Derek Fish od 25 lat jest dyrektorem Unizul Science Centre położonego w południowoafrykańskim mieście Richards Bay. Jest też znanym popularyzatorem nauki, który swoje pokazy demonstruje w afrykańskim buszu, krajach europejskich czy Chinach. Polskę odwiedził na zaproszenie organizatorów 17. Pikniku Naukowego - Polskiego Radia i Centrum Nauki Kopernik.
PAP: Czy Unizul Science Centre różni się czymś od znanych na zachodzie centów nauki?
Derek Fish: Przede wszystkim nie jesteśmy otwarci dla szerokiej publiczności, gościmy tylko grupy szkolne. Nie mieliśmy zbyt wielu pieniędzy na jego wyposażenie, dlatego 80 proc. naszych eksponatów otrzymaliśmy z Wielkiej Brytanii, Belgii czy Austrii. Resztę zbudowaliśmy własnymi rękami.
PAP: Kim są więc goście Centrum? Z jakich szkół pochodzą?
D.F.: Odwiedzają nas trzy bardzo zróżnicowane grupy dzieci. Pierwsza to te żyjące w dużych miastach. Druga grupa to dzieci z biednych przedmieść. Trzecią grupę stanowią dzieci wiejskie, mieszkające w buszu. Ich szkoły przeważnie nie mają elektryczności, wody, ani toalet. Ich nauczyciele często są niewykwalifikowani, bo tych dobrych bardzo trudno jest przekonać, by zamieszkali w takim miejscu.
W przypadku dzieci wiejskich dużą barierą jest też język. W RPA posługujemy się przede wszystkim językiem angielskim, ale większość wiejskich dzieci mówi w języku Zulusów. To tworzy wiele problemów, bo nie ma w nim określeń technicznych czy chemicznych.
PAP: Czy wizyta w centrum nauki i pokazy naukowe mogą zainspirować dzieci na tyle, by pomóc im wydostać się z ich trudnej życiowej sytuacji?
D.F.: Oczywiście. Wiele osób, które spotkałem w Centrum gdy były dziećmi, teraz przychodzi do mnie i mówi: jestem doktorem, inżynierem, nauczycielem. U nas wyrwanie się z biedoty jest możliwe tylko dzięki znalezieniu pracy w mieście. A tę znajdą tylko osoby znające matematykę i mające wiedzę. Dzieciom, które do nas przychodzą musimy powiedzieć, że ich przyszłością jest nauka. Ona naprawdę może zmienić ich życie.
To, co robimy, to jednak tylko kropla w oceanie potrzeb. W Centrum gościmy 30 tys. dzieci rocznie, a na naszym terytorium żyje około 3 mln. dzieci. Boję się o te, których nigdy u nas nie zobaczymy. Myślę, że wśród tych wiejskich dzieci ukryta jest jakaś Maria Skłodowska-Curie, jakiś Albert Einstein, ale jeśli nie dostaną szansy, to ich talenty pozostaną nieodkryte. Ja chcę pokazać im prawdziwą naukę i zainspirować je.
PAP: Właśnie dlatego opowiada im pan o Marii Skłodowskiej-Curie? Czy ona może być inspiracją dla afrykańskich dzieci?
D.F.: Ja sam nie jestem dla nich zbyt dobrym przykładem. Jestem biały, chodziłem do prestiżowej szkoły z 13 boiskami do piłki nożnej! Studiowałem na Uniwersytecie w Capetown, jednym z najlepszych w Afryce. Dlatego pokazuję im historię kogoś, kto miał przed sobą tyle samo przeszkód, co one. Mówię im: opowiem wam teraz o najwybitniejszym naukowcu w historii, bo przecież nikt dotąd nie zdobył dwóch Nagród Nobla w chemii i fizyce.
Warszawa, w której urodziła się Maria Skłodowska, była pod zaborem rosyjskim. Uczniowie nie mogli mówić w języku polskim, musieli uczyć się po rosyjsku, nie mogli poznawać polskiej historii i kultury. Dokładnie to samo działo się w RPA w czasach apartheidu. Czarnoskóre dzieci nie mogły mówić w swoich afrykańskich językach. Większość afrykańskich szkół nie uczyła matematyki i przedmiotów ścisłych. Mówiono: „Po co czarnoskórym nauka? Przecież i tak będą pracownikami fizycznymi”.
