Z Mirosławem Sielatyckim, wicedyrektorem Biura Edukacji Miasta Stołecznego Warszawy, byłym dyrektorem Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli w Warszawie oraz podsekretarzem stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej, rozmawia Małgorzata Pomianowska, redaktor naczelna „Dyrektora Szkoły”.
Ma Pan poczucie, że stoimy u progu katastrofy?
Obecna reforma, prowadzona w takim tempie i wdrażana z pominięciem tylu zasad i dobrych praktyk, powoduje, że trudno przewidywać, jak będzie Nie ulega wątpliwości, że musimy się dostosować i jako samorządowcy tę reformę przeprowadzić. Paradoks polega na tym, że w dużych miastach znacznym wysiłkiem finansowym może to przebiegać łatwiej, a nauczyciele, rodzice, uczniowie i tak mają więcej opcji wyboru. Takiej możliwości nie daje się mieszkańcom małych miejscowości. Dzieje się tak wbrew założeniom twórców tej zmiany. To tak, jakby ktoś niewprawny rzucał bumerangiem – może zrobić sobie i innym krzywdę.
Już widzimy, jakie mogą być konsekwencje reformy. Chociażby zwolnienia nauczycieli. W Warszawie 7 tys. będzie miało obniżone pensum godzinowe. A mówimy o mieście, w którym jest rosnąca demografia. Za dwa lata będziemy mieli zrozpaczonych uczniów, dla których nie będzie wystarczającej liczby miejsc w ich wymarzonych liceach. Budynki nie są z gumy, nie da się ich rozciągnąć. Aby zminimalizować te negatywne skutki, ograniczamy już od tego roku nabory w liceach, ale do końca nie da się uniknąć „klątwy roku 2019”.
Oprócz zwolnień nauczycieli i braku miejsc w szkołach problemem będą również gimnazjaliści, którzy pójdą do innych szkół – sfrustrowani, że muszą uczyć się z maluchami. Kolejna bolączka to rodzice trzylatków, którzy nie znajdą tak łatwo miejsc w przedszkolach. Nauczyciele, którzy będę musieli się przekwalifikować. Uczący z przygotowanych zbyt szybko podręczników. Usiłujący pogodzić pracę w kilku szkołach. Lub tacy, którym trudno będzie zaakceptować nową podstawę programową, np. to, że na lekcjach historii w IV klasie mają mówić tylko o Polsce, a nie Polsce, Europie, świecie. Dyrektorzy gimnazjów, którzy przez lata budowali swoje szkoły, a teraz stracą pracę lub zostaną wicedyrektorami w innych placówkach. Bolączką będą szkoły funkcjonujące w kilku budynkach itd.
Tak szybko wprowadzana reforma spowoduje, że będziemy ponosili przez najbliższe lata puste wydatki, związane np. z dostosowywaniem budynków do nowego ustroju szkolnego, obniżaniem lub podwyższaniem pisuarów, przenoszeniem pracowni przedmiotowych, przechodzeniem nauczycieli do innych szkół i zwalnianiem…
A można by te środki zainwestować w jakościowy rozwój oświaty.
Edukacja powinna podlegać zmianom, ale prowadzonym z wykorzystaniem wyników badań, konsultowanym społecznie, sprawdzanym w pilotażu.
Na jaką edukację nas stać?
Na taką, jaką sobie wywalczymy. Edukacja jest częścią większego systemu. Jest to więc pytanie o konstrukcję naszego państwa. Jeśli państwo będzie traciło swoje instytucje demokratyczne, to i szkoła nie uchowa się jako instytucja demokratyczna. Jeśli państwo wyjdzie z UE, to i edukacja pozbędzie się proeuropejskich kanonów edukacji. To czarne scenariusze. Po raz pierwszy od trzech dekad zdajemy sobie sprawę, że może być różnie. Ale wierzę też w mądrość polskich nauczycieli, determinację rodziców, potencjał uczniów.
W jakim kierunku, Pana zdaniem, będzie się rozwijała edukacja? Jak będzie wyglądała za 20 lat?
Chciałbym, aby obejmował mnie wówczas system edukacji. Tak już się dzieje – ludzie w dojrzałym wieku uczą się dla przyjemności, z potrzeby rozwijania własnych pasji. Dzisiaj np. musiałem zmienić ubranie, bo poprzednie pobrudziłem, ucząc się malowania na jedwabiu. Jest wiele takich rzeczy, których chciałbym się nauczyć, ale na które dopiero w przyszłości będę miał czas.
To jeden wątek, a drugi to pytanie, czego będą się uczyły moje wnuki i prawnuki. Kiedy weźmiemy, dla przykładu, jakieś wydarzenie historyczne, okazuje się, że mój ojciec przed wojną, ja w czasach PRL-u i moi synowie w wolnej Polsce uczyliśmy się o nim czegoś innego. Zastanawiam się więc, czego o tym samym będą się uczyły moje wnuki. Najszybciej zmienia się teraz przeszłość, a teraźniejszość jest chybotliwa. Musimy się z tym jakoś uporać, żeby myśleć o przyszłości.