- Mało kto kłusuje z ubóstwa. Bardziej dla adrenaliny, a jeszcze bardziej z chęci dorobienia sobie - mówi Marcin Montusiewicz, pełniący obowiązki komendanta Państwowej Straży Rybackiej w Lublinie, umundurowanej instytucji funkcjonującej przy wojewodzie, do której zadania należy m.in zwalczanie kłusownictwa.

Przykładowo kilogram mięsa z suma kosztuje 50 zł. Kłusownik sprzedaje je o połowę taniej, do zaprzyjaźnionych restauracji. Na 10 kilogramowym okazie zarabia 250 zł. A takich sumów, znając łowisko, jest w stanie wyciągnąć wiele. Bywa, że kłusowaniem na masową skalę zajmują się grupy wyposażone w nowoczesny sprzęt (echosondy), które doskonale wiedzą, gdzie gruba ryba ma ostoję. Często te osoby wcześniej legalnie korzystają z łowiska. Bywają czynnymi członkami Polskiego Związku Wędkarskiego, a nawet Społecznej Straży Rybackiej, formacji powołanej w 1985 roku do pomocy w strzeżeniu wód. - Często to wieloosobowe grupy. Zazwyczaj dwie osoby zajmują się rozstawianiem sieci i czyszczeniem ryb, inne stoją na czujkach. Bywa, że zanim przyjedziemy na miejsce po kłusownikach nie ma już śladu, bo rozstawione czujki zdąża powiadomić kłusowników – mówi Marcin Montusiewicz.

 

Setki kilogramów zdobyczy

O tym, że kłusownictwo ma się dobrze świadczą ostatnie doniesienia policji. Nie ma tygodnia, aby nie pojawiła się informacja o kolejnych zatrzymaniach kłusowników wodnych. Przykładowo, 6 grudnia o godz. 4 nad ranem na zbiorniku wodnym w Nieliszu w lubelskim  w przyczepie auta należącego 61-latka z powiatu radomskiego odnaleziono ponad 200 sztuk różnych gatunków ryb zaplątanych w sieci. Funkcjonariuszom, nie udało się zatrzymać mężczyzny, który mu pomagał.

Udało się natomiast złapać na gorąco 40-letniego mieszkańca gminy Węgorzewo, który na łodzi miał sieci rybackie typu wonton oraz około 21 kg różnych gatunków ryb. Kilka dni temu, podczas nocnego patrolu, w ręce funkcjonariuszy z wpadło trzech mieszkańców Polanicy Zdroju, którzy za pomocą prądu podłączonego do akumulatora ogłuszali ryby. Ich łupem padło 50 pstrągów potokowych. 

Tylko w listopadzie policjanci z Opla Lubelskiego, wspólnie z funkcjonariuszami PSR ujawnili trzy przypadki kłusownictwa. Zatrzymali dwóch mieszańców gminy Łaziska w wieku 63 i 61 lat, którzy akurat z Wisły zdejmowali sieć rybacką pełną ryb. W ich ręce wpadł też 33-latek z gminy Józefów, który kłusował ryby przy użyciu sznurów rozgałęzionych wielohakowych. Sierżant Grzegorz Pluta z Komendy Powiatowej Policji w Opolu Lubelskim mówi, że często kłusownikami są osoby znane już policji, miejscowi. - Większość nie robi tego z biedy – mówi sierżant Pluta.

 

Cena promocyjna: 11 zł

|

Cena regularna: 55 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: zł


Odstrasza tylko wysoka nawiązka i odszkodowanie

Kłusowników nie odstraszają też kary. Zgodnie  z art. 27c ust. 1 pkt. 2 Ustawy o Rybactwie Śródlądowym za kłusownictwo grozi kara grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. W razie skazania za przestępstwa sąd orzeka o podaniu orzeczenia o skazaniu do publicznej wiadomości, na koszt skazanego. A także dodatkowo orzeka m.in. na rzecz pokrzywdzonego obowiązek naprawienia szkody (jeśli ten złoży taki wniosek) lub  nawiązkę w wysokości od pięciokrotnej do dwudziestokrotnej wartości przywłaszczonych ryb.

- W mojej długoletniej służbie tylko kilka razy sąd orzekł karę bezwzględnego pobawienia wolności i to w sytuacji kiedy oskarżeni działali w warunkach recydywy, a skala kłusownictwa była duża – mówi Marek Olszewski, zastępca komendanta Wojewódzkiego PSR w Olsztynie

- Z obserwacji wiemy, że najskuteczniejszą bronią przeciw kłusownikom jest uderzenie ich po kieszeni, czyli zasądzenie obowiązku naprawienia szkody lub wysokiej nawiązki. Tyle, że w tym roku na 23 sprawy skierowane do sądu, mimo naszych wezwań Polski Związek Wędkarski nie wysłał swojego przedstawiciela do sądu. A to jest dla nas absurdalne, bo my nie jesteśmy oskarżycielem publicznym ani posiłkowym w takich sprawach – dodaje Marcin Montusiewicz.

