Czytaj: Samorządy chcą debaty z rządem o swoich dochodach >>
 

Hanna Hendrysiak: Dlaczego samorządowcy akurat teraz domagają się debaty o kondycji finansowej JST i to z udziałem premiera?

Krzysztof Żuk: Dlatego, że nasza sytuacja finansowa wcale nie jest łatwa, a rząd co i rusz próbuje przerzucić na nas koszty swoich pomysłów. Tymczasem my jesteśmy zaangażowani w wieloletnimi budżetami w realizację strategii inwestycyjnej, która wpisuje się również w rządową Strategię Odpowiedzialnego Rozwoju. To oznacza, że finansujemy inwestycje na podstawie: malejącej nadwyżki operacyjnej netto (oblicza się ją odejmując od dochodów bieżących wydatki bieżące oraz środki na spłatę zadłużenia), środków europejskich oraz kredytów. Ponieważ ta nadwyżka maleje, wszelkie uszczuplenia naszych dochodów powodują wytrącanie samorządów z równowagi finansowej. Dotyczy to zarówno części bieżącej budżetu, jak i części inwestycyjnej.

Tymczasem Sejm już przyjął obniżenie stawki podatku PIT i zlikwidował go dla osób poniżej 26 roku życia, a podwyżki dla nauczycieli mają być częściowo sfinansowane z pieniędzy samorządowych…

Jeśli utrata dochodów związana z tymi zmianami będzie tak duża, jak myślimy, to musimy podjąć niezwykle trudną decyzję o zatrzymaniu inwestycji czy zatrzymaniu działań rozwojowych, bo nie będziemy w stanie zwiększać zadłużenia przy utracie dochodów własnych na taką skalę.

Stąd prośba do rządu, do premiera o debatę nad dochodami JST i nad zmianą obecnego systemu finansowania. Chcemy przyjrzeć się obciążeniom, które rząd kreuje nam poprzez zmiany prawa i ustalić, co jest, a co nie jest możliwe do sfinansowania z naszego punktu widzenia.

Rzeczywiście sytuacja finansowa jest tak napięta?

Mogę powiedzieć tak. Gdyby dzisiaj skierować do wielu samorządów regionalną izbę obrachunkową, to okazałoby się, że te uszczuplenia dochodów, przy obecnych wydatkach bieżących, spowodowałyby dużo wniosków RIO o braku możliwości zwiększania wydatków bieżących samorządów, a w dalszej perspektywie nawet sprawy o naruszenie dyscypliny finansów publicznych.

Czytaj: Samorządowcy walczą o rekompensatę utraconych dochodów>>
 

Jak się odbiera dochody, to trzeba powiedzieć, gdzie można ciąć wydatki. W części bieżącej budżetu musimy to określić wspólnie z rządem. W części inwestycyjnej – samorządy muszą samodzielnie podjąć decyzję o ich ograniczeniu. Za chwilę będziemy pod ścianą. Stąd musimy odbyć tę debatę, tym bardziej, że w Ministerstwie Finansów są stosowne analizy, są nawet projekty zmian ustawowych. My jako strona samorządowa Komisji Wspólnej też je mamy. Myślę, że to jest kwestia dobrej woli, by - zamiast rozmawiać przez media - ustalić, co jest możliwe, a co nie i zmiany próbować rozłożyć w czasie.

Musimy rozmawiać o podwyżkach nauczycieli od września, które – jak wynika z informacji prasowych – przynajmniej częściowo mają być przerzucone na samorządy. Musimy też rozmawiać o uszczupleniu dochodów związanych ze zmianami w podatku PIT. Rząd realizuje swój program, my to rozumiemy, ale mówimy o potrzebie zrekompensowania nam dochodów, np. poprzez zwiększenie udziału w podatku PIT. Bez tego możemy mieć kłopoty z finansowaniem naszych bieżących zadań, które stanowią przecież powinności państwa wobec obywateli, realizowanych za pośrednictwem samorządu.

Ale rząd z kolei mówi, że samorządy mają dużo więcej pieniędzy, bo jest koniunktura gospodarcza, a poza tym uszczelnił system podatkowy.

To zależy, jak się czyta dane. Proponuję spojrzeć na nadwyżkę JST netto, a nie brutto. Ona nie jest podawana w statystykach, a to ona właśnie pokazuje, że samorządy mają spore koszty związane z obsługą zadłużenia, które – można tak powiedzieć – zostały „przypisane” do strategii inwestycyjnych. Ta nadwyżka netto w ubiegłym roku wyniosła około 14 mld zł. W tym czasie samorządy zainwestowały około 52 mld, z czego dostały dotacji unijnych nieco ponad 21 mld. To oznacza, że aby w ogóle podołać zaplanowanym inwestycjom, JST musiałyby wziąć nowych kredytów na blisko 17 miliardów.

