Forsując szybkie posłanie sześciolatków do pierwszej klasy, rząd staje po stronie prywatnej edukacji. MEN w ten sposób daje prywatnym szkołom impuls do rozwoju – napisał w „Rzeczpospolitej” publicysta Marek Świerczyński. Jego zdaniem zapowiadana przez MEN reforma edukacji najmłodszych dzieci może być prezentem dla sektora prywatnego. Niedobór miejsc w publicznych przedszkolach i nieprzygotowanie szkół na przyjęcie maluchów zrekompensują szkoły i przedszkola prywatne, do których zakładania bardzo zachęca MEN.
- Minister edukacji narodowej Katarzyna Hall nie kryje swych związków z niepubliczną oświatą. Przez wiele lat współtworzyła Gdańską Fundację Oświatową, która w Trójmieście prowadzi sieć prywatnych szkół: podstawówki, gimnazja i licea. Rok nauki w takiej szkole kosztuje przynajmniej 8200 złotych, licząc czesne i wpisowe. Mimo to chętnych nie brakuje, bo szkoły GFO cieszą się zasłużoną dobrą renomą – napisał Świerczyński.
Zdaniem publicysty niż demograficzny nie jest tak głęboki jak twierdzi MEN i rodzice muszą się przygotować na walkę o przedszkole przypominającą zabawę w gorące krzesło”. Obowiązujące od stycznia przepisy ułatwiające założenie prywatnego przedszkola są, według publicysty, znaczącym impulsem rozwoju prywatnych placówek.
Podobnie rzecz ma się ze szkołami. - Szkoły publiczne na dostosowanie się do potrzeb małych dzieci mają dostać 150 mln złotych w ciągu trzech najbliższych lat. Jeśli podzielić to na ponad 14 tys. podstawówek (wg GUS), na jedną szkołę wypada 10,5 tys. złotych – pisze Świerczyński. „Słowa pani minister o kupieniu do każdej szkoły „dywanika, stolika i paru zabawek” mogą się stać samospełniającą się przepowiednią i na tym zakończy się proces dostosowania szkół do potrzeb sześcioletnich dzieci. W takiej sytuacji naturalne jest, że rodzice, których na to stać, będą zabierać dzieci z biednych szkół publicznych do lepiej dostosowanych, bo dodatkowo finansowanych, szkół prywatnych”.
I na zakończenie: „Ale z reguły tam, gdzie edukacja prywatna przyciąga klasę średnią, edukacja publiczna traci. Polska właśnie staje przed takim procesem, a reforma pani Hall może okazać się przełomem w rozwoju prywatnego szkolnictwa na poziomie podstawowym. W efekcie biedne polskie szkolnictwo publiczne może jeszcze bardziej zubożeć, a podział społeczeństwa na bogatych – z lepszą edukacją – i biednych – chodzących do nędznych szkół – może się pogłębić.
Tak być oczywiście nie musi. Tysiące prywatnych przedszkoli i setki szkół nie powstaną z dnia na dzień ani z roku na rok. Ale szok dla dzieci i rodziców, którzy będą zmuszeni posyłać sześcioletnie dzieci do nieprzygotowanych na ich przyjęcie szkół, może wymusić proces prywatyzacji polskiego szkolnictwa. Gdyby dać samorządom więcej czasu i pieniędzy na przygotowanie prowadzonych w gminach placówek na reformę, publiczne szkolnictwo mogłoby się obronić.
Stąd podejrzenia, że pośpiech Ministerstwa Edukacji ma drugie dno”.
 
Źródło: Rzeczpospolita, 28.10.2008 r.