Z tej furtki chętnie korzysta część rodziców, którzy piszą oświadczenia o tym, że dziecko nie może uczyć się w domu. Czasem powodem jest brak komputera lub szybkiego internetu, czasem coś bardziej wymyślnego, jak - "niechęć do kontaktu z nowymi technologiami". Przez treść przepisów obowiązujących w tym zakresie dyrektorzy znaleźli się między młotem a kowadłem.

Zaraza przedszkolaka się nie ima - rodzic bez zasiłku>>

 

Zwykła szkoła dla każdego

Zmiany wprowadzono rozporządzeniem z 5 listopada 2020 r. zmieniającym rozporządzenie w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19. Wprowadziło ono przepis, który zobowiązuje dyrektora szkoły do zorganizowania uczniowi zajęć w szkole. I to każdemu uczniowi, nie tylko z niepełnosprawnościami. Radca prawny Robert Kamionowski, partner w Peter Nielsen & Partners Law Office tłumaczy, że z tak skonstruowanego przepisu rodzice faktycznie mogą wyprowadzić wniosek, że szkoła musi zorganizować ich dzieciom lekcje.

- Wydaje się, że ustawodawca przerzuca w ten sposób na dyrektorów szkoły obowiązki, które nie powinny do nich należeć - podkreśla prawnik - To przepis, który tylnymi drzwiami wprowadza możliwość omijania kwarantanny - przez to zamykanie szkół po to, by dzieci się w nich nie gromadziły, nie ma sensu - tłumaczy.

 

 

Według radcy prawnego Macieja Sokołowskiego, specjalizującego się w prawie oświatowym, kwestię braku możliwości udziału ucznia w zdalnym nauczaniu można rozumieć bardzo szeroko. - Oznacza to w mojej ocenie każdą sytuację, gdy rodzic nie może zapewnić w domu zarówno technicznych warunków, a zatem m.in. brak komputera lub łącza internetowego. Może dotyczyć też niemożności zapewnienia odpowiedniej opieki uczącemu się zdalnie dziecku - ocenia prawnik. - Zajęcia zdalne przeniosły na rodziców praktycznie całość bieżących zadań opiekuńczych szkoły (zapewnienie bezpieczeństwa, zaspokajania potrzeb biologicznych, fizjologicznych, lokalowych). A zatem gdy z różnych względów rodzic nie może sprostać tym zadaniom, np. gdy w grę wchodzi brak opieki przez osobę trzecią, praca lub choroba rodzica, nie ma możliwości realizowania zajęć zdalnych - podkreśla prawnik.

 

Nie trzeba się tłumaczyć

Mecenas Maciej Sokołowski zauważa również, że przepisy nie przewidują przy tym formy ani procedury przedstawiania przez rodzica przyczyn niemożności realizowania zajęć zdalnych. Ocenia, że wystarczające jest złożenie przez rodzica pisemnego oświadczenia przedstawiającego jego trudną sytuację. - Uważam, że dyrektor nie ma możliwości oceny czy przedstawiona przez rodzica sytuacja skutkuje brakiem możliwości realizowania zajęć zdalnych, natomiast dyrektor ma możliwość odmowy lub zaprzestania organizacji zajęć w szkole, gdy będzie posiadał dowody jednoznacznie wskazujące na to, że sytuacja przedstawiona przez rodzica jest niezgodna z prawdą. 

 

 

Marek Pleśniar, dyrektor Biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty mówi, że część dyrektorów otrzymała już po kilkanaście takich wniosków. Niektórzy zdecydowali się zorganizować dzieciom zajęcia w szkole.

- Rodzice wymieniają się w internecie poradami, jak zmusić szkołę do zorganizowania zajęć na miejscu - mówi. - Przesyłają sobie wzory pism i zachęcają wzajemnie, by się nie poddawać i posyłać dzieci do szkoły. To o tyle kuriozalna sytuacja, że przez to izolacja i zamykanie placówek oświatowym zdaje się psu na budę - dodaje Marek Pleśniar. Zauważa, że w rozporządzeniu nie ma nawet mowy o tym, że rodzic musi uzasadniać, dlaczego nie ma warunków do zorganizowania zdalnej nauki, a dyrektor nie ma narzędzi do tego, by to weryfikować.

 

Dziecko medyka w świetlicy

Wspomniane rozporządzenie zobowiązuje szkołę do opieki nad - uczęszczającymi do klas 1-3 - dziećmi medyków i innych osób, które bezpośrednio pomagają w walce z epidemią. Tu z kolei ustawodawca wspomina jedynie o opiece, ale już niekoniecznie o nauce. Według mec. Sokołowskiego to nie problem. 

- Obowiązek uczestniczenia dziecka w zajęciach i nauki nadal istnieje, tylko że realizowany jest w szkole, która ma zapewnić bieżącą opiekę nad dzieckiem. Oznacza to w praktyce, że szkoła musi umożliwić uczniowi uczestniczenie w zajęciach zdalnych - na sprzęcie szkolnym - tłumaczy. Dodaje, że w ostateczności, gdy nauczyciel prowadzi zajęcia zdalne ze szkoły i nie ma możliwości wykorzystania szkolnych komputerów, można zorganizować zajęcia w formie hybrydowej (nauczyciel prowadzi równocześnie zajęcia zdalnie i z uczniami, którzy przebywają w klasie).

 

 

Według mec. Roberta Kamionowskiego przepis jest niedoróbką ustawodawcy, bo jasno wynika z niego jedynie obowiązek opieki, a nie nauki takich dzieci. - Można pokusić się o interpretację, że z przepisu wynika, że jak dziecko skończy naukę w domu, to może przyjść do szkoły na zajęcia opiekuńczo -wychowawcze. Nie ma tu zapisu, że dziecko w świetlicy ma mieć zapewnioną i naukę, i opiekę - tłumaczy.

Marek Pleśniar zwraca natomiast uwagę na problemy praktyczne - bo w szkole w czasie epidemii nie ma personelu. Przez to zajęcia w świetlicy przypominają półkolonie. - Część nauczycieli uczy w domu, co usankcjonowano ostatecznie ostatnio tym tzw. 500+ dla nauczycieli. Powstaje sytuacja, że dziecko przychodzi do szkoły, a tymczasem jego nauczyciel prowadzi z domu zdalne zajęcia z resztą klasy. Tymczasem na miejscu, w szkole, dyrektor ma do dyspozycji dwie sprzątaczki i bibliotekarkę. To mocno utrudnia zorganizowanie dzieciom zarówno nauki, jak i opieki - tłumaczy.