Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości opublikowała właśnie raport z kolejnej edycji badań realizowanych w ramach projektu Instrument Szybkiego Reagowania (ISR). W dużej mierze skupia się on na opisie kondycji poszczególnych sektorów, która badana jest miarą stopnia zagrożenia upadłością. Które z wyników badań ISR i zaobserwowanych tendencji mają zdaniem Pana Profesora kluczowe znaczenie dla rynku pracy? Na które z wyników szczególną uwagę powinny zwrócić osoby projektujące polityki personalne w firmach?
Na poziomie mikro wyraźnie zarysowuje się zróżnicowana sytuacja poszczególnych sektorów (działów) gospodarki. W prowadzonych badaniach naszą główną miarą jest wskaźnik zagrożenia upadłością i widać wyraźnie, że są sektory, w których, i tak już wysoki, wskaźnik zagrożenia upadłością nadal rośnie (np. działalność usługowa wspomagająca górnictwo i wydobywanie). Są to rzadkie przypadki, ale ciągle występują. Obserwujemy też sektory, w których sytuacja się poprawia, ale pomimo tego wskaźnik zagrożenia upadłością firm pozostaje na wysokim poziomie (np. roboty związane z budową obiektów inżynierii lądowej i wodnej). Jednocześnie opisujemy sektory, w których sytuacja nie jest zła i obserwujemy jej dalszą poprawę (np. wytwarzanie i przetwarzanie koksu i produktów rafinacji ropy naftowej). To oznacza, że byłoby rzeczą nieroztropną sądzić, że w drugiej połowie roku doświadczymy ożywienia gospodarczego, które pozwoli nam uznać, że trudny okres mamy za sobą. Obraz makroekonomiczny nie przekłada się na sytuację mikroekonomiczną w poszczególnych sektorach. Rozumowanie typu: skoro ogólnie będzie lepiej, to wszyscy będą się mieli lepiej, jest nieporozumieniem. Chcę wyraźnie podkreślić, że to zróżnicowanie i dywersyfikacja sytuacji w poszczególnych sektorach będą cechą charakterystyczną naszej gospodarki przynajmniej przez najbliższe cztery do sześciu kwartałów.
Co zróżnicowana kondycja sektorów będzie oznaczać dla samych firm?
Firmy będą musiały bardziej kontekstowo analizować swoją sytuację wewnętrzną. Myślę, że nie da się niczego generalnego poradzić osobom, które zajmują się zatrudnianiem pracowników. W ogromnym stopniu wszystko zależy nie tylko od sytuacji firmy, ale również od sytuacji danego sektora gospodarki.
Od strony makroekonomicznej nie ulega wątpliwości, że od trzeciego kwartału tego roku sytuacja w polskiej gospodarce będzie się trochę poprawiać. Same obliczenia, których dokonujemy, sygnalizują nawet zdecydowaną poprawę, natomiast opinie ekspertów i uzupełniające informacje, które wynikają z dodatkowych analiz, zachęcają do znaczącej ostrożności. W związku z tym bardziej prawdopodobna będzie sytuacja, w której odczuwalne będzie ożywienie, ale nie będzie to ożywienie silne, nie będzie stanowić przełomu. Na to nałoży się bardzo zróżnicowana sytuacja sektorów, wśród których jedne bardzo szybko odczują poprawę, inne będą miały w dalszym ciągu poważne problemy.
Wskazuje Pan na bardzo duże przyszłe zróżnicowanie kondycji przedsiębiorstw, uzależnione od sektora, w którym działają. W których sektorach sytuacja będzie więc najbardziej problematyczna?
W ostatnim raporcie ISR sygnalizujemy problemy w sektorach przemysłu związanych z górnictwem węgla kamiennego, dalsze problemy w budownictwie, ale już z wyraźną perspektywą poprawy w perspektywie trzech, czterech kwartałów. Sygnalizujemy również poważne problemy firm transportowych. Budownictwo jest generalnie w kryzysie, jest to sytuacja recesyjna, w dużym stopniu spowodowana wadliwą interwencją systemową. Część problemów budownictwa wynika z cyklu wykorzystywania środków unijnych, co we wcześniejszym okresie pobudzało koniunkturę.
W tej chwili jesteśmy w dołku, z którego budownictwo nie wyjdzie również w 2014 r. Prognozujemy poprawę sytuacji w budownictwie dopiero w 2015 r., tym bardziej że nie ma żadnych przesłanek, które wskazywałyby na szybką odbudowę inwestycji prywatnych. Inaczej wygląda sytuacja w usługach, bo są one tym działem, który na zachodzące zmiany reaguje relatywnie szybko.
Co do perspektyw dla rynku pracy, wyraźnie widać, że to przychodzące ożywienie spowoduje zatrzymanie wzrostu bezrobocia, ale już nie jego spadek. Można więc powiedzieć, że bezrobocie będzie się utrzymywało na wysokim poziomie.
Czy to oznacza, że mimo nadchodzącego ożywienia bezrobocie w Polsce nadal będzie się wahać w okolicach 14 proc.?