Maria Skłodowska-Curie zaczynała z tego samego miejsca. Miła wszystko przeciwko sobie, a mimo tego została wielkim naukowcem. Dla mnie to piękny i inspirujący przykład kogoś, kto pokonał tak wiele przeszkód. To jest mój przekaz dla dzieci.
To szczególnie ważne zwłaszcza dla dziewczynek, bo na terenach wiejskich jedynym ich zadaniem jest dorosnąć, przynosić wodę, urodzić dzieci. To jest wszystko, czego mogą oczekiwać od życia. Kobiety mają bardzo niski status społeczny. Rodzice często zniechęcają je do nauki. Często mówi się, że nauka jest dla chłopców. Przez to wszystko dziewczynki w szkołach czują się bardzo niepewnie.
PAP: Dzieci inspiruje pan również przez poprzez swoje naukowe show. W jaki sposób tłumaczy im pan skomplikowane zagadnienia naukowe?
D.F.: Nasze dzieci nigdy nie widziały samolotu na niebie, więc nie możemy zacząć wyjaśniać, czym są samoloty. Dla nich nie ma to żadnego znaczenia i przede wszystkim nie będzie zrozumiałe. Dzieci są za to bardzo muzykalne, dlatego mamy np. pokaz poświęcony dźwiękom, harmonii, akustyce. Wykorzystujemy w nim te instrumenty muzyczne, które dobrze znają. Przygotowujemy też dużo pokazów o sporcie. Wprawdzie nie możemy zaprezentować niczego o łyżwiarstwie figurowym, ale o piłce nożnej jak najbardziej.
Kiedy przyjeżdżamy do ich szkół zabieramy ze sobą około 30 prostych eksponatów z Unizul Science Centre. W tym czasie, który z nami spędzają chcemy zaszczepić im ideę samodzielnego uczenia się. Mamy też bogaty program dla dzieci z ostatnich klas szkolnych. Przygotowujemy dla nich spotkania z doradcami zawodowymi, na których zbieramy tysiące uczniów.
PAP: Jak dzieci reagują na spektakularne pokazy naukowe?
D.F.: Są bardzo ciekawskie, ale nie zadają pytań. To wynika z kultury, w której żyją. Kiedyś spytałem jednego ucznia, czy podczas lekcji jego koledzy mogą zadawać pytania. Odpowiedział: możemy, ale jeśli nauczyciel nie zna na nie odpowiedzi, wtedy nas bije. To jest bardzo zniechęcające.
Dlatego właśnie centra nauki są tutaj tak istotne. Największa lekcja, jaką mogą z nich wynieść to taka, że można się uczyć samodzielnie. Mogę poeksperymentować na wystawie, zrobić własne obserwacje, zupełnie samodzielnie dojść do wniosków. Jeśli ktoś uczy się w dobrej szkole, a później na uniwersytecie, to nie ma z tym problemu. Jednak nasze dzieci nie mają takiej możliwości. Wiejskie dzieci mają bardzo mało pewności siebie, a bycie naukowcem wymaga takiej pewności.
PAP: Ze swoimi pokazami podróżuje pan po całym świecie. Czy są jakieś różnice w podejściu dzieci z różnych krajów do nauki?
D.F.: Szczerze mówiąc wolę przygotowywać naukowe pokazy dla dzieci z biedniejszych krajów. Ponieważ bardzo niewiele w swoim życiu widziały, można pokazać im działanie dwóch magnezów i będą zafascynowane. Jednocześnie trudno przygotować dla nich zrozumiały pokaz naukowy, bo zazwyczaj mają bardzo małą wiedzę.
Dzieci z krajów bogatych zadają dużo więcej pytań i są bardzo wymagające. Trudno je zainteresować, zadowolić. Trzeba wydać sporo pieniędzy na pokaz naukowy, zwłaszcza dla nastolatków.
Rozmawiała Ewelina Krajczyńska (PAP)