Główne założenie projektowanej nowelizacji to wydłużenie okresu rozliczeniowego czasu pracy z 4 do 12 miesięcy, "jeżeli jest to uzasadnione przyczynami obiektywnymi lub technicznymi, lub dotyczącymi organizacji pracy". Rząd argumentuje, że zmiana pomoże utrzymać konkurencyjność polskiej gospodarki, związki zawodowe protestują, twierdząc, że pracownik zostanie sprowadzony do roli niewolnika.
Jeden z nowych artykułów, który ma trafić do kodeksu pracy, ma też pozwolić na wprowadzenie różnych godzin rozpoczynania pracy albo przedziału czasu, w którym pracownik ma rozpocząć pracę.
Projekt zakłada, że nowe zasady rozliczania i rozkładu czasu pracy generalnie mogą zostać wprowadzone w firmie w układzie zbiorowym lub w porozumieniu ze związkami zawodowymi, albo przedstawicielami pracowników. Projekt pozwala też na stosowanie rozkładów czasu pracy na indywidualny wniosek pracownika, niezależnie od ustaleń ze związkami lub reprezentacją pracowników.
Izabela Katarzyna Mrzygłocka (PO) przypomniała w debacie, że dokument, nad którym pracuje obecnie Sejm, jest wypadkową dwóch projektów: poselskiego, autorstwa PO i rządowego. Jak podkreślała, zwiększenie elastyczności czasu pracy będzie skutecznym impulsem do ochrony miejsc pracy i tworzenia nowych. Wskazywała też na inne zawarte w projekcie rozwiązanie: ruchomy czas pracy, który miałby pozwolić pracownikowi decydować w porozumieniu z pracodawcą o godzinie rozpoczęcia pracy, co ułatwi godzenie pracy z życiem rodzinnym czy np. edukacją.
Janusz Śniadek (PiS) mówił w debacie, że projektowane rozwiązania nie są wcale potrzebne, bo według standardów europejskich Polska ma najbardziej elastyczne zatrudnienie w Europie. Śniadek zgłosił w imieniu PiS sześć poprawek np., by wprowadzić zasadę, że okres rozliczeniowy czasu pracy może być wydłużony maksymalnie do 6 miesięcy, a ponad ten okres tylko w określonych przypadkach, określonych unijną dyrektywą o czasie pracy. PiS chce też m.in. skreślenia z projektu artykułów o ruchomym czasie pracy, które "literalnie przeniesiono z projektu poselskiego, który zgodnie z regulaminem Sejmu nie podlegał konsultacjom społecznym". Śniadek uzależnia poparcie jego klubu dla nowelizacji od przyjęcia poprawek.
Projekt ostro skrytykowała Anna Grodzka z Ruchu Palikota, która podkreślała, że Polska już dziś należy do krajów, gdzie posiadanie pracy nie chroni przed ubóstwem. Jak podawała za Eurostatem, 24,2 proc. pracujących Polaków to tzw. biedni pracujący. Grodzka podkreślała, że trzeba o tym przypominać, bo Sejm pracuje nad projektem, który jeśli wejdzie w życie, będzie dotkliwy dla większości społeczeństwa - zwiększy "wyzysk pracowników". "To nie tania siła robocza powinna być motorem polskiej gospodarki, bo i tak długo nie przebijemy Chin, Indii czy Bangladeszu" - mówiła Grodzka, wnioskując o odrzucenie projektu w całości.
Józef Zych (PSL) wyraził zadowolenie, że z projektu poselskiego w wyniku prac sejmowych usunięto przepisy o obniżeniu stawek za godziny nadliczbowe. "Przyjęliśmy rozwiązania rządowe, wypracowane w komisji jako te, które uzasadniają wprowadzenie tych zmian, ale jednocześnie nie możemy i oświadczam, że nie będziemy biernie przyglądać się takim próbom legislacji, które by uderzały w tych, których podstawą utrzymania jest praca, a często najbiedniejszych" - mówił Zych.
Za odrzuceniem projektu jednoznacznie opowiada się SLD. Ryszard Zbrzyzny mówił, że jest to kolejna próba przerzucania na pracowników kosztów narastającego w Polsce kryzysu gospodarczego. Jak ocenił, oba projekty zarówno PO, jak i rządowy są szkodliwe dla rynku pracy i pracowników.
Negatywnie projekt ocenił także Arkadiusz Mularczyk (PiS), mówiąc, że projekt doprowadzi do zwiększenia, a nie zmniejszenia bezrobocia, bo wielu pracodawców będzie nadużywało nowych możliwości, wyciskając z polskich pracowników "ostatnie krople potu", zamiast wypłacać im nadgodziny czy zatrudnić nowe osoby.
Jeszcze przed debatą minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz argumentował, że proponowany projekt ma uratować "jak największą liczbę miejsc pracy, utrzymać konkurencyjność polskiej gospodarki, dać szanse firmom na rozwój, ale za zgodą pracowników, w dialogu na poziomie firm".
Minister przypomniał w rozmowie z dziennikarzami, że propozycja nowelizacji kodeksu wynika z pozytywnych doświadczeń ustawy antykryzysowej, działającej między lipcem 2009 a grudniem 2011 r. Według niego wydłużenie okresu rozliczeniowego do 12 miesięcy bardzo się wtedy sprawdziło.
"Tak więc uznaliśmy, że warto przenieść to na stałe (do kodeksu pracy - PAP), korzystać z tych rozwiązań, ale tylko i wyłącznie - i to bym bardzo chciał podkreślić - do wydłużenia okresu rozliczeniowego może dojść tylko i wyłącznie po zgodzie strony pracowniczej" - powiedział Kosiniak-Kamysz.
"Musi być porozumienie między pracodawcą a pracownikami. Czy to związkiem zawodowym działającym w firmie, czy Radą Pracowniczą, czy przedstawicielem pracowników" - dodał minister. "W moim poczuciu to zabezpiecza interes pracowników" - ocenił Kosiniak-Kamysz.
Innego zdania są związki zawodowe, które protestują przeciwko zmianie kodeksu pracy. "Mówienie o tym, że ta ustawa da więcej nowych miejsc pracy, jest totalną bzdurą i nieporozumieniem. Jeżeli pracodawca będzie rozliczał czas pracy w okresie 12-miesięcznym, z pracownika zrobi niewolnika" - mówił podczas ostatniego protestu w Szczecinie przewodniczący NSZZ "Solidarność" Piotr Duda.
W kwietniu Solidarność podczas posiedzenia Komisji Trójstronnej uzależniła dalsze rozmowy w ramach komisji od wycofania projektu uelastyczniającego czas pracy z Sejmu. Premier zapowiedział wtedy, że mimo grożenia strajkiem rząd z projektu się nie wycofa.
Liderzy trzech central związkowych: Solidarności, OPZZ i Forum Związków Zawodowych ustalili, że będą razem koordynować akcje protestacyjne. Zapowiedzieli, że do protestu może dojść we wrześniu w Warszawie, rozważany jest też strajk generalny.