Europejski System Handlu Emisjami (European Union Emissions Trading Scheme, EU ETS), największy na świecie tego typu mechanizm, został wprowadzony w 2005 r. Obowiązuje w 31 krajach – wszystkich państwach członkowskich UE oraz w Norwegii, Islandii i Liechtensteinie. Ma skłonić zakłady przemysłowe albo elektrownie - czyli emitentów CO2 - do inwestowania w technologie, które emitują do atmosfery mniej CO2, aby uniknąć wysokich kosztów uprawnień, a państwom UE pomóc zmniejszyć emisję i jednocześnie zapewnić rozwój gospodarczy i nowe miejsca pracy.
Czytaj też: Rozpoczął się szczyt klimatyczny, będzie porozumienie ws. emisji CO2?
Koncepcja handlu emisjami wywodzi się z tzw. protokołu z Kioto, w którym państwa uprzemysłowione zobowiązały się do ograniczania emisji gazów cieplarnianych według wyznaczonego harmonogramu. UE i państwa członkowskie zatwierdziły protokół w 2002 r., zobowiązując się do redukcji emisji w latach 2008-2012 o 8 proc. wobec poziomów z 1990 r.
ETS obejmuje tysiące tzw. instalacji (fabryk, elektrowni itd.) w wielu sektorach, m.in. koksowniczym, rafineryjnym, hutnictwie, przemyśle cementowym, szklarskim, papierniczym czy chemicznym, a od 2013 r. także w lotnictwie cywilnym. Również od 2013 r. ETS obejmuje handel emisjami nie tylko CO2, ale też innych gazów cieplarnianych, w tym podtlenku azotu i perfluorowęglowodorów.
Realizacja ETS podzielona jest na okresy rozliczeniowe – pierwszy w latach 2005-2007, drugi 2008-2012, a trzeci, obecny, w latach 2013-2020. Czwarty okres zacznie się w styczniu 2021 r. i potrwa do końca 2028 r.
W ramach ETS Unia Europejska co roku ustala dla każdego państwa przydział pozwoleń na emisję gazów cieplarnianych (EUA), którą oblicza na podstawie krajowych planów przyjętych przez Komisję Europejską. Ustalanie liczby certyfikatów emisyjnych odbywa się zgodnie z zasadą „cap and trade” (ograniczanie emisji i handel pozwoleniami na nią). Suma emisji ustalana jest od nowa w każdym okresie rozliczeniowym i musi być zgodna ze zobowiązaniem danego państwa zapisanym w protokole z Kioto.
Czytaj też: Komorowski: nie można narzucać Polsce dalszych ograniczeń ws. CO2 bez rekompensaty
Pozwolenia na emisję są przyznawane krajom, a następnie instalacjom, bezpłatnie oraz na aukcjach. Jak dotąd z każdym kolejnym okresem rozliczediowym malała liczba tych pierwszych. Jeśli dany emitent przekroczy wyznaczony mu poziom emisji, musi dokupić na rynku pozwolenia, by móc prowadzić produkcję. Jeśli wypracuje emisyjną nadwyżkę, może sprzedać niewykorzystane pozwolenia na rynku.
Przynajmniej połowa dochodów uzyskanych ze sprzedaży przydziałów na aukcji powinna zostać wykorzystana na wyznaczone przez UE cele, takie jak redukcja emisji gazów cieplarnianych, rozwój energii ze źródeł odnawialnych, przestawianie się na publiczne środki transportu czy walka z wylesianiem.
Systemowi ETS wytyka się różne niedociągnięcia. Jedno z nich to problem z ustalaniem prognoz emisyjnych, które przekładają się na liczbę przyznawanych pozwoleń. Przez wyznaczanie zbyt wysokich limitów emisji na rynku wytwarza się nadpodaż pozwoleń, co z kolei obniża ich cenę i zniechęca firmy do „zielonych” inwestycji. Wytykano również, że przez zbyt wysokie prognozy emisyjne znaczący emitenci dysponowali pozwoleniami, które potem sprzedawali z zyskiem (tzw. windfall profits), co de facto oznaczało, że pieniądze europejskich podatników zmieniały się w zysk danej spółki. KE zaproponowała zmiany w ETS po 2020 r. w odpowiedzi na ten problem.
Krytycy jednostronnych redukcji emisji wskazują też na problem tzw. carbon leakage (ucieczka węgla lub ucieczka emisji), który polega na przenoszeniu zakładów z krajów rozwiniętych gospodarczo do krajów rozwijających się, gdzie nie obowiązują wyśrubowanie standardy klimatyczne. Ograniczenia emisji w Europie wywołują też spadek popytu na paliwa kopalne, przez co stają się one tańsze, a to zachęca do ich kupowania kraje bez ograniczeń emisyjnych. Powoduje to spowolnienie rozwoju gospodarczego i likwidowanie miejsc pracy, może też prowadzić do wzrostu emisji globalnych. Krytycy wskazują, że mimo redukcji emisji wypracowanej przez wiele krajów w Europie światowa emisja CO2 nadal rośnie.
Wśród innych problemów wymienia się też m.in. niestabilne ceny pozwoleń emisyjnych, choć eksperci wskazują, że na tego typu rynkach należy oczekiwać znacznych wahań.
Czytaj też: Ekspertka o szczycie klimatycznym: weto nie jest rozwiązaniem problemu