Miejska komisja ds. referendum poinformowała w poniedziałek, że w niedzielę oddano 343 tys. 732 głosy. Referendum byłoby ważne, gdyby wzięło w nim udział 3/5 liczby wyborców, którzy głosowali w wyborach prezydenta Warszawy w 2010 r., czyli co najmniej 389 tys. 430 osób.

Frekwencja dla całego miasta wyniosła 25,66 proc., najwyższa była w Wawrze (27,91 proc.), a najniższa - w Wilanowie (20,57 proc.). Za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz zagłosowało 322 tys. 17 osób, przeciwko było 17 tys. 465.

"Bardzo dziękuję wszystkim mieszkańcom Warszawy. To dla mnie wyraz szczególnego zaufania, ale także mocne zobowiązanie do jeszcze bardziej wytężonej pracy" - napisała Gronkiewicz-Waltz w oświadczeniu. "To referendum mi pomogło" - zaznaczyła.

Lider Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, która była inicjatorem referendum, Piotr Guział, ocenił, że wyborcy dali PO tylko żółtą kartkę. "Widocznie chcą, żeby dokończyli ten mecz. Więc Platformo, kończ, wstydu nie przynieś. Ale wyborcy dali czerwoną kartkę partiom politycznym tą frekwencją" - powiedział Guział. Podkreślił, że działając razem "można zmusić gnuśne władze do działania".

Prezydent Bronisław Komorowski ocenił, że obywatele mogą równoważyć naturalną w demokracji tendencję partii politycznych do konfliktu. Jego zdaniem wyraz takiej postawie dali warszawiacy w referendum. Prezydent przypomniał, że w Sejmie trwają prace nad przygotowanym w jego kancelarii projektem ustawy. Zgodnie z nim referenda lokalne byłyby ważne bez względu na liczbę uczestniczących w nich osób, z wyjątkiem głosowań ws. odwołania władz samorządowych wyłonionych w wyborach bezpośrednich; tu frekwencja musiałaby być nie mniejsza niż w czasie ostatnich wyborów.

Premier Donald Tusk podziękował warszawiakom za pozostawienie Gronkiewicz-Waltz na stanowisku oraz za wyrozumiałość i cierpliwość, ponieważ, jak mówił, "do rządzących trzeba mieć trochę cierpliwości". Powiedział też, że nie czuł się dobrze z taktyką namawiania, by nie uczestniczyć w referendum, ale była ona podyktowana pragmatyzmem. Natomiast szef mazowieckiej PO Andrzej Halicki przyznał, że partia rzeczywiście dostała ostrzeżenie i musi wyciągnąć wnioski.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił, że referendum odbyło się w "specyficznych, można powiedzieć - niekonstytucyjnych warunkach". Partia zbiera informacje o nieprawidłowościach, jakie mogły mieć miejsce w związku z głosowaniem i zapowiada specjalne raporty dla Państwowej Komisji Wyborczej i innych instytucji, nie wyklucza zwrócenia się do Rady Europy. Chce przedstawić, "w jaki sposób premier, prezydent ingerowali w przebieg referendum, co jest sprzeczne ze standardami, jakie rekomenduje państwom członkowskim Rada Europy".

Szef SLD Leszek Miller ocenił, że w referendum "wygrał rozum, a nie emocje i namiętności". Podobne zdanie ma marszałek województwa mazowieckiego Adam Struzik (PSL) - w jego opinii zwyciężyły rozsądek i przyzwoitość.

Zbyt niska frekwencja to skutek m.in. neutralnej postawy SLD; Leszek Miller uratował Hannę Gronkiewicz-Waltz - ocenił szef Stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska Ryszard Kalisz. Natomiast w opinii Zbigniewa Ziobry (SP) część warszawiaków zniechęciło upartyjnienie w ostatnim etapie kampanii przez PiS.

Zdaniem politologa dr. Rafała Chwedoruka (UW) Donald Tusk może ogłosić swój pierwszy polityczny sukces od ostatnich wyborów parlamentarnych. Socjolog i politolog dr Jarosław Flis (UJ) ocenił, że referendum w stolicy wpadło w pułapkę politycznej rozgrywki. "Zapotrzebowanie na referendum nie było tak intensywne, jak oczekiwali inspiratorzy tego wydarzenia. Gdyby warszawiacy byli tak bardzo niezadowoleni z rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz, to by do referendum poszli i ją odwołali" - powiedział z kolei prof. Henryk Domański (PAN).