Monika Sewastianowicz: Panie prezesie w ostatnich latach wielokrotnie poruszaliśmy temat jakości legislacji i głównych grzechów, jakich w tym zakresie dopuszczała się władza. Czy wybory przyniosły nową jakość w tej kwestii? Zmiany są konsultowane i uzgadniane ze środowiskiem nauczycielskim?

Sławomir Broniarz: Wydaje mi się, że zmieniło się podejście MEN do partnerów społecznych – ministerstwo nie rozmawia wyłącznie z jednym związkiem zawodowym, jak to robiło poprzednio. Konsultacje się odbywają i dochodzi do rozmów z różnymi środowiskami – przykładem są konsultacje podstawy programowej. Jeżeli już miałbym coś skrytykować, to pośpiech – wydaje mi się że, nie negując potrzeby zmian – można je wprowadzać w sposób bardziej przemyślany.

Zobacz również: Broniarz: System wynagradzania nauczycieli jest niejasny >>

Ano właśnie, czy to nie z pośpiechu wynikają nieporozumienia związane z podwyżkami dla nauczycieli? Choć z projektów ustawy budżetowej i okołobudżetowej wynikało jasno, że wzrosną wynagrodzenia średnie, komunikacja w tej sprawie była na tyle niejasna, że oczekiwano podwyżek wynagrodzenia zasadniczego…

Wielokrotnie uczulaliśmy ministerstwo na potrzebę jasnej komunikacji w tej materii. Rozumiem, że nowa władza opierała się na projektach stworzonych przez poprzednią ekipę, a jednocześnie chciała jak najszybciej spełnić obietnicę zwiększenia nauczycielskich wynagrodzeń. Tu znów pośpiech negatywnie odbił się na jakości komunikacji. Zabrakło pewnego wyczucia i mam nadzieję, że tak resort, jak i partnerzy społeczni – w tym również my – wyciągną z tego wnioski.

 

Jakie będą dalsze Państwa plany w kwestii wynagrodzeń nauczycieli?

Pozostajemy – i zawarliśmy to w projekcie rozbieżności – przy swoim zdaniu, że za awansem na nauczyciela mianowanego powinna iść większa podwyżka niż sięgająca 150 zł. Obecnie jest to mało zachęcające do rozwoju. Liczymy jednak na szerszą dyskusję na temat systemu wynagrodzeń nauczycieli, bo relacje płacowe należy w końcu uporządkować. Jest to jeden z głównych warunków przywrócenia prestiżu zawodu nauczyciela.

Mam nadzieję, że punktem wyjścia będą prace nad obywatelskim projektem powiązania nauczycielskich wynagrodzeń ze średnimi płacami w gospodarce. Ta inicjatywa ZNP naprawdę porządkuje system wynagradzania nauczycieli. Oczywiście wiele zależy od finansów państwa, ale mam nadzieję, że rząd będzie w końcu otwarty na dyskusję w tej materii i na implementację zmian dotyczących wynagrodzeń nauczycieli.

  

Cena promocyjna: 78.17 zł

|

Cena regularna: 146 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 78.17 zł


A co z ocenianiem i awansem? Bo problemem są nie tylko finanse, wielokrotnie – w tym w raporcie NIK – wskazywano, że wielu nauczycieli dyplomowanych nie ma motywacji do dalszego rozwoju.

Tu znów poprzednia ekipa mocno namieszała – bo zmian było kilka i nie były to zmiany jakościowe. I tu znów jest duże pole do poprawy, liczę na owocny przebieg prac zespołu do spraw statusu zawodowego nauczycieli. Musimy opracować system awansu bez zbędnej biurokracji i papieromanii, bo obecnie – mam wrażenie – kładzie się na to zbyt duży nacisk. Podobnie z ocenianiem, nie kwestionujemy potrzeby oceniania pracy pedagogów, natomiast ocena musi polegać na rzetelnej weryfikacji działań, wiedzy i warsztatu pracy nauczyciela. To właśnie do tego celu będziemy dążyć i o tym dyskutować ze stroną rządową.