Tak, mówimy w tej chwili o takim poziomie bezrobocia, oczywiście z sezonową poprawą, którą właśnie odczuwamy, ale też z przyszłym sezonowym zimowym pogorszeniem. Będziemy więc pozostawać na poziomie relatywnie wysokiego bezrobocia, rejestrowanego między 13 a 14 proc., a w przypadku bezrobocia mierzonego według Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności – na poziomie powyżej 10 proc. To oznacza, że firmom stosunkowo łatwo będzie zatrudniać i utrzymywać dyscyplinę wynagrodzeń.
Dyscyplina wynagrodzeń, brak szans na podwyżki, niepewność zatrudnienia w części sektorów. Brakować nam więc będzie impulsów do zwiększenia konsumpcji, co nie nastraja optymistycznie, ponieważ to właśnie konsumpcja powinna być czynnikiem, który może nas wyciągnąć ze stagnacji w gospodarce.
Nie zapowiada się gwałtowny wzrost konsumpcji, a silniejsze ożywienie nie nastąpi wcześniej niż w 2015 r. Bowiem dopiero gdy przedsiębiorcy zauważą wzrost popytu, zdecydują się na inwestycje. Dzisiaj, gdyby nie słaba perspektywa wzrostu spożycia, przedsiębiorstwa byłyby już skłonne do rozpoczęcia inwestycji. Właściwie tylko ci, którzy potrafili wejść na rynki pozaunijne, mają przesłanki do inwestowania. Aczkolwiek warto zwrócić uwagę, że również kontekst międzynarodowy ulega pewnej zmianie. Mamy do czynienia ze słabnącą dynamiką wzrostu krajów określanych jako emerging markets. Z największych z nich, jak Chiny, Brazylia, Indie czy Rosja, w zasadzie tylko Indie mają dobre perspektywy wzrostowe. Dzisiaj występują problemy w Brazylii, widać wyraźnie narastające napięcia w Chinach, Rosja też jest w przededniu poważniejszych trudności i jeżeli nie wzrosną ceny surowców energetycznych, to również może znaleźć się w złej sytuacji.
Skoro wygrać mogą ci, którzy potrafią wejść na rynki światowe, wychodzące poza Unię Europejską, kierunek chyba jest już obrany. Pytanie kluczowe, dlaczego udaje się to tylko nielicznym?
W raporcie „Konkurencyjna Polska. Jak awansować w światowej lidze gospodarczej?”1 wyraźnie mówimy, że Polska wpada w pułapkę średniego dochodu. Pułapka średniego dochodu to pojęcie, które opisuje następujący syndrom: niskie zaawansowanie technologiczne, niskie opłacanie wydajności pracy, czyli niski udział wynagrodzeń w wartości dodanej, w konsekwencji konkurowanie przez niskie koszty, czyli tanią pracę, a więc konkurowanie w obszarach, w których pojawia się coraz więcej konkurentów. Przy czym konkurowanie w takich obszarach oznacza, że zatrudniamy pracowników tańszych, a skoro
zatrudniamy pracowników tańszych i konkurujemy kosztami, to nie mamy motywacji, żeby w nich inwestować. Tym bardziej przy strukturalnej sytuacji, w której jesteśmy – gdyż ciągle jest nadwyżka zasobów pracy.
A zatem to rodzaj pułapki? Z jednej strony jesteśmy za drodzy, żeby konkurować z Chinami, a z drugiej – za mało innowacyjni, żeby konkurować z Niemcami?
Eksportujemy produkty o niskiej wartości dodanej, czyli większość korzyści osiągają firmy, które uczestniczą w globalnym łańcuchu wartości na innych pozycjach. Kapitał niemiecki przychodził do Polski, bo jesteśmy zapleczem wytwórczym eksportu niemieckiego, poddostawcą tego, co eksportuje niemiecka gospodarka. Jednocześnie, będąc poddostawcą, otrzymujemy niewielką marżę. Mamy więc relatywnie mniej miejsc pracy i relatywnie tańsze miejsca pracy, o niższych wymogach kwalifikacyjnych, i mniejsze dochody zarówno w sektorze prywatnym, jak i w sektorze publicznym. Mniej dochodów w sektorze prywatnym oznacza zmniejszoną dynamikę spożycia krajowego i widać wyraźnie, że ta dynamika została zatrzymana. A jednocześnie trudno sobie wyobrazić dalsze zadłużanie się gospodarstw domowych. Mniej dochodów w sektorze publicznym oznacza również mniejszą możliwość działania państwa dla tworzenia warunków przesuwania się gospodarki na inne pozycje w globalnym łańcuchu tworzenia wartości i finansowania inwestycji infrastrukturalnych. Zresztą widać wyraźnie, że w pierwszej kolejności cięte są wydatki rozwojowe.
Aż tak łatwo rezygnujemy z wydatków rozwojowych?
