Maraton wyborczy trwa już od wielu miesięcy. Niektórych polityków partia z sukcesem wystawiła na listy wyborcze do Sejmu. Część z nich rzuciła następnie na odcinek wyborów samorządowych (poseł PO Aleksander Miszalski został prezydentem Krakowa). A teraz parlamentarzyści otrzymali polecenie zrobienia wyniku w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Na listach wyborczych do europarlamentu znalazło się aż 142 obecnych posłów, czyli prawie co trzeci. Wielu jest na tzw. miejscach biorących.

Zarówno na listach Koalicji Obywatelskiej, jak i PiS, w niektórych okręgach wyborczych posłowie stanowią zdecydowaną większość kandydatów. Na przykład w okręgu nr 6 (łódzki) na 10 miejsc na liście PiS, znajduje się aż ośmiu obecnych posłów tej partii, po sześciu jest np. w okręgach lubelskim i podkarpackim. W lubelskim swoich parlamentarzystów nie oszczędza też KO (pięciu na liście). Nie odstaje Klub Parlamentarny Polska 2050 – Trzecia Droga, gdzie na 32 posłów na listy wyborcze trafiło aż 27. 

Czytaj w LEX: Wypadek osoby pełniącej mandat posła lub senatora >

 

Partia ponad wszystko

Zdaniem dr hab. Grzegorza Makowskiego, prof. Szkoły Głównej Handlowej, eksperta Fundacji im. Stefana Batorego, to nagromadzenie parlamentarzystów na listach do eurowyborów świadczy o inercji aparatu partyjnego.

- Klasa polityczna ma problem z otwieraniem się na nowych kandydatów, na awanse wewnątrz partii, nie potrafi wytworzyć wokół siebie krążenia elit i dlatego nie odnawiają się one wystarczająco szybko. W związku z tym znani są ci, którzy są już znani. To oni trafiają na listy wyborcze, bo nagle okazuje się, że nie ma kto w tych wyborach startować, bo ławka jest krótka. Partie nie chcą ryzykować wystawiania kogoś, kto nie wiadomo jak zagra. Grają więc piosenki, które są wyborcom znane – zauważa prof. Makowski.

Takiemu postępowaniu sprzyja zagęszczenie terminów wyborów. Kolejny czynnik, na który zwraca uwagę prof. Makowski, to osobiste ambicje. Część obecnych posłów jest zmęczona polityką krajową, chciałaby sobie w tym europarlamencie odpocząć i zarobić lepsze pieniądze.

- Choć jest i grono posłów, którzy kandydują do europarlamentu z przekonaniem i misją – zaznacza prof. Makowski.

Krytycznie o dotychczasowej praktyce wypowiada się też Dariusz Lasocki, radca prawny, były członek Państwowej Komisji Wyborczej. Wskazuje, że wyborcy, oddając głos na posła liczą, że wybierają kogoś, kto będzie reprezentował ich lokalną społeczność, o ile oczywiście poseł pochodzi z danej społeczności, a to zdarza się coraz rzadziej.

- Obecna sytuacja powoduje, że wyborcy mogą czuć się zawiedzeni. To oczywiście nie nadaje powagi ani kandydatowi, ani aktowi wyborczemu. Moim zdaniem, dobrze by było, aby kandydaci wybrali, w jakiej roli chcą funkcjonować: posłów czy europosłów i wzięli za to odpowiedzialność. To byłoby racjonalne. Ale polityka nie jest zawsze racjonalna – kwituje mec. Lasocki.

 

4 ministrów i 16  wiceministrów

- Premierowi się nie odmawia - powiedział o swym starcie w wyborach do Parlamentu Europejskiego Borys Budka, który staną na czele Ministerstwa Aktywów Państwowych i miał zrobić porządek w państwowych spółkach. Kandydowania premierowi nie odmówili też Bartłomiej Sienkiewicz, minister kultury i dziedzictwa narodowego oraz Marcin Kierwiński, odpowiedzialny za resort spraw wewnętrznych i administracji, który wciąż nie wypuścił do procedury legislacyjnej pakietu ustaw o związanych z ochroną ludności i obroną cywilną.

Z funkcji szefa Ministerstwa Rozwoju i Technologii zrezygnował też Krzysztof Hetman z PSL. Do parlamentu Hetman dostał się jako jedynka z okręgu lubelskiego, teraz PSL wystawiła go jako jedynkę w... Wielkopolsce. Cała czwórka podała się do dymisji.

