sobie z zadaniami, jakie stawia im Ministerstwo Edukacji. U wielu z nich może to spowodować dysleksję i dysgrafię" - mówi metodyk nauczania początkowego Dorota Dziamska.
Wszystkie zarzuty odpiera MEN. "Nowa podstawa programowa sprawi, że polskie dzieci lepiej nauczą się czytać i pisać. Nie ma co robić dramatu w sprawie sześciolatków, bo różnica między nimi a siedmiolatkami jest tylko pozorna" - mówi DZIENNIKOWI wiceminister edukacji Zbigniew Marciniak.
 
Źródło: Dziennik, 8.01.2009 r.