Jak podkreślił prof. Horbowy, nadmierne odłowy dorsza w Bałtyku doprowadziły przez lata do drastycznego spadku liczebności tych ryb, a sytuacja nie poprawiła się po zmniejszeniu przez UE limitów połowowych dorsza bałtyckiego.
"Komisja Bałtycka i UE uchwalały regularnie ograniczenia połowów, do których się nie stosowano - odławiano dorsza więcej niż się powinno, a to powodowało, że liczebność stada była cały czas niska" - dodał profesor.
Dopiero w połowie pierwszej dekady XXI wieku Unia zdecydowała się znacznie zwiększyć kontrolę połowów dorsza, wprowadzając np. międzynarodowe inspekcje połowów. Okazało się, że ograniczenia są efektywne, a stado zaczęło się odradzać - zaznaczył profesor.
Jak ocenił, "w tej chwili stado dorsza wschodniobałtyckiego w znacznym stopniu się odbudowało" i jest przykładem na to, że wprowadzenie czasowych ograniczeń połowów "przynosi doskonałe skutki".
Według naukowca, do odbudowy populacji dorsza w Bałtyku przyczyniły się także warunki środowiskowe. "Oprócz wprowadzenia lepszej kontroli połowów, sprzyjała nam natura (...)" - powiedział. Ostatnio "zaczęły się rodzić lepsze pokolenia niż w dwóch poprzednich dekadach, a biomasa dorsza wschodniobałtyckiego jest trzykrotnie wyższa od +dołka+ obserwowanego 5-6 lat temu" - ocenił Horbowy. W jego opinii, przy zrównoważonym odłowie dorsza oraz współpracy międzynarodowej kwoty połowowe tej ryby powinny wzrastać. "Jeżeli ta rozważna eksploatacja się utrzyma, o dorsza możemy być spokojni" - podkreślił.
Według profesora naukowcy od dwóch-trzech lat dostrzegają niepokojące zjawisko, które może zagrozić populacji dorsza wschodniobałtyckiego. "Pojawiły się anomalie środowiskowe, które spowodowały, że mimo wzrostu liczebności stada dorsz koncentruje się głównie w obszarze pomiędzy Bornholmem a Władysławowem, mimo że wcześniej stado rozprzestrzeniało się bardziej na wschód, aż po Szwecję i Estonię" - powiedział. Szprot, który jest podstawowym pokarmem dorsza, przemieścił się na północny wschód, zatem dorsz ma mniejsze zasoby pokarmowe.
Horbowy podkreślił, że "należy znaleźć odpowiednią równowagę między połowem dorsza i szprota, ponieważ nie da się odławiać tych gatunków na poziomach maksymalnych niezależnie od siebie".
Zdaniem naukowca, większość "komercyjnych gatunków" jest odławiana w sposób bezpieczny, tzn. nie zagrażający ich populacji. Inaczej jest w przypadku węgorza, którego liczebność w wodach Bałtyku radykalnie spadła. Przypomniał, że w 2007 roku UE wprowadziła plan odbudowy jego populacji. Każde z państw musi wprowadzić odpowiednie środki zabezpieczające ten gatunek, jak zmniejszenie połowów tej ryby, zarybianie rzek czy też udrożnianie przepływów na rzekach, w których węgorze żerują. "Ten plan jest wdrażany, ale oczywiście na jego efekty trzeba będzie czekać lata" - powiedział Horbowy. Dodał, że stosunkowo niski jest też stan zasobów śledzia.
Wyniki badań na temat stanu zasobów ryb poławianych w Bałtyku co roku publikuje Międzynarodowa Rada ds. Badań Morza (The International Council for the Exploration of the Sea – ICES). Na podstawie tych danych UE określa, ile ryb może zostać wyłowionych z Bałtyku w kolejnym roku. Limity połowowe na 2012 rok dla polskich rybaków to m.in. ponad 20 tys. ton dorszy na Bałtyku i ok. 3 tys. ton śledzi.
Według danych Zakładu Zasobów Rybackich Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni, na terenie wschodniego Bałtyku, na wschód od Bornholmu, jest ok. 300 tys. ton dorsza. W latach 2004-2005 na tzw. stado wschodnie składało się ok. 70 tys. ton dorszy. W połowie lat 80. w Bałtyku wschodnim było ok. 700 tys. ton tej ryby.
Naukowcy przypominają, że niewłaściwa polityka połowowa doprowadziła już wielokrotnie do drastycznego spadku zasobów rybnych. W przypadku wód europejskich, najbardziej znanym przykładem jest casus śledzia norweskiego. Przy minimalnych połowach jego restytucja trwała ok. 20 lat.
mick/ je/ gma/