Postępowanie karne wobec oskarżonego w tej sprawie policjanta sąd umorzył w zawieszeniu na dwa lata. Wyrok jest nieprawomocny.

Do tragicznego wypadku doszło pod koniec lipca 2006 r. 14-letni Filip R. grał z kolegami w koszykówkę. Gdy piłka wypadła za mur okalający boisko, uczeń wdrapał się na niego. Tymczasem na murze znajdowała się jeszcze metalowa siatka, która - jak się okazało - była pod napięciem. Chłopiec został porażony prądem i mimo reanimacji prowadzonej przez lekarzy zmarł.

Pierwszy proces w tej sprawie zakończył się w październiku 2008 r. Sąd Rejonowy uznał wszystkich oskarżonych za winnych m.in. niedopełnienia obowiązków. Dyrektorka szkoły została skazana na rok i trzy miesiące więzienia w zawieszeniu na 3 lata, a dwaj pozostali oskarżeni na rok w zawieszeniu na 3 lata.

W marcu 2009 r. Sąd Okręgowy skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia, wskazując m.in. na fakt, że nie wszystkie okoliczności wypadku zostały całkowicie wyjaśnione.

W uzasadnieniu wyroku sędzia Agnieszka Kantczak-Makowska podkreśliła, że dyrektorka gimnazjum nie miała prawnego obowiązku opieki nad chłopcem w czasie, gdy szkoła była zamknięta z powodu wakacji i nie odbywały się tam żadne wydarzenia. "Opieka na małoletnimi uczniami jest bardzo poważnym obowiązkiem, ale i on ma swoje granice, zarówno czasowe, jak i terytorialne. Ponadto teren szkoły był ogrodzony i zamykany na kłódkę, ale mimo to młodzież i tak wchodziła na ten teren" - mówiła sędzia.

Antczak-Makowska zaznaczyła jednak, że dyrektorka wiedziała o przebiciu prądu na siatce, ale nie zrobiła nic, by to niebezpieczeństwo usnąć. O zagrożeniu już dwa tygodnie przed wypadkiem informowała Barbara C., mieszkająca niedaleko boiska szkolnego. O niebezpiecznej siatce na szkolnym murze kobieta dowiedziała się od syna, który grając w piłkę na boisku szkolnym sam został porażony prądem, ale lekko i nie doznał większych obrażeń.

O znajdującej się pod napięciem siatce Barbara C. zawiadomiła dyżurującego policjanta Krzysztofa C. i dyspozytora pogotowia energetycznego Zygmunta L. "Krzysztof C. zamiast odnotować zgłoszenie i podjąć odpowiednie środki, np. wysłać patrol policji w celu zabezpieczenia groźnego miejsca, skierował dzwoniącą kobietę do pogotowia energetycznego. Jego uchybienie było jednak nieumyślne, nie zbagatelizował zgłoszenia. Był jednak przekonany, że skierowanie do pogotowia energetycznego jest jedynym wyjściem" - tłumaczyła sędzia.

Sąd uznał także, że nieprzyjęcie zgłoszenia i niepodjęcie żadnych działań przez dyspozytora pogotowia energetycznego Zygmunta L., nosi cechy zaniechania, ale do przebicia prądu doszło na sieci wewnętrznej, a więc nie będącej pod zarządem dostawcy energii, ale właściciela budynku. "Zwyczajowo pogotowie mogło odciąć dopływ prądu, nie można jednak tylko z dobrego zwyczaju czynić podstawy odpowiedzialności prawnej dyspozytora, który był odpowiedzialny jedynie za sieć zewnętrzną" - dodała sędzia.

Prokuratura nie zdecydowała jeszcze, czy złoży apelację od wyroku. Decyzja ma zapaść po utrzymaniu pisemnego uzasadnienia wyroku.(PAP)
mic/ abr/ gma/