Reforma planistyczna średnio udała się poprzedniej władzy. Ale i ta obecna zawiodła. Długo trzeba było czekać na akty wykonawcze. I jedna, i druga, była też głucha na apele miast i organizacji przedsiębiorców oraz samorządów o przesunięcie daty wejścia w życie o pół roku, na tyle bowiem pozwalają kamienie milowe. To nie sztuka przygotować przepisy, trzeba je jeszcze wdrożyć w życie. A z tym polski ustawodawca ma od zawsze problemy. Reforma planistyczna nie jest, niestety, wyjątkiem.
Już wkrótce plany ogólne będą obowiązkowym aktem prawa miejscowego, który będzie musiał być uwzględniany przy sporządzaniu miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego oraz do wydawania decyzji o warunkach zabudowy.
Aglomeracje ostrzegają jednak, że nie ma co liczyć na plany ogólne wysokich lotów. Nie da się bowiem w tak krótkim czasie przeprocedować dobrego planu. Ustawodawcy zabrakło nie tylko wyobraźni, ale też dobrej woli. Samorządy ostrzegały, że termin 1 stycznia 2026 r., to porywanie się z motyką na słońce. O jaką skalę problemu w miastach chodzi, widać na przykładzie stolicy, gdzie wpłynęło, bagatela, 35 tys. wniosków i uwag do planu ogólnego i do strategii. W każdym wniosku jest co najmniej kilka postulatów. Miasto szacuje, że w sumie to…. 100 tys. Widać więc, jak na dłoni, jak bardzo ważne dla mieszkańców i inwestorów są plany ogólne. A przecież zbieranie i rozpatrywanie uwag, to tylko jeden z etapów uchwalania planów. A gdzie cała reszta? Trzeba też liczyć się z tym, że wojewodowie w trybie nadzorczym będą z różnych powodów uchylać plany. W takim wypadku nie wejdą one w życie w terminie.
Mniejsze gminy mierzą się jeszcze z innym problemem. Duże miasta mają własne pracownie urbanistyczne i ekspertów. Ci mniejsi nie mają nikogo. Planista jest jeden na sześć powiatów. I ten sam planista robi plany ogólne dla sześciu gmin.
Za rok miasta "odtrąbią" sukces. Mamy plany! Tylko czy na pewno o takie plany chodziło? Nikt nie ma złudzeń, że już 1 stycznia 2026 r. zacznie się wytykanie błędów w planach ogólnych. Do tego dojdzie jeszcze niezadowolenie społeczne. W dużych miastach, gdzie plany obejmą tysiące nieruchomości, będzie źle, bardzo źle. Niezadowoleni z zapisów planów mieszkańcy będą je na dużą skalę skarżyć do wojewódzkich sądów administracyjnych. Nie da się bowiem zadowolić wszystkich. Plany mogą więc być uchylane. Państwo zafunduje nam wszystkim chaos, a nie ład przestrzenny.