Kilka miesięcy temu sąd pierwszej instancji uznał, że tego samobójstwa nie można uznać za wypadek przy pracy i oddalił powództwo wdowy po zmarłym 53-letnim kierowcy.
Pełnomocnik wdowy mec. Jan Chojnowski powiedział PAP, że uznając, iż był to wypadek przy pracy sąd ocenił, iż samobójstwo miało związek m.in. czasowy i miejscowy ze strajkiem i sytuacją w zakładzie pracy i bez znaczenia było, czy był ów strajk uznany za legalny czy nie (analizą tej kwestii zajmował się sąd pierwszej instancji).
Dodał, że orzeczenie otwiera wdowie po kierowcy drogę do ubiegania się o zasiłek czy rentę za wypadek przy pracy męża.
Strajk w PKS Białystok zaczął się od dyscyplinarnego zwolnienia przez ówczesny zarząd dwóch kierowców. Protestujący domagali się wówczas odwołania władz spółki oraz przywrócenia do pracy osób zwolnionych, a także niekarania protestujących. Gdy protest przerodził się w strajk generalny (poprzedzony był protestem głodowym), stanął ruch autobusów.
Gdy protest się przedłużał i nie było widać kompromisu, 53-letni kierowca, uczestnik tego strajku, powiesił się w jednym z autobusów. Jak mówili wówczas związkowcy, mógł nie wytrzymać presji psychicznej związanej z tymi wydarzeniami.
Sprawę badała prokuratura, ale umorzyła postępowanie uznając, że nie było w tym udziału osób trzecich, namowy czy pomocy w samobójstwie.
Jak mówili wówczas śledczy, przy zmarłym znaleziono zapiski, z których wynikało, że przez innych protestujących był on odbierany jako osoba współpracująca z ówczesnym zarządem PKS Białystok, choć w rzeczywistości nie działał przeciwko strajkującym.