W  „Rzeczpospolitej”  Renata Czeladko prezentuje dyskusję, jaka toczy się wśród naukowców na temat treści zapisanych w bloku „Przyroda” w nowej podstawy programowej dla liceów. „Za całkowite nieporozumienie uważamy tematy, których realizacja ma zwalczać poglądy pseudonaukowe, takie jak: różdżkarstwo, kreacjonizm czy homeopatię – dyskutowanie z pseudonauką tylko ją nobilituje. Lepiej może pomyśleć o zajęciach z logiki” – pisali do minister edukacji fizycy z Uniwersytetu Warszawskiego. Ale resort te tematy pozostawił. – Szkoła nie może odwracać się od zagadnień, które uczniowie spotykają w życiu. A dziś zalewają nas teorie pseudonaukowe podawane tak, jakby ich autorami byli uczeni – tłumaczy prof. Zbigniew Marciniak, wiceminister edukacji. Jak dodaje, „obowiązkiem szkoły” jest powiedzenie, że astrologia jest „nic niewarta z punktu widzenia naukowego”, a teoria inteligentnego projektu – „wyssana z palca”. Innego zdania jest prof. Łukasz Turski z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN: – Nie pisze się błędnego wzoru na tablicy, by powiedzieć: pamiętajcie dzieci, żebyście takiej bzdury nie napisały, bo spora część ją zapamięta. Mówienie w szkole o paranauce jest schlebianiem nieuctwu. Możemy się pożegnać z marzeniem, że Polska dogoni cywilizacyjnie resztę świata.

Prof. Turski kilka dni temu zainicjował wystąpienie do minister pracy Jolanty Fedak:  „List otwarty w obronie rozumu”. Krytykuje on wpisanie na oficjalną listę zawodów m.in. astrologa, radiestety i bioenergoterapeuty. Pod listem podpisało się 5 tys. osób, wśród nich prof. Ewa Bartnik z UW, ekspert MEN od podstawy programowej z przedmiotów przyrodniczych. Jednak takich lekcji broni: – Nasi uczniowie znają sporo faktów, ale nie posiadają umiejętności rozumowania naukowego. Nie wiedzą, jak się wysnuwa wnioski, skąd wiadomo pewne rzeczy, bardzo łatwo im wmówić, że np. namagnetyzowana woda uleczy reumatyzm. Dlatego warto pokazać, jak atrakcyjnie potrafi wyglądać pseudonauka.

Fizyk dr Leszek Ryk z Uniwersytetu Wrocławskiego, który zajmuje się kształceniem nauczycieli, przyznaje, że rozumie argumenty MEN: – Mamy dziś renesans pseudonauki. Jak się popatrzy na witryny kiosków, to znajdziemy więcej czasopism typu „nie z tej ziemi”, niż pozwalających średnio wykształconemu człowiekowi zorientować się, co się dzieje w naukach, które dają nam nowy obraz świata. Dodaje jednak: – Wszystko zależy od mądrości nauczycieli. Jeśli będzie wśród nich zwolennik różdżkarstwa, trudno o krytyczne podejście do tematu.

Wiceminister Marciniak mówi, że to właśnie nauczyciele prosili o ujęcie w programie pseudonauk. – Sygnalizowali, że pojawiają się uczniowie, którzy pytają, co to jest np. różdżkarstwo – mówi.

– Nie zdarzyło mi się usłyszeć podobnego pytania. Omawianie na lekcjach takich zagadnień uważam za stratę czasu, bo nie ma naukowych podstaw, by o nich mówić – twierdzi Elżbieta Zawistowska, fizyk z warszawskiego Liceum im. Staszica.

Źródło: Rzeczpospolita, 4.03.2009r.