Na listach wyborczych do europarlamentu znalazło się też 16 wiceministrów, aż trzech z pięciu w Ministerstwie Funduszu i Rozwoju Regionalnego (Jacek Protas z PO został jedynką w okręgu 3.; trójką w okręgu 11. jest Monika Sikora z Nowej Lewicy, a Konrad Wojnarowski z PSL ma złapać głosy jako 9. na liście w okręgu nr 5). Jedynkami zostali: Michał Gramatyka (Polska 2050) - wiceminister cyfryzacji, Bożena Żelazowska  (PSL)- wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego,  Joanna Scheuring – Wielgus  (Nowa Lewica) - wiceminister w MKIDN, Paweł Zalewski (Polska 2050) wiceminister obrony narodowej, Krzysztof Śmiszek (Nowa Lewica)- wiceminister sprawiedliwości i Andrzej Szejna (Nowa Lewica)- sekretarz stanu w MSZ. Dwójki dostali Stefan Krajewski (PSL) i Jacek Czerniak (Nowa Lewica) z Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Henryk Kiepura (PSL) z MEN. Cześć z nich zapewne odejdzie z rządu. Projekty, które koordynowali - utknęły. A zaraz wakacje.

- To jest dezorganizujące dla aparatu państwa. Nowy minister potrzebuje czasu, aby zapoznać się z aparatem urzędniczym, bo przecież będzie te projekty firmować. A nowy minister spraw wewnętrznych i administracji Tomasz Siemoniak oprócz tego, że musi kierować ogromnym i niesłuchanie ważnym resortem, jest jeszcze koordynatorem do spraw służb specjalnych – zauważa prof. Makowski.

Podobnie ocenia mec. Lasocki. Jego zdaniem takie zachowanie nie buduje zaufania do władzy rządowej, samorządowej i tak naprawdę do sfery publicznej.

- Nie buduje też społeczeństwa obywatelskiego, które powinno mieć zaufanie, mniejsze lub większe, do władzy publicznej, która z kolei odpowiada na oczekiwania obywateli – dodaje.

- To wygląda zwyczajnie niepoważnie. Najpierw przekonywali wyborców, że idą wyborów, bo chcą realizować się w polityce krajowej, a teraz przekonują, że w polityce europejskiej. Wyborcy mają prawo czuć się zawiedzeni, a to na pewno nie sprzyja też działaniom profrekwencyjnym – uważa Katarzyna Batko–Tołuć, dyrektor programowa sieci obywatelskiej WatchDog.

Zobacz w LEX: Utrata biernego prawa wyborczego po objęciu mandatu wójta (burmistrza, prezydenta miasta). Glosa do wyroku WSA >

Konstytucyjne bierne prawo wyborcze

Czy można więc prawnie zmniejszyć ten polityczny recykling kandydatów? Zdaniem mec. Dariusza Lasockiego byłoby to niebezpieczne.

- To bardzo cienka linia, bo dotyczy ograniczania biernego prawa wyborczego, zagwarantowanego w konstytucji. Idea, że osoba wybrana do parlamentu krajowego reprezentuje wyborców przez całą kadencję, byłaby budująca dla obywateli i mechanizmu demokratycznego, ale kandydowania w wyborach nikomu nie można zabronić - ani faktycznie, ani prawnie – mówi.

- Ingerencja w bierne prawo wyborcze byłaby nieproporcjonalna do dobra, które w ten sposób chcielibyśmy chronić. Fakt wyborów do Sejmu nie jest dobrym ważniejszym, aniżeli prawo wyborcze, prawo polityczne przysługujące obywatelowi. Poseł nie staje się przecież własnością swoich wyborców tylko dlatego,  że został wybrany do Sejmu. Może się w każdej chwili zrzec mandatu – wskazuje prof. Ryszard  Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.

Zwraca uwagę, że obecna sytuacja pokazuje, że partie polityczne przestały poważnie traktować formułę konstytucyjną, która zakłada, że posłowie są przedstawicielami narodu, a nie są w dyspozycji partii politycznej. Tymczasem to partie decydują o tym, że parlamentarzyści przestają być przedstawicielami narodu w Sejmie i stają się przedstawicielami w Parlamencie Europejskim. To wskazuje na upolitycznienie procesu wyborczego, który jest odległy od modelu konstytucyjnego nie ustanawiającego związku między deputowanym, a partią.

Inną sprawą na którą zwracają uwagę eksperci jest wykorzystanie zasobów publicznych w kampanii wyborczej przez kandydatów. Trudno rozróżnić, co jest aktywnością posła, a co aktywnością kandydata na europosła, a nikt z urzędujących posłów nie poinformował, że bierze urlop na czas kampanii. Na to zwraca uwagę w swoich uchwałach także Państwowa Komisja Wyborcza.