- Przebadano kilkulatki, wśród których panowała moda na te bajkowe postaci. Okazało się, że znają więcej pokemonów niż zwierząt. A to nauka o zwierzętach jest przecież w programie przedszkolnym. - opowiada ekspertka w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". - Kilkulatki zafascynowane dziś "Star Wars" znają kilkuczłonowe nazwy postaci w obcym języku, ich atrybuty. Znają skomplikowane nazwy ich pojazdów, typy broni, często potrafią poprawnie zapisać je po angielsku. Przecież to są te same dzieci, które w pierwszych klasach podstawówki mają ponoć problemy z koncentracją i nie mogą przez pół roku wykuć po angielsku dni tygodnia. To czy pacjent jest zły, czy może terapia nietrafiona? Zawsze mnie zastanawia, że gdy człowiek jest chory, a leczenie nie daje rezultatu, lekarze próbują innej terapii. A gdy dziecko się nie może nauczyć, to szkoła nie zmienia metody nauczania, tylko wpisuje uczniowi złą ocenę. - dodaje.
Od 2015 r. ocena opisowa także dla starszych uczniów>>
- Podczas nauki, która angażuje nasze emocje, w mózgu uwalniają się neuroprzekaźniki, które można porównać do nawozu, dzięki któremu powstają nowe połączenia neuronalne. Jeśli te informacje są powtarzane z zaangażowaniem, te połączenia stają się trwałe. - tłumaczy Żylińska. Tymczasem program szkolny nie jest na tyle fascynujący, by uczeń angażował się w jego przyswojenie. Eskpertka podkreśla także, że błędem polskiego systemu nauczania jest nacisk na posłuszeństwo.
- Jeżeli nasze dziecko wyuczy się w szkole bezmyślnego posłuszeństwa, oznacza to dla niego katastrofę. Świat się zmienił i dziś nie potrzebujemy już ludzi posłusznie wykonujących polecenia przełożonych. Współczesny świat premiuje tych, którzy potrafią być sobą, umieją myśleć i podejmować własne, nawet niepopularne decyzje. - mówi. - O naszym modelu edukacyjnym najlepiej świadczą uwagi wpisywane uczniom do dzienniczków. "Rozmawia na lekcji", "chodzi po klasie". Chcemy wprowadzać metody aktywizujące, ale uczniom nie wolno ze sobą rozmawiać.
Szkoła uczy posłuszeństwa, a nie samodzielnego myślenia?>>
Również testomania i obsesja na punkcie szybkiego wykonywania poleceń nie służy, zdaniem Żylińskiej, ani szkole, ani uczniom.
- Wiele zawodów nie wymaga pracy na czas. Wręcz odwrotnie, ważna jest w nich np. skrupulatność, dokładność, namysł. - podkreśla. - Co strasznego by się stało, gdyby dano uczniom na rozwiązanie testu tyle czasu, ile potrzebują. Pilnujący nauczyciele musieliby zostać trochę dłużej w pracy.
Dodaje także, że chociaż testy same w sobie nie są szkodliwe, to nadmierne przywiązywanie wagi do ich wyników już tak.
- Nie róbmy testów po to, by ćwiczyć uczniów w rozwiązywaniu testów. - mówi - Testy uczą, że na każde pytanie jest jedna dobra odpowiedź, ale poza szkołą premiowani są ci, którzy zauważają wiele odpowiedzi, mają wątpliwości, potrafią wyjść poza proste czarno-białe dychotomie. Więcej>>
Źródło: "Gazeta Wyborcza", stan z dnia 31 października 2014 r.