„Pracuję już pięć lat w Niemczech. Skończyłem specjalizację. Coraz częściej mam kryzysy i nie mogę tu wytrzymać. Nie mogę znieść mentalności niemieckiej. Wiem, że Polska to nie jest kraj mlekiem i miodem płynący, ale co raz częściej myślę o powrocie do ojczyzny. Pracowałem już w trzech szpitalach i wiem, że w Germanii też trzeba nieźle zasuwać”- mówi anonimowo młody anestezjolog.
Inni piszą na forum portalu konsylium24.pl: „Pracowałem półtora roku w Anglii. Zawodowo było dobrze. Lepsza, lepsza organizacja, ale kulturowo nie mogłem się tam odnaleźć. Trochę też się rozczarowałem dyscypliną, w której się wyspecjalizowałem w Polsce, czyli medycyną ratunkową. Wróciłem więc do kraju i zająłem się dwoma niszowymi, co prawda ale ciekawymi obszarami - toksykologią i hiperbarią. Czerpię z nich satysfakcje zawodową”.
Trendy wyjazdowe w odwrocie
Takie głosy coraz częściej słychać wśród lekarzy na forach i w rozmowach prywatnych. Oficjalnie nikt się do tego nie przyzna, gdyż większość z nich mówi publicznie, iż warunki pracy w Polsce są na tyle złe, iż będą emigrować.
Statystyki, którymi dysponuje Naczelna Izba Lekarska, dowodzą jednak, że trend emigracyjny jest w odwrocie.
W 2014 roku izby lekarskie wydały doktorom 820 zaświadczeń potrzebnych do uznania kwalifikacji na terenie Unii Europejskiej. W kolejnych latach było już ich nieco mniej - 650 - w 2016 r. i 750 – w 2017 r.
Nic dziwnego, skoro wyjazdy nie są już tylko umotywowane finansowo. Anestezjolodzy, którzy emigrowali i emigrują za granicę najczęściej, mogą już w Polsce liczyć na dobre stawki. Na forach lekarskich specjaliści z tego zakresu przyznają, iż zarabiają w przedziale od 120 do 150zł za godzinę. Zaś na etacie, specjalista może liczyć nawet na 10 tys. zł brutto plus wynagrodzenie za dyżury.
- W tych wyjazdach już wcale nie chodzi o pieniądze. Koledzy, którzy zdecydowali się pracować w Szwecji czy Anglii, przyznają, że jest tam większy porządek pracy i mają lepszy komfort psychiczny. Nie ma takiego nastawienia na rozliczanie procedur, na rozliczanie lekarza z tego, iż zlecił za dużo badań pacjentowi- mówi Jerzy Wyszumirski, przewodniczący Związku Zawodowego Anestezjologów. Przyznaje, że sam zna lekarkę, która wróciła z emigracji z Anglii, ale z powodów rodzinnych. Miała tu męża i dzieci. Na odległość trudniej pielęgnować te więzi - zaznacza dr Wyszumirski.
Łatwiej o specjalizację za granicą
Z danych NIL wynika również, iż wyjeżdżają chirurdzy, interniści, ginekolodzy i ortopedzi. Albo młodzi lekarze, którzy chcą robić specjalizację w określonej dziedzinie, zaś u nas w kraju mają z tym problemy, bo liczba miejsc na specjalizację w ramach rezydentur jest liczba.
- To jest problem. Dlatego u mnie w szpitalu pracuje dwóch lekarzy, którzy zrobili specjalizację za granicą i wrócili do kraju - mówi Krystyna Barcik, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy. Zaznacza, iż u niej w szpitalu pracowała nawet na wolontariacie młoda lekarka, która nie dostała się na wymarzoną dermatologię, a nie chciała iść na dostępną ortopedię.
- Przychodziła praktykować na nasz szpitalny oddział dermatologiczny, a pieniądze zarabiała w podstawowej opiece zdrowotnej - opowiada dyrektor Barcik.
Młodzi lekarze wyjeżdżają zatem robić specjalizację za granicę, bo jest tam łatwiej dostępna. W wielu krajach UE nie ma ograniczeń przy naborach na konkretne specjalizacje, a i samo kształcenie trwa krócej, bo tylko dwa lata. Zamiast sześciu jak u nas.
- To trzeba koniecznie zmienić. Będziemy działać w kierunku szerszego otwarcia specjalizacji dla młodych lekarzy oraz zakończenia turystyki szkoleniowej. Bo przecież ci muszą często zmieniać miejsce zamieszkania i udawać się tam gdzie są dostępne miejsca na wymarzoną specjalizację - zapowiada Jacek Kozakiewicz, dotychczasowy prezes Śląskiej Izby Lekarskiej i nowo wybrany wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
Ze Śląska akurat emigracja lekarz jest dość duża. Od 2004 r., czyli od momentu wejścia Polski do UE, śląska izba wydała doktorom 1893 zaświadczenia o etyce potrzebne do pracy za granicą. Te zaświadczenia wprawdzie jeszcze na 100 proc. nie przesądzają, iż ktoś wyjechał, bo izby lekarskie tego nie sprawdzają, ale pokazują jaki jest trend.
- Nie znam wprawdzie takich, którzy wróciliby tu do pracy, ale przyjeżdża inna grupa. To starsi lekarze, którzy wypracowali emeryturę za granicą i chcą teraz osiedlić się w Polsce - przyznaje dr. Kozakiewicza.
Strach o błąd
Jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt, który zachęca lekarzu do emigracji, a zniechęca do pracy w polskich szpitalach. To kwestia błędów medycznych. Lekarze przyznają bowiem, iż boją się w polskim szpitalu przyznać do pomyłki, bo czeka ich lincz, szukanie winnego, agresja ze strony prokuratora. Zaś np. w Szwecji, w której państwo płaci ofiarom błędów, nie szuka się winnego, lecz w szpitalu myślą jak naprawić niedociągnięcia, jak poprawić procedury i lekarze nie muszą tam niczego ukrywać.
Minister zdrowia Łukasz Szumowski zapowiadając narodową debatę o zdrowiu podkreślał, że trzeba się wspólnie zastanowić się na tym, jaki system bezpieczeństwa nad pacjentem chcemy zastosować w Polsce.
- Jest kultura no fault, która jest popularna w Europie, gdzie błędy systemu opieki nad pacjentem, skutkujące uszczerbkiem na zdrowiu pacjenta czy niewygodą są raportowane i naprawiane. Pacjent otrzymuje rekompensatę, ale nie stara się dowieść kto był winien i dlaczego – mówi prof. Szumowski. - Są odmienne systemy prawne. W Stanach Zjednoczonych ściga się każdy błąd, ale w Europie odchodzi się od tego systemu.