"Natężenie ruchu" zwierząt na specjalnym przejściu pod drogą ekspresową S1, biegnącą od Żywca do granicy ze Słowacją, analizował dr Robert Mysłajek i Olga Gewartowska z Instytutu Genetyki i Biotechnologii Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego razem z dr Sabiną Nowak i Korneliuszem Kurkiem ze Stowarzyszenia dla Natury "Wilk" oraz Katarzyną Tołkacz z Zakładu Parazytologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Badane przejście położone jest koło Zwardonia. Powstało, aby umożliwić zwierzętom korzystanie z dwóch obszarów sieci Natura 2000, znajdujących się w Beskidzie Śląskim i Żywieckim. Jest to pozostawiony pod drogą, szeroki na ok. 200 m pas zarośniętej ziemi. Płynie tam również niewielki strumień o brzegach umocnionych kamieniami, a w pobliżu nasadzono drzewa - tak, aby pomagały kierować zwierzęta na przejście.
Drogą S1 nad przejściem każdej doby przejeżdża ok. 1300 samochodów. Niemały ruch panuje również na dole: w ciągu doby z przejścia korzysta ok. 19 dzikich zwierząt.
Aby ustalić, jakie gatunki się tam pojawiają, naukowcy wykorzystali specjalny pas wyłożony piaskiem, a potem przez rok sprawdzali na nim tropy. Większość śladów (ok. 68 proc.) należała do dzikich ssaków, najczęściej - saren, które w ciągu roku skorzystały z przejścia ponad 800 razy. Były też jelenie (273 przejść w skali roku), dziki (4 przejścia), zające (147), lisy (niemal 400 przejść), a także kuny leśne, borsuki i tchórze. Z przejścia korzystają również krety, wydry, jeże, wiewiórki, łasice i gronostaje. Regularnie, choć nieczęsto, trafiały się ślady drobnych gryzoni.
Wyniki badania przedstawiono w piśmie specjalistycznym "Folia zoologica".
"Wyniki były bardzo dobre, pomimo tego, że przejście znajduje się stosunkowo blisko zabudowań. Okazuje się, że duże ssaki są w stanie przedostawać się takim przejściem na drugą stronę drogi" - mówi główny autor publikacji, dr Robert Mysłajek.
Intensywna obecność saren na przejściu nie musi jednak oznaczać, że mają one duże potrzeby migracyjne. Sarny mogą tam przychodzić w poszukiwaniu traw i apetycznych ziół - zaznaczają autorzy badania.
Ustawa o ochronie przyrody. Komentarz | |
Krzysztof Gruszecki
|
Mniej więcej co piąte zwierzę przechodzące pod wiaduktem to pies (514 przejść w ciągu roku) lub kot (116 przejść). Z przejścia korzystają też ludzie, którzy w ciągu roku zostawili tam ślady aż 264 razy. Tymczasem nawet sporadyczna ich obecność może działać na dzikie zwierzęta odstraszająco - zaznaczają autorzy badania.
Po co w ogóle takie analizy? Naukowcy chcieli sprawdzić, czy na przejściu pojawiają się duże ssaki, zwłaszcza jeleniowate. "Przejścia dla zwierząt są dość drogie. Warto więc mieć informację zwrotną, że pieniądze na nie wydawane są we właściwy sposób. Dla inwestora jest to informacja kluczowa" - podkreśla dr Mysłajek.
Przejścia różnią się budową i rozmiarami, przybierając formę przepustów i wąskich tuneli albo szerokich, zadarnionych mostów. Są to dziś najbardziej popularne rozwiązania, które pozwalają zwierzętom przemieszczać się po okolicy mimo ciągłej rozbudowy sieci dróg. Zapewniają one ekologiczną łączność pomiędzy obszarami cennymi przyrodniczo lub chronionymi, takimi jak ostoje Natura 2000 (które mają pełnić funkcję sieci obszarów chronionych), parki narodowe, parki krajobrazowe czy rezerwaty. Uważa się, że obecność tych przejść pozwala łagodzić efekty fragmentacji siedlisk, procesu uznawanego za jedno z zagrożeń dla dziko żyjących gatunków.
Jak zaznacza dr Mysłajek, dane z monitoringu są ważną wskazówką podczas projektowania kolejnych przejść, które - jak się okazuje - mogą mieć różną skuteczność. "Wydaje się, że kluczowa jest szerokość i konstrukcja przejścia. Kiedy w Borach Dolnośląskich porównaliśmy duże (o szerokości 40-45 m) i małe przejścia dla zwierząt (o szerokości 15-18 m) - okazało się, że z małych korzystały głównie małe zwierzęta, jak lisy czy zające. Nie było tam jednak ssaków kopytnych - dzików, jeleni, saren. Natomiast na dużych przejściach wszystkie te zwierzęta pojawiały się" - mówi.
Mimo wielu prowadzonych na świecie badań dotyczących wykorzystania przejść przez zwierzęta - obserwacje takie rzadko prowadzone są w Polsce. "To pierwsze tego typu badanie przeprowadzone w polskiej części Karpat" - podkreśla dr Mysłajek. Zastrzega jednak, że wniosków z tych badań nie należy odnosić do nizin, gdzie panują odmienne warunki. (PAP)