Nie zapominajmy też, że rozwój zawodowy musi wiązać się z awansem finansowym, nie może być to sztuka dla sztuki. Jeżeli jednak nie jesteśmy w stanie stworzyć modelu, w którym tak się dzieje, być może warto wrócić do rozmów o powrocie do specjalizacji. Obecnie nauczyciel osiągając ostatni stopień - nauczyciela dyplomowanego - ma zamkniętą ścieżkę awansu. I to może wpływać demobilizująco, zatem warto pomyśleć o zmianach również i w tej materii – np. stworzyć kolejne stopnie dla nauczycieli dyplomowanych, ale powiązane nie tylko z prestiżem, ale i z wyższym wynagrodzeniem.

 

Nowa ekipa wycofała się z programu wręczania laptopów czwartoklasistom. Czy słusznie? ZNP wielokrotnie podkreślało, że program nie jest przemyślany i brakuje infrastruktury, by z komputerów korzystać, jednocześnie zaś walczyło o bony dla wszystkich pedagogów. Jakie są Państwa postulaty, jeżeli chodzi o kwestię cyfryzacji oświaty?

Po pierwsze moim zdaniem rozdano laptopy dzieciom po to, by zdyskontować to w postaci sukcesu wyborczego. Po drugie, nie zabezpieczono środków na zaspokojenie potrzeb nauczycieli. Bony dostała tylko wąska grupa, a przecież w tym zawodzie mamy ponad 700 tysięcy osób. Warto też podkreślić, że Komisja Europejska wyraźnie mówiła w zaleceniach o sprzęcie dla nauczycieli, a sprzęt dla uczniów to już autorski pomysł poprzedniej ekipy.

Minister Cieszyński w końcówce swojego urzędowania zapowiedział, że do końca tego roku szkolnego, czyli do 31 sierpnia, wszyscy nauczyciele otrzymają należne im bony. Jednak kosztów nie doszacowano. Program nie objął wielu grup nauczycieli, którzy naszym zdaniem absolutnie powinni być włączeni w ten proces. Dlatego w styczniu tego roku po raz kolejny wnioskowaliśmy do MC o włączenie nauczycieli przedszkoli i poradni psychologiczno-pedagogicznych do grupy nauczycieli uprawnionych do bonów na laptop, przyspieszenie objęcia bonami na laptop nauczycieli klas I – III szkół podstawowych oraz nauczycieli szkół ponadpodstawowych, a także o rozpoczęcie dyskusji o koordynacji działań w zakresie cyfryzacji placówek oświatowych w kontekście tworzonej przez MEN Polityki Cyfrowej Transformacji Edukacji. Bo poza samym sprzętem musimy mieć know-how, wiedzieć, co przy pomocy tych komputerów chcemy uzyskać.

 

A tu tej strategii zabrakło?

My w ogóle nie mamy pomysłu na to, co zrobić z cyfryzacją edukacji. Zakładając, że ona ma mieć walor dydaktyczny, wychowawczy, cywilizacyjny, to za tym naprawdę musi iść potężna obudowa, która stworzy z tej cyfryzacji pewien projekt społeczny, a nie tylko i wyłącznie gadżet na biurku nauczyciela. Trzeba też umieć na cały proces spojrzeć krytycznie – bo cyfryzacja ma swoje ciemne strony, zwłaszcza w odniesieniu do najmłodszych. Część krajów – np. Szwecja - jeżeli chodzi o edukację, wraca do tradycyjnych form nauczania.

