Internaty na wschodzie i południu Polski są przepełnione, bo w małych miastach szkoły zostały polikwidowane i teraz wszyscy uczniowie muszą dojeżdżać do większych ośrodków. Muszą gdzieś mieszkać, a trudno by piętnastolatek pozostawał bez opieki dorosłych.

 

Piontkowski: Nie będzie obowiązku noszenia maseczek w szkołach>>

 

Zapewnienie dystansu w internacie niemożliwe

Kierownik internatu z południa Polski, nie przedstawi się, bo miała już nieprzyjemności, po wypowiedzi dla lokalnych mediów. Prosi więc, żeby nie podawać nawet województwa, bo kierowana przez nią placówka jest znana i duża - ma 240 miejsc i jest w całości wypełniona.

 

 

 

Rodzice wolą internat również z powodu niższych opłat. Jeśli rodzina pobiera zasiłek rodzinny, może liczyć na dofinansowanie internatu z pomocy społecznej w wysokości 90 złotych. Internat, za który odpowiada wspomniana kierownik kosztuje 50 zł miesięcznie, czyli teoretycznie dziecko powinno mieć jeszcze 40 zł na swoje potrzeby. Zazwyczaj jednak nie widzi tych pieniędzy, bo pochodzi z rodziny wielodzietnej, a w domu bieda. Posiłki kosztują 14 zł dziennie i są wydawane od poniedziałku do piątku.

 

- U nas mieszkają dzieci z różnych szkół, nie tylko z jednej, do której należy internat. Pokoje są trzy, cztero-, a nawet ośmioosobowe. Jak na 20 m.kw., na których mieszkają 4 osoby, przestrzegać dystansu społecznego? Jak rozdzielić uczniów z czterech różnych szkół, kiedy internat jest ich drugim domem i dzieci muszą się normalnie przemieszczać? Owszem, mają nosić maseczki. Ale kadra liczy sześć osób na tych ponad 200 wychowanków, jak ich upilnować ze wszystkim? - zastanawia się kierownik. - Wychowawcy dyżurują od 6.30. do 20.00, mają pilnować: wietrzenia, dezynfekcji rąk, mycia. Jak zabezpieczyć ilość oczek sanitarnych na daną liczbę dzieci? Jak ma się taka armia ludzi umyć zachowując dystans: pobudka jest o 6.30, a niektóre dzieci już na 7.00 pędzą do szkoły? Mamy dzieci z orzeczeniami, z chorobami przewlekłymi. W piątki rozjeżdżają się do domów, w różne miejsca, do powiatów czerwonych, żółtych i wracają busami, autobusami, pociągami. Pochodzą z Bieszczad, z lubelskiego, a nawet z Kijowa i Lwowa. Mamy takie dzieci za każdym razem testować? - pyta. Tłumaczy też, że dzieci mają różne plany lekcji, czas wydawania posiłków wydłuża się w nieskończoność, a kadry jest za mało.

 

- Ministerstwo ceduje problem na samorząd, ten na dyrektora szkoły, a dyrektor - na nas. Kwadratura koła. Dobrze, że mamy świetną kadrę, taką, którą dzieci darzą wielkim zaufaniem, bardzo dużo z nimi i ich rodzicami rozmawiamy - mówi kierownik internatu. - Owszem, mamy zabezpieczone środki ochrony osobistej, maseczki, płyny do dezynfekcji, ale mam do ministerstwa żal, że w wytycznych skupia się na szkołach, a o internatach i bursach jest malutki podrozdzialik. Jest, owszem, oddzielny punkt „gastronomia” mówiący o wyposażeniu stołówek, podawaniu posiłków, liczbie dzieci przy stoliku, ale to za mało - komentuje. - Sytuacja jest kompletnie nowa, wszyscy jesteśmy przestraszeni. Owszem, metodą zdartej płyty wsączymy im do głów procedury i możemy tylko liczyć, że w tych pociągach i busach o nich nie zapomną. Naprawdę ciężko harujemy w tym internacie. Chcę, żeby ten tekst przeczytał ktoś z MEN, bo mówię o rzeczywistych problemach. Dopiero po pierwszym tygodniu pracy będę w stanie odpowiedzieć, czy sobie poradziliśmy – konkluduje.

 

Przez COVID mniej chętnych do bursy

Halina Przybylska, dyrektor Bursy Szkolnictwa Artystycznego w Warszawie, gdzie mieszkają uczniowie szkół muzycznych, baletowych i plastycznych, wychodzi z założenia, że trzeba zachować wszystkie możliwe środki ostrożności, zastosować się do wytycznych, włączyć rozum i doświadczenie i w miarę normalnie pracować. Tylko tyle można. Sama jest z grupy 60 plus, ma też kilku takich pracowników. Ma świadomość, że COVID może złapać choćby w tramwaju, a niekoniecznie w pracy.

