Wyrok zapadł w połowie sierpnia, ostatecznie ani prokuratura, ani Piontkowski nie złożyli apelacji. Jak poinformowało biuro prasowe Sądu Rejonowego w Białymstoku, wyrok w tej sprawie uprawomocnił się z 20 września. We wtorek został przekazany do wykonania.
Proces dotyczył pełnienia przez Piontkowskiego funkcji marszałka województwa podlaskiego. Według prokuratury już po odwołaniu go przez radnych sejmiku województwa podlaskiego z tej funkcji, podejmował on decyzje, do czego nie miał prawa. Zarzucono mu, że wieczorem w dniu, w którym został odwołany, podpisywał jeszcze dokumenty jako marszałek.
Obecny poseł nie przyznał się do zarzutów, sam zrzekł się immunitetu, by prokuratura mogła sprawę wyjaśnić. W śledztwie mówił, że był przekonany, iż kończy piastowanie urzędu z upływem dnia odwołania, a nie z momentem samego głosowania w tej sprawie.
Uzasadniając wyrok sąd przypominał, że ustawa o samorządzie województwa zawiera wyraźne zapisy o tym, do kiedy odwołany zarząd województwa lub jego poszczególni członkowie pełnią obowiązki, a Piontkowski przestał być marszałkiem z chwilą jego odwołania i powołania nowego marszałka.
Ale sąd uznał i wziął to pod uwagę przy orzekaniu kary, że Piontkowski nie miał zamiaru uzyskania jakichkolwiek korzyści (osoby, których dotyczyły umowy, nie były z nim związane ani rodzinnie, ani towarzysko, ani politycznie) i nie uzyskał żadnych korzyści oraz że jego działania nie wyrządziły żadnych szkód samorządowi. Osoby, których umowy podpisał, nadal pracują w urzędzie i są dobrze oceniane za swoją pracę.
Sąd zaznaczył wówczas również, że oskarżony nigdy nie był karany, cieszy się dużym zaufaniem społecznym, bo został wybrany do Sejmu oraz że, choć nie musiał, sam zrzekł się immunitetu, co umożliwiło przeprowadzenie postępowania.
Sąd ocenił, że stopień społecznej szkodliwości czynu zarzuconego Piontkowskiemu jest "nieznaczny", ale nie "znikomy", czego chciała obrona, wnioskując - w razie braku uniewinnienia - o umorzenie sprawy z powodu właśnie znikomej społecznej szkodliwości.
Poseł powiedział we wtorek PAP, że od początku mówił, iż "szkoda czasu i pieniędzy podatników" na zajmowanie się przez sąd takimi sprawami. Dodał, że "trudno zaprzeczyć", iż wydarzenie, o których mowa w akcie oskarżenia, nie miało miejsca.
Mówił też, że można było polemizować z sądem, który uznał, że miało to małą, a nie znikomą szkodliwość społeczną, ale zaznaczył, że nie złożył apelacji, bo - jak to ujął - "sąd ma ważniejsze sprawy, którymi powinien się zajmować".