Prowadzona przez MEN sieć sobotnich szkół przy placówkach dyplomatycznych powstała w czasach PRL i nie odzwierciedla nowych kierunków migracji. W efekcie finansujemy naukę języka polskiego dzieciom w Trypolisie, Kairze czy Pekinie, ale nie w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka 650 tys. Polaków.
Na Wyspach dotowany jest tylko zespół szkół i punkt konsultacyjny przy ambasadzie w Londynie. A około 100 placówek na terenie całej Wielkiej Brytanii to placówki społeczne, tworzone spontanicznie przez rodziców. W samym Londynie jest ich 12. Największym ich problemem jest brak własnego lokalu i wysokie opłaty za wynajem sal.
– Pomoc powinna polegać na dostarczaniu materiałów do nauczania lub opłacaniu sal do nauki. Nie należy natomiast dotować pensji nauczycieli, ponieważ szkoła utraci autonomię i stanie się polską placówką oświatową poza granicami kraju – mówi jeden z rodziców z Belfastu.
Zgadza się z tym Krzysztof Stanowski, były wiceminister edukacji narodowej i ekspert od oświaty polonijnej. – Państwo powinno wspierać rodziców w utrzymaniu kontaktu z językiem polskim i kulturą, ale nie wyręczać ich w prowadzeniu szkół – uważa. Jego zdaniem szkołom wystarczyłoby wsparcie w wysokości 100 euro na ucznia rocznie. Szkoły przy ambasadach otrzymują co roku w przeliczeniu na jednego ucznia 1800 zł, czyli ponad cztery razy tyle.
Demografowie ostrzegają, że emigranci, których dzieci tracą kontakt z językiem, mogą już nigdy nie wrócić do Polski.
MEN uważa, że polskim szkołom za granicą najbardziej potrzebne jest wsparcie systemowe. Jest już gotowy projekt dokumentu będącego odpowiednikiem podstawy programowej, ale przeznaczony dla placówek działających za granicą, systematyzujący nauczanie języka ojczystego na trzech poziomach, zależnie od wieku dziecka i poziomu znajomości języka polskiego.
Źródło: Gazeta Prawna, 29.04.2010 r.