Patrycja Rojek-Socha: Czy afera reprywatyzacyjna została stworzona przez prawników?
Sebastian Kaleta: W przypadku kilku znanych adwokatów - Roberta N., byłego dziekana warszawskiej Okręgowej Rady Adwokackiej - Grzegorza M., czy Andrzeja M., prokuratura zgromadziła obszerny materiał dowodowy, stawiane są im poważne zarzuty. Ale mamy też inne grupy prawników, którzy są podejrzani w rozmaitych sprawach reprywatyzacyjnych. Tak naprawdę nie ma takiej sprawy, w której nie byłoby adwokata albo radcy prawnego.
Zajmowali się tym wyspecjalizowani adwokaci, określone kancelarie?
Tak. Można z pewnością powiedzieć, że za sprawami dotyczącymi reprywatyzacji stali wyspecjalizowani adwokaci i znane kancelarie. I nie były to osoby z nizin adwokatury, o czym świadczy choćby to, że zarzuty w związku z reprywatyzacją usłyszał były dziekan warszawskiej ORA Grzegorz M. Ale reprywatyzacja to nie tylko adwokaci. Na podstawie materiału, który analizujemy, już teraz można powiedzieć, że zaangażowanych w to było co najmniej kilkudziesięciu prawników, również notariusze. Swój udział w procesach reprywatyzacji mieli także sędziowie, którzy w sprawach reprywatyzacyjnych nie sprawdzali często nawet podstawowych informacji.
A komornicy?
Komornicy to jest zawsze drażliwa kwestia, komisja tym się nie zajmuje, poza wstrzymywaniem egzekucji wobec mieszkańców kamienic, których prawidłowość zwrotu badamy. Dla wielu osób komornik stał się twarzą tego tragicznego losu, który ich spotkał na skutek działania urzędników, sądów czy pełnomocników. Na końcu tego całego procesu lokator widział nie całą tą grupę tylko właśnie jego. Mieszkańcy zgłaszają również swoje wątpliwości co do działalności niektórych komorników.
Była sieć powiązań?
Można tak to oceniać. Adwokaci współpracowali z określonymi notariuszami. Była grupa kilku notariuszy, którzy przygotowywali większość aktów w sprawach tzw. dzikiej prywatyzacji. W kilku sprawach przewijają się też te same nazwiska sędziów.
Jak doszło do tego, że prawnicy tak znacząco zaangażowali się w dziką reprywatyzację?
To m.in. efekt braku uregulowania kwestii reprywatyzacji. Nie było jasnych zasad jej prowadzenia, a wtedy otwiera się pole do nadużyć dla różnych osób, które próbują wykorzystać jakieś luki czy niekonsekwencje w procedurach zwrotu nieruchomości. Tym bardziej, że w grę wchodzą gigantyczne pieniądze. Zachłanność w wyłudzaniu coraz większej liczby decyzji zwrotowych spowodowała, że stojące za tym osoby były coraz bardziej zuchwałe. Z uwagi na fakt, że państwo było bierne, te działania były skuteczne.
Czyli to złe prawo dało okazję do nadużyć.
Tak, i skorzystały z tego osoby o niskich motywacjach – w korporacjach prawniczych znalazły się osoby, które wykorzystywały lukę w prawie w celach czysto przestępczych. Luki czy wątpliwości interpretacyjne nie zwalniały jednka na żadnym etapie, urzędników od dbania o majątek komunalny i los mieszkańców. Nie można się zasłaniać tylko brakiem ustawy reprywatyzacyjnej, ale jej brak z pewnością był doskonałym gruntem dla dzikiej reprywatyzacji.
Czy są dowody na to, że prawnicy brali też udział w "czyszczeniu" kamienic?
Mamy takie sygnały. Prawnicy zajmowali się realizacją podwyżek czynszu, wypowiadaniem umów lokatorom i prowadzeniem postępowań eksmisyjnych. Mieszkańcy nam to zgłaszali. Celem prokuratury jest ustalenie, czy to były działania przestępcze – czy prawnicy zlecali pozbywanie się lokatorów gangsterskimi metodami.
Jaki był częsty mechanizm działania?
Przykładowo, jak wynika z naszych ustaleń, pan Robert N. był przez wiele lat pełnomocnikiem, często starszych osób. Trzeba przy tym pamiętać, że zazwyczaj postępowanie reprywatyzacyjne trwa wiele lat i zdarzało się, że w pewnym momencie proponował sprzedaż roszczeń. Z relacji jednego z jego klientów wynika, że powiedział mu, iż nie wiadomo czy odzyskanie nieruchomości się uda, a jest klient na roszczenia - więc można spróbować je sprzedać. Potem okazało się, że klientem był znajomy mecenasa, a kiedy kupił roszczenia – czyli po zmianie właściciela roszczeń - całą sprawę szybko udało się sfinalizować w warszawskim ratuszu . Proponowana byłym właścicielom kwota oczywiście była ułamkową częścią roszczenia. Tu pojawia się pytanie, czy taki pełnomocnik namawiał klienta gdy już wiedział, że urzędnicy wydadzą pozytywną decyzję, czy to urzędnicy wstrzymywali swoje działania do momentu zbycia roszczeń? Ale niewątpliwie taki scenariusz pojawia się w wielu sprawach - klient pełnomocnika, który sprzedaje roszczenia, a następnie nieruchomość jest sprzedawana za wielokrotność tej kwoty.
Czy podobnie było w sprawach o odszkodowania?
Tak - prawo do odszkodowania zostaje nabyte, mija krótki okres i jest wypłacane z kilkunastokrotnym przebiciem.
