- PKB przyrasta, ale nie ma to większego przełożenia na finansowanie edukacji, która jest straszliwie niedoinwestowana - mówił Stanisław Szelewa podczas Kongresu zorganizowanego przez Wolters Kluwer.
Rosną koszty utrzymania szkół
Podkreślił, że nie ma mowy o powrocie do sytuacji sprzed wprowadzenia gimnazjów - przede wszystkim na skutek niżu demograficznego. Liczba uczniów spadła o dwie trzecie w porównaniu z czasami sprzed reformy Handkego. A koszty prowadzenia szkół przez to nie zmalały, bo nadal wymagają podobnych nakładów na wyposażenie i zatrudnianie pracowników.
- Warunki kształcenia w poszczególnych powiatach mocno się różnią, a MEN żyje w pewnym oderwaniu od tego, co wylicza resort finansów, również na podstawie ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego - mówił prelegent. Duże wahania nastąpią zwłaszcza, gdy do szkoły średniej pójdzie podwójny rocznik uczniów.
Problem z nauczycielskimi etatami
Jak tłumaczył Stanisław Szelewa, maleje liczba uczniów w oddziałach szkolnych, co również wpływa na wzrost kosztów utrzymania.|
- Przez dziesięć lat w powiatach będziemy mieli huśtawkę, jeżeli chodzi o liczbę dzieci - podkreśłał prelegent - Nie sądzę, by MEN uwzględnił to przy podziale subwencji - dodał. Podkreślił, że w szczególnie trudnej sytuacji są powiaty, gdzie uczy się wiele osób, które nie są ich mieszkańcami.
Wahania liczby uczniów odbiją się na poziomie zatrudnienia nauczycieli. Jak tłumaczył ekspert, obecnie szkoły w szybkim tempie muszą zatrudnić dużą liczbę pedagogów. W powiecie świdnickim liczba etatów przeliczeniowyh w 2023/2024 wzrośnie do 68,6 (z 41,6 w roku szkolnym 2018/2019). Nie oznacza to, że takie zapotrzebowanie będzie się utrzymywać, bo już w roku szkolnym 2025/2026 część etatów (10,3 etatu przeliczeniowego) trzeba będzie zlikwidować. Za problematyczne uznaje też różnice w wynagrodzeniach pedagogów - wahania to nawet 1500 zł netto w zależności od zatrudniającej nauczyciela jednostki samorządu terytorialnego.
Jakość nie na pierwszym miejscu
Co nie zaskakuje, brak pieniędzy odbija się też na jakości nauczania. Ale - jak wskazał ekspert - problem pogłębia sam sposób wyliczania pieniędzy, a mianowicie to, że idą one do szkoły "za uczniem". Oznacza to, że szkołom tak zależy na jak największej liczbie przyjętych osób, że przy rekrutacji obniżają standardy.
- W rezultacie do techników trafiają osoby, które mają problem z rozumieniem prostych poleceń. Sprawia to, że danie im dostępu do skomplikowanych maszyn jest wręcz niebezpieczne - podkreślał Szelewa.
Ekspert sceptycznie podchodzi również do planowanej reformy szkolnictwa branżowego, której głównym celem jest zaangażowanie pracodawców w proces kształcenia zawodowego.
- Trzeba zauważyć, że właściwie ustawa do niczego nie obliguje pracodawców, nakłada za to wiele nowych obowiązków na dyrektorów szkół - podkreślał Stanisław Szelewa.
Zmiany w szkolnictwie zawodowym - pomysły dobre, ale diabeł tkwi w szczegółach>>