Z tych danych wynika, że nie ma tak naprawdę wolnych środków w samorządach na sfinansowanie tych zadań, które rząd chce na samorządy przerzucić. Chyba że zrezygnujemy z inwestycji.

 

Z drugiej strony rząd naciska, by samorządy wykorzystywały środki unijne; nawet podejrzewał je o sabotowanie…

Nie chcę oceniać przeszłości, to wynikało z niedoinformowania Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju, które tak to komentowało. A przecież my jesteśmy ujęci w wieloletnich programach inwestycyjnych, zarówno centralnych, jak i regionalnych programach operacyjnych. Już podpisaliśmy lub podpisujemy umowy, które rodzą zobowiązania inwestycyjne i rezygnacja z inwestycji możliwa jest tylko w takim zakresie, w jakim dotyczy to projektów z jeszcze nie rozstrzygniętymi przetargami. I oczywiście takie też są, rodzi się tylko pytanie – co z funduszami europejskimi, które są tam przypisane? Czy rząd będzie w stanie przerzucić je na inne zadania, żeby nie oddawać pieniędzy do Brukseli?

To pokazuje, jak pilna jest potrzeba rozmowy i ustaleń. Dotyczy to dużych, ale także drobnych spraw, chociażby takich jak kwestia art. 243 ustawy o finansach publicznych. Jest tam zapis, że jeśli udział funduszy europejskich przy realizacji inwestycji spadnie poniżej 60 proc., to kredyt zaciągnięty na finansowanie inwestycji z udziałem środków z UE, którego nie liczy się do długu samorządu, przy spełnieniu wyżej wymienionego wskaźnika, będzie musiał być uwzględniony w naszym limicie zadłużenia. Inaczej mówiąc, mamy wtedy mniejsze możliwości finansowania inwestycji kredytem. No to może przyjmijmy, że do końca tej perspektywy unijnej niech to będzie nie 60, a 40 lub nawet 30 proc. I wtedy zyskujemy lekki oddech po to, by sięgnąć po kolejne instrumenty dłużne, żeby nimi zastąpić brak  środków z nadwyżki budżetowej.

Nie możemy się tego rozwiązania doczekać od kilku miesięcy, mimo że problem zna i minister finansów, i minister rozwoju. To jest pierwszy przykład. Drugi – w naszych prognozach finansowych na koniec tego roku i na przyszły rok musimy uwzględniać skutki wprowadzonych przez rząd zmian. Przede wszystkim musimy więc sprawdzić, jakie mamy możliwości zwiększenia obciążeń budżetowych samorządu. Tę wiedzę ma resort finansów, również dzięki danym statystycznym gromadzonym przez regionalne izby obrachunkowe, które w tej chwili analizują dane z wykonania budżetów, a za chwilę będą przyglądać się projektom naszych budżetów na kolejny rok. Inaczej mówiąc, są dane analityczne. Skoro więc możemy pracować na twardych danych, to pokażmy sobie: samorządy to mogą, a tego już nie mogą udźwignąć. Tu nie ma tak naprawdę dużej swobody, ponieważ coraz więcej dopłacamy do oświaty, dopłacamy do zadań zleconych, takich jak pomoc społeczna, czego w ogóle nie powinniśmy robić.

Warto, by ci przedstawiciele rządu, którzy mówią, że samorządy mają pieniądze, spojrzeli na dane statystyczne, których dostarcza im Ministerstwo Finansów. A z nich wynika niezbicie, że te nadwyżki, które mamy, zostały przypisane albo do rosnących wydatków bieżących, albo do wydatków inwestycyjnych. I nie dysponujemy tymi możliwościami, które nam się mitycznie przypisuje.

Liczy pan, że rozmowy przyniosą skutek?

Liczę na zdrowy rozsądek. Zarówno rząd, jak i samorząd, jako dwa podsektory sektora finansów publicznych odpowiadają za to, co jest opisane Konstytucji RP i w prawie, czyli za realizację powinności państwa wobec obywateli. W związku z tym wspólnie musimy znaleźć taki model finansowania tych zadań, żeby nie obniżyć standardów i przede wszystkim – nie dopuścić do załamania ciągłości świadczenia usług publicznych, takich jak oświata, pomoc społeczna i wiele innych.