Od poniedziałku, 9 listopada 2020, większość szkół pracuje zdalnie - wyjątkiem są placówki, w których uczą się osoby z niepełnosprawnościami. Normalnie działają za to przedszkola, oddziały przedszkolne w szkołach podstawowych i innych formach wychowania przedszkolnego.
Nauczycielskie 500+ dla oszczędnych i zapobiegliwych>>
Wiosenny lockdown bardziej restrykcyjny
W marcu rząd zdecydował się na zamknięcie wszystkich szkół i placówek oświatowych - z dnia na dzień przestały działać zarówno szkoły, jak i przedszkola i żłobki. Placówki z powrotem mogły zacząć działać dopiero 6 marca i lekarze przy tej okazji nie kryli sceptycyzmu.
- Przedszkola i żłobki powinny być otwarte na samym końcu. Czyli gdy liczba nowych zakażeń i zgonów będzie u nas spadać, tak jak obecnie dzieje się to we Włoszech. Zaś my jesteśmy teraz na takim etapie epidemii, że liczba nowych zachorowań i zgonów ustabilizowała się, a spadku oczekujemy w drugiej połowie maja i na początku czerwca – mówił Prawo.pl prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych.
Zobacz w LEX: Kalendarz zadań dyrektora - Listopad 2020 >
Tymczasem przy obecnej fali zachorowań ponownie zastosowano strategię odwrotną - rząd założył, że przedszkola i żłobki zostaną zamknięte tylko w ostateczności, bo to w największym stopniu odbiłoby się na kondycji gospodarki. Co oczywiste - i czego już premier nie podkreślał - wiązałoby się to z koniecznością wypłaty zasiłku dla rzeszy ludzi, którzy nie mieliby z kim zostawić swoich dzieci.
Warunki niekoniecznie bezpieczne
Według danych Ministerstwa Zdrowia 6 maja 2020 r. wykryto 309 nowych przypadków zakażenia COVID-19, w listopadzie każdy dzień to tysiące nowych przypadków (25454 zakażenia 9 listopada 2020), a służba zdrowia jest już na wykończeniu. Nic dziwnego więc, że część rodziców obawia się posłać dziecko do przedszkola lub żłobka. I czasem trudno im się dziwić.
- Żłobek to prawdziwa masakra - mówi nauczycielka, która uczy angielskiego w kilku przedszkolach i żłobkach na terenie Warszawy. - Nie ma tam żadnej kontroli, nikt nie nosi maseczek, to jeden wielki bałagan. Część rodziców oczywiście nie wierzy w pandemię i to przekonanie podziela pani dyrektor. Nikt nie trzyma się procedur, nie ma mowy o zachowaniu dystansu. Pytałam o wietrzenie sal, ale pani dyrektor powiedziała, że to zbędne, bo dzieci mogą się przeziębić. Niczego też nie trzeba dezynfekować, bo raz dziennie robi to sprzątaczka. W innym przedszkolu nie tylko dzieci nie noszą maseczek, ale ja też nie mogę tego robić, bo pani dyrektor mówi, że dzieci się boją. Rezultat: koronawirus w takich miejscach przenosi tak szybko, jak wszy w zeszłych latach - opowiada.
Czytaj w LEX: Nadzór pedagogiczny w roku szkolnym 2020/21 >
Osoby, które boją się posłać dziecko do przedszkola, nie mogą liczyć na zasiłek, bo według ZUS, który zajmuje się jego wypłatą, świadczenie należy się tylko gdy nie da się posłać dziecka do placówki, bo jej działalność zawieszono. Pojawiły się też pogłoski, że na pieniądze nie mogą liczyć nawet w sytuacji, gdy ich dziecko chodzi do pierwszej lub drugiej klasy podstawówki, a w szkole pozostawiono otwartą zerówkę. Jak jednak mówi Prawo.pl Paweł Żebrowski, rzecznik ZUS, to nieprawda, w takim przypadku rodzicowi należy się zasiłek, bo klasy 1-3 działają zdalnie.
Czytaj w LEX: Wraca dodatkowy zasiłek opiekuńczy. Kiedy i dla kogo? >
Trudno dostać odszkodowanie za zakażenie
Gdy dojdzie do zakażenia dziecka rodzic, chcąc dochodzić odszkodowania, nie będzie miał łatwo - na tym etapie pandemii trudno będzie wykazać, że odpowiedzieć powinno przedszkole. - Nawet jeżeli udowodnimy, że dziecko zachorowało i że doszło do pewnych zaniedbań, to udowodnienie, że istnieje ścisła korelacja będzie trudne. Dziecko mogło zarazić się w parku, w sklepie, na imieninach u cioci - tłumaczy radca prawny Robert Gałęski z kancelarii Lexbridge.
Czytaj w LEX: Praca zdalna a nauczanie zdalne - poradnik na przykładach >
Dodał jednak, że istnieje pewna furtka dla skuteczności takich powództw - bo sądy w przypadku zakażeń covidowych mogą sięgnąć po instytucję dowodu prima facie. Stosowane było to w przypadku zakażeń szpitalnych, najczęściej żółtaczką. Sądy przyjmowały, że jeżeli ktoś miał operację i na krótko po zabiegu okazywało się, że jest zakażony żółtaczką, to - choć mógł nią zarazić się gdzie indziej - istnieje duże prawdopodobieństwo, że doszło do tego w szpitalu.
- Jeżeli wykażemy, że dziecko przebywało w domu, jedynym miejscem, w jakie chodziło dziecko była szkoła, to istnieje prawdopodobieństwo, że sąd uzna istnienie związku przyczynowego tym bardziej, jeżeli istniały istotne uchybienia w kwestii bezpieczeństwa - przekonuje radca prawny Robert Gałęski.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.