Są dowody na to, że adwokaci sami szukali określonych klientów, czy spadkobiercy się do nich sami zgłaszali?
Sprawy reprywatyzacyjne są bardzo skomplikowane, często trzeba przeprowadzić postępowania spadkowe, wzruszyć decyzje administracyjne wydane w latach 50., następnie złożyć odpowiednie wnioski do miasta, znaleźć spadkobierców, innych współwłaścicieli itd. Wertując archiwa, bądź mając dostęp do dokumentów ratusza oczywiście można było wytypować nieruchomości, co do których warto podjąć działania poszukiwawcze. Sama procedura doprowadzenia do reprywatyzacji jest naprawdę skomplikowana, a jeśli dojdzie do wydania decyzji, to dochodzą jeszcze kwestie związane ze wzruszeniem różnych wpadkowych postępowań np. dekomunalizacja. Dlatego to raczej spadkobiercy zwracali się do prawników, szukali pełnomocników. Problem w tym, że ci nie zawsze działali w ich interesie. Pamiętajmy też o tym, że wiele osób odzyskało nieruchomości jako prawowici spadkobiercy i wielu prawników świetnie ich reprezentowało, nie angażując się w handel roszczeniami.
Zdarzało się, że prawnicy skupowali też roszczenia dla siebie...
Tak, te role się mieszały. Chodzi tu głównie o adwokatów, zdarzały się również przypadki radców prawnych - wcielali się w role biznesmenów i skupowali roszczenia dla siebie. Przykładem jest ulica Szara - w 2016 r. Robert N. kupił za 60 tysięcy złotych roszczenia od swojej klientki, która była niemalże na łożu śmierci. Ta kwota za jedną trzecią działki wydaje się być absurdalnie niska w stosunku do wartości, która dzisiaj - gdyby zbudowano tam apartamentowce - wynosiłaby ok. 70 mln zł. Pojawia się pytanie też o moralność, czy taki mecenas, który skupuje od swojej klientki roszczenia, żeby sprzedać komuś innemu, nie łamie zasad etycznych. Wprawdzie kodeks etyki nie wyłącza całkowicie możliwości dodatkowego zarobkowania, ale zawód adwokata w moim przekonaniu nie może służyć do prowadzenia działalności polegającej na handlu roszczeniami. Jest i druga strona medalu – zdaniem urzędników warszawskich, biorących udział w dzikiej reprywatyzacji - roszczenia można sprzedać nawet za złotówkę, bez choćby krzty refleksji czy nie doszło do oszustwa bo obowiązuje swoboda umów. Z urzędnikami o takiej mentalności można się naprawdę łatwo dorobić milionów i warszawskiej reprywatyzacji rzeczywiście tak było.
Jak Pan ocenia działania samorządu adwokackiego w tej sprawie?
Nasza grupa zawodowa, tj. szeroko prawników, wykonujących różne zawody prawnicze, powinna podejść odpowiedzialnie do udziału prawników w dzikiej reprywatyzacji. Działania wielu z nich zniszczyły wizerunek prawników w odbierze społecznym. W głównej mierze chodzi jednak o adwokatów i z przykrością muszę powiedzieć, że reakcja mogła być bardziej zdecydowana. Wydaje mi się, że potrzebna byłaby akcja informacyjna, ale również istotne gesty, jak rozszerzenie pomocy pro bono dla pokrzywdzonych lokatorów, którzy za swoją krzywdę obwiniają właśnie prawników. Nie jestem w stanie pojąć, jak to możliwe, że Grzegorz M. został wybrany dziekanem warszawskiej ORA, skoro kilka tygodni wcześniej „wybuchła” sprawa działki przy Chmielnej. Jak to możliwe, że adwokaci powierzyli mu, przy tak istotnych wątpliwościach, tak ważną funkcję? Oczywiście wszczęte zostały postępowania dyscyplinarne. Z pewnością postępowania karne powodują trudniejszy dostęp do akt i pierwsze skrzypce gra teraz prokuratura, uważam jednak, że reakcja adwokatury powinna być mocniejsza.
Są też prawnicy, którzy w tej sprawie odgrywają pozytywną rolę...
Oczywiście, są prawnicy, którzy pro bono pomagają lokatorom. Przykładem jest pani mec. Weronika Kubas, która zasiada w radzie społecznej, po godzinach pomaga mieszkańcom. Warto o takich prawnikach wspominać, dziękować im za zaangażowanie. Lokatorom pomaga też aplikant adwokacka Beata Siemieniako. Takim przykładem jest też mec. Andrzej Zwara, były prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, który reprezentuje w niektórych sprawach komisję weryfikacyjną, co można poczytywać jako gest odbudowy zaufania do adwokatów.
A jeśli chodzi o pełnomocników występujący przed komisją weryfikacyjną?
Co do zasady, nie mam powodów żeby ich krytykować, starają się jak każdy inny profesjonalista wykonywać swoją pracę. W najdziwniejszej sytuacji są pełnomocnicy Miasta Stołecznego Warszawy. Wykonują wytyczne w zakresie reprezentacji miasta, w mojej opinii - sprzeczne z jego interesem. Bo dochodzi do sytuacji, gdy nasza komisja wydaje korzystne z punktu widzenia miasta decyzje, a miasto je skarży. Oczywiście chodzi o fragmenty dotyczące błędów urzędników. Powstaje jednak pytanie - czy pełnomocnicy miasta działają w interesie urzędników, również tych zwolnionych, z postawionymi zarzutami korupcyjnymi, czy miasta?