- W ministerialnych wytycznych jest podrozdział dla burs i internatów. Zastosowaliśmy się do wszystkiego – zapewnia Przybylska. - Rodzice nie wejdą z dzieckiem na teren bursy, a rzeczy, które przywiozą, muszą ograniczyć do minimum: książki plus ubrania, żadnych misiów czy ulubionych poduszek, które zawsze się pojawiały. Trzeba mieć własny ręcznik, pościel jest nasza. Na wejściu dzieci będą dezynfekować dłonie, pokoje są ozonowane, mniej jest przyjętych, bo z powodu koronawirusa zgłosiło się mniej dzieci - zamiast trzech osób w pokojach, będą dwie. W stołówce nie będzie szwedzkiego stołu , lecz odpowiednio wyposażony pracownik będzie wydawał porcje. Wszyscy pracownicy będą mieli przyłbice, mamy sporo płynu do dezynfekcji. Kadra została odpowiednio przeszkolona. Suszarki do rąk zostały zlikwidowane - w ich miejsce pojawią się dozowniki ręczników jednorazowych – wylicza.

 

Dyrektor bursy przyznaje, że w wytycznych ministerialnych nie wspomina się, co zrobić z dzieckiem ze strefy czerwonej. Trzeba więc je przyjąć.

- Liczę więc na to, że rodzice są odpowiedzialni i wyślą do nas zdrowe dziecko, nie po weselu czy chrzcinach. Bursa jest domem dla tych dzieci - normalnie się po niej będą poruszać, muszą się mieszać. Obiady są wydawane zazwyczaj od godziny 13 do 17, bo dzieci uczęszczają często do dwóch szkół i o bardzo rożnych porach kończą zajęcia. Niektóre wstają już o 6.00, parę minut później są w stołówce. Nigdy nie ma tak, że stoi kolejka, jedzą pojedynczo. A teraz dodatkowo porozdzielamy stoliki – mówi dyrektor Przybylska.

Czy boi się początku roku szkolnego? Nie. - Mam zadanie do wykonania i muszę temu podołać. Na nasze szczęście jeden zespół szkół artystycznych opóźnia rozpoczęcie roku szkolnego o dwa, trzy tygodnie. To nam rozładuje sytuację na wejściu – dodaje.

Jesteśmy gotowi

Anita Kaczanowska, kierownik internatu Zespołu Szkół Technicznych w Płocku podkreśla, że już w maju, przed konsultacjami i maturami, opracowane zostały procedury i regulaminy związane z wirusem COVID-19. Teraz przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego jest im łatwiej, są uzupełnienia i poprawki zgodnie z wytycznymi MEN, a nie praca od podstaw. Wtedy w czasie pobytu niewielkiej grupki osób w internacie, nic się nie stało, młodzież rozumiała powagę sytuacji, więc kierownik liczy, że tak będzie i tym razem.

- Mamy dwa budynki po generalnym remoncie dwa lata temu. Młodzież mieszka w segmentach ze wspólną łazienką. Pokoje, w zależności od wielkości, są dwu, trzy i czteroosobowe. Warunki są naprawdę dobre – wylicza dyrektor Kaczanowska. - Obecnie mamy komplet wychowanków, a nawet mamy więcej chętnych, niż miejsc. W związku z epidemią nie ograniczamy liczby osób w pokojach, bo wytyczne ministerialne nic o tym nie wspominają - dodaje.

 

Dzieci w płockim internacie płacą za kwaterunek 150 zł plus 19,50 zł dziennie za posiłki. Stawka żywieniowa nie jest niska, ale w internacie mieszkają sportowcy trenujący trzy dyscypliny sportu i muszą mieć zapewnione wysokoenergetyczne posiłki. Uczniowie ZST są przeważnie mieszkańcami powiatu płockiego, a sportowcy pochodzą z różnych części Polski np. z Sochaczewa, Konina, Warszawy. Jest też grupa uczniów z Niepublicznego Liceum Ogólnokształcącego ZPRP.

 

 

 

- Nie panikuję i mówię z pełną odpowiedzialnością - jesteśmy przygotowani na przyjęcie młodzieży. Wychowawcy i pozostali pracownicy internatu ZST mają zakupione przez szkołę środki ochrony osobistej. Wyposażeni jesteśmy w płyny do dezynfekcji, w trakcie wydawania posiłków będziemy sterować ruchem, będą zachowane 1,5 metrowe odległości. Liczę, że jeśli młodzież będzie przestrzegać regulaminu bezpieczeństwa i procedur obowiązujących w internacie, myć i dezynfekować ręce, nosić maseczki, zachowywać odstępy, nie gromadzić się, nikomu nic się nie stanie - podsumowuje dyrektor płockiego internatu.