Rolą szkoły jest kształtowanie w uczniach postaw, które zaowocują w przyszłości stworzeniem społeczeństwa obywatelskiego. Okazuje się, że honor, o którym często mówiło się ostatnio w kontekście obchodów Święta Niepodległości, może stać w sprzeczności z postawami obywatelskimi. Kwestię tę analizuje Jan Fazlagić w miesięczniku "Dyrektor Szkoły".
Jakie wady naszego charakteru narodowego utrudniają budowę społeczeństwa obywatelskiego? Pierwszą z nich jest kultura honoru – honor jest jednym z trzech najważniejszych słów, które kojarzą się z patriotyzmem, obok Boga i Ojczyzny. Malcolm Gladwell w swojej ostatniej książce pt. Poza schematem bezlitośnie obnażył ułomność tego, co nazwał „kulturą honoru”. W eksperymencie na amerykańskim kampusie badano reakcje studentów z północy i południa Stanów Zjednoczonych. Ci z południa wykazali wiele cech społeczeństwa tradycyjnego, zamkniętego na zmiany, przywiązanego do ziemi i tradycji. W trakcie eksperymentu okazało się, że studenci z północy obrażani przez uczestnika eksperymentu rzadziej reagowali na zaczepki i obraźliwe słowa rzucane pod ich adresem na ulicy. Polacy gardzą tymi, którzy nie mają honoru, np. w słynnym przemówieniu z 1939 r. minister Bek (notabene zmienił nazwisko na Beck, aby brzmiało bardziej arystokratycznie) mówił, że Polska nie da sobie odebrać honoru, co miało uzasadnić nieustępliwość wobec Hitlera. Czy było to jedyne słuszne posunięcie? Holendrzy zamiast toczyć wojnę o Nowy Amsterdam w XVIII w. po prostu sprzedali swoją kolonię Anglikom, którzy założyli tam Nowy Jork. Czesi – naród wybitnie znienawidzony przez Hitlera – ponieśli znacznie mniejsze straty w II wojnie światowej niż Polacy, a na dodatek nie utracili wiele ze swojego terytorium. Według naszych standardów Czesi są „pozbawieni honoru”. Być może, ale mają nietkniętą Pragę, ich wspaniałą kulturę zna cały świat, a skody jeżdżą po drogach ponad 100 krajów świata. Po głębszej refleksji można zauważyć zarówno na poziomie zachowań całego naszego narodu, jak i poszczególnych obywateli, jak bardzo „kultura honoru” niszczy relacje. Polska jest krajem ludzi skrzywdzonych, obrażonych i głęboko dotkniętych przez innych. Polacy-potomkowie szlachty kultywują skrzętnie wszelkie zachowania, które pozwalają zamanifestować arystokratyczną przeszłość (nawet przy tak naprawdę plebejskim pochodzeniu).
Z „kultury honoru” wynika bezpośrednio brak zdolności do szybkiego przebaczania. Znany autor książek Brian Tracy na swoich seminariach namawia ludzi do przebaczania i – co ciekawe – argumentuje to czysto egoistycznymi pobudkami. Dowodzi, że nie ma mowy o sukcesie w życiu osobistym i zawodowym bez przebaczenia i zapomnienia o krzywdzie. Czy polski wzorzec edukacji rozwodzącej się na temat krzywd, jakie uczynili nam sąsiedzi przez ostatnie 200 lat, wspiera kompetencję: umiejętność wybaczania? Wątpliwe.
Kolejnym zjawiskiem, które hamuje rozwój społeczeństwa obywatelskiego, jest brak umiejętności rozgraniczenia relacji rynkowych od relacji społecznych. W pewnym eksperymencie poproszono uczestników o wykonanie zadania polegającego na przeciągnięciu koła pojawiającego się na ekranie komputera w obszar kwadratu. Uczestników podzielono na trzy grupy. Jednej płacono 5 dolarów za poprawne wykonanie zadania, drugiej – 50 centów, a trzeciej nic – po prostu proszono o przysługę na rzecz nauki. Uczestnicy eksperymentu, którym płacono 50 centów, przeciągnęli średnio 101 kółek.
Ci, którym płacono więcej, osiągali wynik 159 kółek, lecz ci, z którymi zawarto kontrakt oparty na normach społecznych, czyli po prostu ich o to poproszono, osiągnęli najlepsze wyniki: 169 kółek. Uczestnicy działający w ramach norm społecznych starali się bardziej! Kiedyś amerykański związek rencistów i emerytów zapytał prawników, czy zgodziliby się pracować po obniżonej cenie (30 dolarów za godzinę) na rzecz rencistów. Prawnicy odmawiali. Potem ktoś wpadł na pomysł, aby zapytać ich, czy zgodziliby się pracować za darmo – o dziwo, zgodzili się. Powód: kiedy wspomniano o pieniądzach, prawnicy zastosowali normy społeczne (D. Ariely, Potęga irracjonalności, Wrocław 2011). Z obserwacji autora wynika, że Polacy fatalnie radzą sobie z rozgraniczaniem dwóch światów – świata pieniędzy i świata relacji społecznych. Ileż konfliktów ma swoje praźródła w tym, że próbowano do nieformalnej relacji (tak typowej dla wschodnioeuropejskiej kultury) wprowadzić element ekonomiczny. Wynika to po części z dziedzictwa folwarcznego. Folwark opierał się na gospodarce bezgotówkowej. Pieniądz pojawił się w naszej kulturze masowej dopiero 100 lat temu. Przedtem ludzie sobie „świadczyli” przysługi – w związku z tym granica pomiędzy świadczeniem parapieniężnym (np. chłopi wyremontują drogę do folwarku w ramach odrobienia pańszczyzny) a pieniężnym (dziedzic zapłaci chłopom za naprawę drogi) była niewidoczna. Dzisiaj mamy gospodarkę rynkową, ale nadal wiele konfliktów między Polakami wynika z wzajemnego niezrozumienia: jedna strona oczekuje od drugiej rynkowej wyceny, a druga strona traktuje tę samą transakcję jako transakcję społeczną, co ilustruje dowcip o tym, jak warszawiak, poznaniak i krakus spotkali się na obiedzie w restauracji. Gdy przyszło do płacenia, warszawiak wstał ostentacyjnie i rzekł: Płacę za wszystkich (czytaj: transakcja społeczna), poznaniak, próbując ostudzić rozgorączkowanego warszawiaka, rzekł: To może każdy zapłaci za siebie (podejście rynkowe)... (Dokończenie dowcipu nie wnosi nic więcej, a na dodatek może urazić krakusów). Rzekome postrzeganie w Polsce skąpstwa poznaniaków jest niczym innym jak dezaprobatą dla stosowania relacji rynkowych (typowych przecież dla społeczeństw zachodnich – obywatelskich!) i pochwałą stosowania relacji społecznych (które z natury są konfliktogenne w relacjach rynkowych). Rynkowe nastawienie może z powodzeniem być nauczane na lekcjach przedsiębiorczości. Należy jednak uważać, aby nie przesunąć zanadto relacji rynkowych w obszar relacji społecznych: nie wolno płacić uczniowi (dziecku) za naukę!
Opublikowano: www.oswiata.abc.com.pl