 

Blisko 40 tysięcy wnyków

Kłusownictwo ma się też dobrze w lesie. Nie tak dawno policjanci z Dąbrowy Tarnowskiej zatrzymali na gorącym uczynku dwóch 27 latków, którzy za pomocą karabinu samoróbki wyposażonej w tłumik i lunetę kłusowali w lasach na terenie Powiśla. Zabili w ten sposób  ponad 80 zwierząt 25 zajęcy, 15 saren i 40 bażantów.

W nadleśnictwie Tomaszów Lubelski, zresztą jak w większości nadleśnictw w kraju, co roku przeprowadzana jest akcja „Wnyki”. I co roku leśnicy znajdują pułapki.  Umiejętność wykonywania wnyków czy potrzasków (metalowe szczęki, które mogą zmiażdżyć także ludzką nogę) przekazywane są z ojca na syna.  Kłusownictwo to plaga w lubelskich lasach.  Jak informuje Ewa Pożarowszczyk, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Lublinie, tylko w zeszłym roku na terenie RDLP Lublin zabezpieczono 115 szt. narzędzi kłusowniczych, a strażnicy odnotowali 14 przypadków kłusownictwa.

W 2018 roku strażnicy leśni zatrudnieni w Lasach Państwowych zanotowali 164 takie wykroczenia i ustalili dane 35 kłusowników. W sidła kłusowników wpadały jelenie (75), sarny (37), dziki (25) oraz łosie (7). Zlikwidowali 11 tys. wnyków i potrzasków.

Z danych Polskiego Związku Łowieckiego, którego obwody znajdują się nie tylko w lasach, ale także polach i nieużytkach wynika, że w sezonie 2018/2019 w całym kraju zebrano blisko 36 tys. wnyków, 550 potrzasków i 770 innych urządzeń kłusowniczych. Złapało się w niej m.in. 35 łosi, 1492 sarny, 1532 zające i 516 lisów. Ujawniono 1796 przypadków kłusownictwa z bronią, ale zidentyfikowano zaledwie 58 sprawców.

A kilka dni temu w ręce policjantów kryminalnych z Opola Lubelskiego wpadł 52-letni mieszkaniec gminy Łaziska. Funkcjonariusze mieli informacje, że mężczyzna kłusuje na zwierzynę leśną.  Podczas przeszukania jego pomieszczeń gospodarczych zauważyli jak wychodzi on z leśnych zarośli z workiem na plecach.  Okazało się że, 52-latek miał w worku zabitą sarnę i druciane wnyki służące do kłusownictwa. Nie przyznał się do winy. Podobnie jak załapany w ubiegłym tygodniu obywatel Ryk (także lubelskie), w którego domu policjanci znaleźli rozwałkowaną tuszę sarny oraz metalowe sidła.

 

Udowodnić trudno

Choć zgodnie z prawem łowieckim za kłusownictwo grożą surowe sankcje, z pozbawieniem wolności do 5 lat włącznie, to w praktyce nie są one orzekane. Ten, kto kłusuje musi liczyć się z tym, że zapłaci za bezprawnie pozyskane mięso. Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Środowiska z 21 czerwca 2005 roku w sprawie zwierzyny bezprawnie pozyskanej w przypadku łosia to kwota 14 tys. zł ale daniela lub dzika już 2300 zł, sarny 2 tys. zł  po 1000 zł za sztukę w przypadku innej zwierzyny.

Policjanci, strażnicy leśni i przedstawiciele Państwowej Straży Łowieckiej przyznają, że złapanie a przede wszystkim udowodnienie kłusownictwa jest trudne. Kłusownictwem zajmują się bowiem także ci, którzy w założeniu powinni przeciwdziałać kłusowaniu, czyli mają legitymację Polskiego Związku Łowieckiego. Bywa, że parający się tym procederem wcześniej kupują legalnie kilka kilogramów dziczyzny w sklepie i taki dokument okazują policjantom podczas przeszukania posesji.

- Gdy nie złapiemy kogoś na gorącym uczynku to taką osobę niezwykle trudno jest ukarać. Bywa, że sąd daje wiarę oskarżonemu, że kupił on dziczyznę na targu od przypadkowej osoby. Inni, u których znajdujemy trofea tłumaczą się, że pozyskali je z martwych zwierząt – mówi jeden ze strażników leśnych w lubelskim.

Dlatego strażnicy starają się zatrzymać kłusowników na gorącym uczynku. Wykorzystują kamery termowizyjne lub pułapki. - Przepisy nie pozwalają nam prowadzić działalności operacyjnej. Na zamontowanie fotopułapki musimy mieć zgodę właściciela terenu. Z jednej strony ustawa Prawa łowieckie pozwala nam kontrolować samochody znajdujące się na łowiskach jeśli mamy uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa przez myśliwego z drugiej strony są wątpliwości co to jest to „uzasadnione podejrzenie”. W praktyce, gdyby ktoś nie uparł nie musiałby nam pokazywać dokumentów. Jakoś sobie jednak radzimy – mówi Piotr Szczygieł komendant Państwowej Straży Łowieckiej w Bydgoszczy.