Nazwiska osób, które przygotowały nową podstawę programową z matematyki, są informacją publiczną – uznał 14 lutego 2020 r. NSA i oddalił skargę kasacyjną MEN w tej sprawie. To już kolejna sprawa o ujawnienie nazwisk, którą przegrywa resort edukacji.

MEN nie zdradza, jak dobierało ekspertów tworzących podstawy programowe>>

 

Nazwiska ekspertów informacją publiczną

Sprawę o ujawnienie autorów podstawy programowej MEN przegrało już przed sądem pierwszej instancji - WSA w Warszawie (sygn. akt II Sa/Wa 1094/17) uchylił dwie decyzje odmowne Minister Edukacji Narodowej w sprawie udostępnienia informacji publicznej.  Resort złożył skargę kasacyjną do NSA, argumentując w niej, że odmowa wynika z konieczności ochrony prywatności ekspertów, którzy - zdaniem MEN - nie są osobami pełniącymi funkcje publiczne. Ministerstwo wskazuje, że zawarto z nimi umowy zlecenia. MEN argumentuje także, że nie otrzymał oświadczeń autorów podstawy o rezygnacji z przysługującego im prawa do ochrony  prywatności oraz że nie mieli oni wpływu, w jakim zakresie stworzone przez nich materiały zostaną wykorzystane.

 

 

Innego zdania był Rzecznik Praw Obywatelskich, który przyłączył się do sprawy. Ocenił, że WSA prawidłowo uznał, że eksperci, którzy pracowali nad podstawą programową matematyki w  szkole podstawowej i liceum ogólnokształcącym, są osobami pełniącymi funkcje publiczne oraz kontrahentami resortu. - W przypadku ekspertów przygotowujących podstawę programową mamy do czynienia z decyzyjnym wymiarem ich kompetencji – wskazywał rzecznik. - Osobom tym zlecono opracowanie nowej podstawy programowej, a więc miały one realny (a nie jedynie hipotetyczny) wpływ na sytuację prawną innych osób.  Nie sposób też przyjąć, jak twierdzi MEN, że ich prace miały charakter doradczy, konsultacyjny, skoro organ sam przyznał, że eksperci przygotowali określone części założeń do podstawy - tłumaczył. Z podobnego założenia wyszedł NSA, który oddalił skargę kasacyjną złożoną przez MEN.

MEN konsekwentne przy utajnianiu danych ekspertów

To już kolejna sprawa dotycząca list ekspertów pracujących przy tworzeniu podstaw programowych, bo MEN bardzo konsekwentnie odmawiało dostępu do informacji na ten temat. W październiku 2017 r. minister Anna Zalewska wyjaśniała, że dane wszystkich ekspertów resort poda tylko na żądanie sądu, ponieważ szefowie grup eksperckich, których nazwiska udostępniono, mieli kłopoty medialne i "musieli borykać się z emocjami dziennikarzy".

I owo "wyraźne żądanie sądu" MEN po raz pierwszy otrzymało w 2018 r., kiedy NSA w podobnej sprawie, dotyczącej wniosku Fundacji Przestrzeń dla Edukacji, oddalił skargę kasacyjną resortu i nakazał podać informację o tym, kto pracował przy tworzeniu podstawy. Resort opublikował wtedy listę 182 ekspertów, tłumacząc, że w skład zespołów tworzących poszczególne podstawy programowe wchodzili: "nauczyciele akademiccy, doświadczeni nauczyciele poszczególnych typów szkół, metodycy, eksperci systemu egzaminacyjnego, jak również eksperci w zakresie specjalnych potrzeb edukacyjnych".