 

Ale jednak jesteśmy u progu kolejnej rewolucji przemysłowej, edukacja musi kształtować kompetencje uczniów w tym zakresie…

Zakładam, że tu kluczowa będzie reforma zapowiedziana przez ministerstwo na 2026 rok. Liczę, że wiązać się będzie nie tylko ze stworzeniem nowej podstawy programowej, ale wypracowaniem nowego podejścia do edukacji i do pracy nauczyciela. Bo teraz autonomia nauczyciela jest – moim zdaniem – mocno ograniczona. Mam nadzieję, że ta reforma da nam większą przestrzeń. Nauczyciel musi mieć czas na rozmowę z dzieckiem, dostosowanie tempa pracy do indywidualnych możliwości ucznia. System musi dostrzegać, że w jednej klasie mamy dzieci o zupełnie różnym potencjale, które mają problemy wynikające z różnych uwarunkowań. Nie możemy ich wszystkich traktować „od linijki”.

 

W istotę edukacji publicznej wpisana jest masowość i pewna próba uśrednienia wiedzy i kompetencji uczniów. Jest w ogóle jakikolwiek sposób, by od tego odejść?

Moim zdaniem da się to zrobić, jeżeli w końcu zdejmiemy z nauczycieli obowiązek bycia: dydaktykiem, woźnym, portierem, pracownikiem socjalnym, rozjemcą, nauczycielem języka obcego, psychologiem, pedagogiem. Obecnie nauczyciele są przytłoczeni masą zadań, a społeczeństwo oczekuje od szkoły cudów. Tymczasem edukacja naprawdę stoi przed bardzo ważnym wyzwaniem, jesteśmy w trakcie zmian klimatycznych, cywilizacyjnych, geopolitycznych, demograficznych i edukacja nie może przed tym uciekać.

 

A teraz żyjemy i uczymy jakby jutra nie było…

Nie bierzemy tego pod uwagę – a na szkole spoczywa również pewna odpowiedzialność wychowawcza. Potrzebna jest dyskusja o przemocy rówieśniczej, przemocy w rodzinie tak, by pewne negatywne zachowania nie były dłużej sankcjonowane. To też jest rola edukacji. A z jakiegoś powodu od lat pokutuje przekonanie, że od nauczycieli można wymagać wiele, ale nie trzeba w nich zupełnie inwestować, bo jakoś sobie poradzą. Powinniśmy nauczycielom zagwarantować bezpieczeństwo socjalne, zawodowe i ekonomiczne.

 

Jednak – jak pokazuje dyskusja o lekturach – każdy z nas ma jakieś określone przekonania, jaki zasób wiedzy powinien ze szkoły wynieść inteligentny człowiek, tyle że tak naprawdę świat obecnie zmienia się tak szybko, że nie mamy pojęcia, co się w ogóle przyda osobom, które dziś zaczynają naukę w szkole. Czy nie powinniśmy się nad tym kompleksowo zastanowić i zaangażować w dyskusję na ten temat jak najszerszą grupę tak, by nie stworzyć kolejnej podstawy programowej oderwanej od rzeczywistości?

Mnie też, jako nauczycielowi historii, trudno czasem przełknąć, że ktoś nie wie, kiedy była bitwa pod Cedynią, ale w gruncie rzeczy chodzi o to, by edukacja kształciła w ludziach umiejętności do samodzielnego zdobywania wiedzy, bo nie mamy pojęcia, co przyda nam się za 10 lat, a co dopiero w dalszej perspektywie. I każdy z nas z dużą dozą prawdopodobieństwa stanie przed wyzwaniem przekwalifikowania się, co musimy wziąć pod uwagę. Trzeba pamiętać, że edukacja jest ważna również z perspektywy atrakcyjności na rynku pracy – bo co z tego, że absolwent szkoły zna i cytuje poezję Rilkego, jeżeli po latach nauki będzie wykształconym bezrobotnym. To wszystko trzeba wyważyć i oczywistością jest dla mnie, że wymaga to pogłębionej dyskusji. Natomiast chciałbym od razu podkreślić, że mam nadzieję, że dyskusja ta nie będzie obejmować powrotu do gimnazjów, choć uważam, że ich likwidacja była błędem. Natomiast skupienie się na kolejnej systemowej reformie to koszty i zamieszanie, które ponownie uderzy zarówno w nauczycieli, jak i uczniów.