Spór dotyczył artykułu, który ukazał się w "Rzeczpospolitej" 11 grudnia 2012 r. w wersji elektronicznej i papierowej, którego autorem był Marek Domagalski. Artykuł nosił tytuł " Sędzia na usługach".

Rozważania dotyczące kwalifikacji czynu

Największe zastrzeżenia powoda sędziego Sądu Najwyższego Henryka Pietrzkowskiego budził następujący fragment: "Czy mamy do czynienia z przestępstwem? Najbliższa wydaje się tu kwalifikacja płatnej protekcji – po stronie sędziego SN – i przestępstwo obietnicy korzyści w zamian za załatwienie sprawy – po stronie sędziego NSA. Brak jednak wyraźnej korzyści, chyba że jest zawoalowana w tych fragmentach, w których sędziowie mówią o wspólnej rozrywce i planach w tym zakresie. Być może łatwiejsze byłoby udowodnienie sędziemu SN nadużycia władzy, gdyby było prawdą, że interweniował u sędziego orzekającego na przedsądzie".

Porada w sprawie skargi

Artykuł w "Rzeczpospolitej" powstał po wyemitowaniu przez telewizję Republika zapisu rozmowy między sędzią SN z Izby Cywilnej Henrykiem Pietrzkowskim a sędzią NSA w stanie spoczynku Bogusławem Moraczewskim (nie wiadomo przez kogo nagranej i czy legalnie). Sędzia Moraczewski był kolegą z czasów studiów prawniczych sędziego Pietrzkowskiego i zatelefonował, by poradzić się, czy skarga kasacyjna skierowana do Sądu Najwyższego jest poprawnie napisana. Sędzia Pietrzkowski doradził co należy poprawić, by skarga była przyjęta.

Następnie sędzia Pietrzkowski skontaktował się z sędzią, który tę skargę kasacyjną miał rozpatrywać. Po czym napisał SMS-a do Moraczewskiego: Sędzia Jan, prosiłem o życzliwość. W odpowiedzi 11 sierpnia 2009 r. Moraczewski informuje Pietrzkowskiego: skarga przyjęta do rozpoznania. Przedsąd październik. Serdecznie dziękuję i pozdrawiam ( tak wynika z programu w Telewizji Republika).

Jednak w październiku skarga kasacyjna nie została rozpatrzona pozytywnie. Jak twierdzi powód nic w jej treści nie zmieniono.

Sprawdź linię orzeczniczą w LEX: Odpowiedzialność cywilna redaktora naczelnego za naruszenie prawa spowodowane opublikowaniem materiału prasowego >

Naruszenie dóbr osobistych powoda

Powód uznał, że autor tekstu naruszył jego cześć i dobre imię przypisując sędziemu popełnienie przestępstwa, wobec tego pozwał wydawcę Gremi Media, wydawcę "Rzeczpospolitej" i redaktora naczelnego tego dziennika. Sędzia SN zażądał przeprosin w wersji papierowej i internetowej.

Czytaj: Prof. Hofmański: korupcja nie dotyczy Sądu Najwyższego

Redakcja nie zgodziła się przeprosić, choć próby mediacji były podejmowane. Sąd Okręgowy w Warszawie w części uwzględnił powództwo na podstawie m.in. art. 38 Prawa prasowego. Według tego przepisu odpowiedzialność cywilną za naruszenie prawa spowodowane opublikowaniem materiału prasowego ponoszą autor, redaktor lub inna osoba, którzy spowodowali opublikowanie tego materiału; nie wyłącza to odpowiedzialności wydawcy. W zakresie odpowiedzialności majątkowej odpowiedzialność tych osób jest solidarna.

Czytaj: Raport: zmiany w polskich sądach będą sprzyjać korupcji

Sąd Okręgowy potwierdził, że naruszono dobra osobiste powoda i zobowiązał redakcję do przeprosin. Dlatego, że według sądu pozwany redaktor, autor artykułu nie dochował należytej staranności, gdyż nie skontaktował się z sędzią, którego opisywał. Była to, w ocenie sądu pierwszej instancji, nieprawdziwa sugestia popełnienia przestępstwa przez powoda.

Rozprawa przed sądem II instancji

Niezadowolony z wyroku pozwany złożył apelację, w którym, jak akcentował jego pełnomocnik adwokat Jerzy Neumann, nie rozważono istoty sprawy. Wyrokowi brakuje odwagi cywilnej i procesowej, a także zwykłej mądrości. - Wyrok nie odpowiedział na podstawowe pytania: Czy krytyka prasowa była dopuszczalna? Czy bezprawnie naruszyła dobra osobiste? Czy nie zachodzi tu przypadek kontratypu, zwalniającego od odpowiedzialności za czyn bezprawny z powodu dozwolonego działania w interesie publicznym? - mówił pełnomocnik strony pozwanej. Adwokat Neumann zarzucił też sądowi I instancji, że nie dopuścił dowodów z zapisu programu w Telewizji Republika, od której problem się zaczął.

Wyjaśnienia autora tekstu

Redaktor Marek Domagalski wyjaśniał, że, gdy rano zobaczył program, rozpoznał głos sędziego Pietrzkowskiego, uznał, że o sprawie trzeba napisać. Huczała o tym wtedy cała Polska, to była bomba w prasie. - Napisałem tekst obiektywny - wyjaśniał. - Moim celem było wybielenie sędziego, a nie obrażanie go - dodał i zaznaczył, że tekst powstał w 2014 r, a sędzia Pietrzkowski po 1,5 roku zgłosił się do redakcji, by wyjaśnić sprawę. Chciał publikowania przeprosin w wydaniu na całą Polskę. Nieprzypadkowo, bo wtedy była zmiana rządu - dodał autor.

 

Powód nie popełnił przestępstwa

Jak stwierdził pełnomocnik powoda adwokat Marek Śniegucki, sporny tekst jest stygmatyzacją powoda, jako Henryka P. jako sędziego Izby Cywilnej (tak się przecież pisze o przestępcach). - Dziennikarz działał nierzetelnie, po odsłuchaniu programu telewizyjnego. Według art. 6 prawa prasowego, informacja musi być rzetelna i prawdziwa. W tym wypadku dziennikarz nie dochował szczególnej staranności tłumaczył.
Zdaniem pełnomocnika powoda, wydawca nie udowodnił, że zachodzi kontratyp zwalniający od odpowiedzialności. Nie napisał. m.in, że sprawę domniemanej korupcji prokuratura umorzyła i że żadne postępowanie w sprawie sędziego Pietrzkowskiego się nie toczy.

- Wykazałam dużo dobrej woli, ale nie usłyszałem przeprosin od redaktora naczelnego - powiedział sędzia Pietrzkowski. - Wystąpiłem z tą sprawą dopiero po 1,5 roku, dlatego, że wcześniej dostałem udaru i przebywałem w szpitalu. Dążyłem do tego, by redakcja naruszenie naprawiła - dodał. Podkreślił, że sprawa ciągnie się od 10 lat, od pierwszych zarzutów, 8 lat minęło od pierwszego umorzenia, siedem od drugiego, pięć lat od ukazania się artykułu w "Rzeczpospolitej". W tym czasie zmarł jeden z powodów.

Rozprawa potrwa jeszcze kilka miesięcy, gdyż sąd II instancji odroczył sprawę do 3 czerwca br. i dopuścił dowód z nagrania programu telewizyjnego, w którym przytacza się treść rozmowy między sędziami.

Sygnatura akt VI ACa 320/18, postanowienie z 8 kwietnia 2019 r.