 

Mgliste kryteria dobierania ekspertów

Wątpliwości, co do osób tworzących podstawy programowe, wyrażała oceniająca reformę edukacji Najwyższa Izba Kontroli. Stwierdziła, że proces przygotowania nowych podstaw był nierzetelny. Według raportu NIK tylko 20 proc. z nich było rekomendowanych przez instytucje związane z systemem oświaty. Pozostałych wybrało MEN. Dużo gorzej wyglądała kwestia tworzenia podstaw do wychowania w rodzinie - według NIK program tego przedmiotu napisali pracownicy ministerstwa.
Co więcej, według NIK, nierzetelnie sporządzono również umowy z ekspertami opracowującymi założenia do podstaw programowych - nie wskazano, jakiego typu szkół i klas mają dotyczyć treści nauczania zawarte w założeniach. Umowy ograniczały się do ogólnego stwierdzenia, że chodzi o stworzenie założeń programowych do danego przedmiotu.

 


 

Sam resort niezbyt wyczerpująco odpowiadał na pytania o sposób doboru członków zespołów tworzących podstawy programowe, nie wyjaśniając, jak wyglądała procedura. - Przy wyborze ekspertów brane były pod uwagę osoby reprezentujące wysoki poziom merytoryczny w zakresie dyscypliny wiedzy, która stanowi bazę danego przedmiotu, jak również bardzo dobrze znające praktykę szkolną lub egzaminacyjną - tłumaczył w odpowiedzi na interpelację wiceminister Maciej Kopeć, dodając, że w zespołach byli nauczyciele akademiccy, doświadczeni nauczyciele poszczególnych typów szkół, metodycy, eksperci systemu egzaminacyjnego, jak również eksperci z zakresu specjalnych potrzeb edukacyjnych dzieci i młodzieży.

Z odpowiedzi nie wynika, jak konkretnie resort oceniał poziom merytoryczny specjalistów. Nie wiadomo też, na jakiej podstawie stwierdzał, że ekspert dobrze zna praktykę szkolną i edukacyjną. W lakoniczny sposób wiceminister kwituje też kwestię tworzenia podstaw programowych wychowania do życia w rodzinie - tłumaczy, że programu wcale nie pisali pracownicy ministerstwa, a został on opracowany przez zespół ekspertów z zakresu tego przedmiotu. Rola MEN sprowadzała się do: "nadania propozycji ekspertów sformalizowanego porządku".
- Odpowiedź jest wymijająca i nie stanowi w mojej ocenie odpowiedzi na interpelację -  mówił Prawo.pl Krzysztof Izdebski, członek zarządu i dyrektor programowy Fundacji ePaństwo, prawnik specjalizujący się w sprawach związanych z dostępem do informacji publicznej. - Istnieje jeszcze możliwość, że wybory ekspertów faktycznie odbyły się w oparciu o dość niejasne kryteria. Bo czy bardzo dobra znajomość praktyki szkolnej oznacza, że ktoś był czynnym nauczycielem, czy np. tylko miał że szkołą styczność z uwagi na pracę kuratorium? Opracowanie podstawy programowej to ważne zadanie publiczne - podkreślał.

 

Koszty spotów i kampanii też sprawą MEN

Na problemy z dostępem do informacji natknęli się też posłowie, którzy chcieli wiedzieć, ile pieniędzy resort wydał na kampanie w TVP. W odpowiedzi na interpelację MEN tłumaczy, że takie umowy z lat 2017-2019: "są wynikiem indywidualnych negocjacji pomiędzy stronami, w związku z czym ich upublicznienie stanowi naruszenie tajemnicy przedsiębiorstwa, co zostało zastrzeżone w tych umowach". Tak samo resort odpowiadał na pytanie o koszt emitowanego w trakcie strajku nauczycieli spotu traktującego o marzeniach ośmoklasistów.
- Istnieje możliwość ograniczenia dostępu do danych z uwagi na tajemnicę przedsiębiorstwa, ale nie obejmuje to kwoty, którą organ administracji rządowej  zapłacił za usługę. Taka interpretacja uniemożliwiałaby społeczeństwu kontrolę dysponowanie przez władze mieniem publicznym w każdym przypadku zapłaty przedsiębiorcy - tłumaczył  dr Grzegorz Sibiga z Kancelarii Traple Konarski Podrecki i Wspólnicy, podkreślając, że koszty kampanii to informacja publiczna.