Jest to politycznie łatwiejsze. Wydatki rozwojowe nie krzyczą na ulicach, nie protestują, nie głodują, nie organizują strajków. Wydatki rozwojowe to wydatki, których nieponoszenie obecnie zemści się w przyszłości.
W przypadku wielu wydatków, które nie mają rozwojowego charakteru, trzeba zmieniać ustawy. A zmiana ustaw oczywiście oznacza polityczne napięcia i straty.
Problemy rynku pracy są zatem złożone. Sygnalizujemy je nie dlatego, by powiedzieć, że nie należy uelastyczniać rynku pracy, tylko dlatego że uelastycznianie rynku pracy, jako główny sposób reagowania na bieżący kryzys, spowoduje chwilową poprawę sytuacji, która jednak odbędzie się kosztem możliwości rozwiązywania problemów, które pojawią się w przyszłości. Zresztą widać wyraźnie, że w polityce gospodarczej zarysowuje się coraz silniejszy konflikt między bieżącymi działaniami a działaniami strukturalnymi, a niedokonywanie strategicznych wyborów będzie się mściło długofalowo.
Podobny problem, tyle że w skali mikro, odnosi się do samych przedsiębiorstw. Najlepiej widać go przy próbie odpowiedzi na pytanie, na jakich zasobach bazują przedsiębiorcy. Przedsiębiorcy, którzy konkurują w obszarze kosztów, będą się zderzali z sytuacją, że konkurenci będą produkować jeszcze taniej. Oczywiście nie ma tutaj żadnych prostych metod zapobiegawczych. Ktoś powie: dobrze, że są inwestorzy zagraniczni, którzy chcą inwestować w montownie, dzięki temu przynajmniej mamy to, co mamy. Tylko że w przyszłości te montownie przeniosą się do tańszych krajów, a my zostaniemy z problemem.
Skoro rozmawiamy o konsekwencjach dla polskiej gospodarki – w syntezie do wyników VIII edycji badań ISR wskazywał Pan zjawisko, które już teraz można obserwować na rynku pracy. Zwracał Pan uwagę na problem obniżenia się jakości kapitału ludzkiego w Polsce. Postawił Pan tezę, że „aktualnie dochodzi do drenażu już nie tylko rąk, ale również mózgów”. Chciałabym zapytać, co w największym stopniu wpływa na obniżenie jakości kapitału ludzkiego i jakie będą tego konsekwencje dla polskiej gospodarki?
Jeden z procesów, który wpływa i będzie wpływał na ten stan, to problem emigracji, który być może został złagodzony, ale nie zniknął. Emigracja zarobkowa przekształca się w tej chwili w emigrację, która nie jest już emigracją tymczasową, ale w coraz większym stopniu emigracją trwałą. Symptomy tego zjawiska są bardzo widoczne. Jeżeli popatrzy się na dzietność, to wyraźnie widać, że Polki więcej dzieci rodzą w Wielkiej Brytanii niż w Polsce. I jest drugi, moim zdaniem silniejszy, sygnał emigracji stałej, czyli obserwowalny spadek dynamiki transferów pieniężnych. Zmienia się też struktura emigracji, co oznacza, że w coraz większym stopniu emigrują osoby o wyższych kwalifikacjach i zdecydowanie z myślą o emigracji trwałej.
Nie mniej istotnym zjawiskiem jest sytuacja w szkolnictwie wyższym. Mamy do czynienia z niżem demograficznym, który przede wszystkim uderzył w szkolnictwo prywatne, powodując wyraźne obniżenie wymagań. Zanikają tam studia dzienne, a pozostają studia zaoczne, bo one zwyczajnie mniej kosztują właściciela. Znam szkoły, które wybudowały nowe obiekty, z których nie korzystają, tylko je wydzierżawiają, a przenoszą się do obiektów wynajmowanych wyłącznie na weekendy. Naturalną konsekwencją jest gwałtowne obniżanie się poziomu nauczania. Oczywiście podobne procesy następują w szkolnictwie publicznym, w którym też pogarsza się sytuacja finansowa. Tu z kolei punktem zapalnym jest zmniejszająca się liczba studentów zaocznych, co oznacza mniejsze wpływy do uczelni. Reakcja na ten stan jest podobna jak w przypadku uczelni prywatnych – skoro jest mniej studentów, pojawia się naturalna skłonność, aby wymagać mniej. Pojawia się także inne zjawisko – na większości uczelni zaczyna się podnoszenie pensów, a zatem nauczyciele mają coraz większe obciążenia i coraz liczniejsze grupy studenckie, a to także oznacza pogarszanie jakości kształcenia. To są procesy, które obniżają jakość kapitału.
Czy nie zachodzą żadne zmiany pozytywne?
Są też procesy pozytywne, o których trzeba wyraźnie powiedzieć – wśród nich renesans szkolnictwa zawodowego i technicznego. Jest większe zainteresowanie kształceniem inżynierskim, technicznym. To oczywiście cieszy, tym bardziej że rzeczywiście mamy deficyt wykształconych pracowników, zarówno tych o niższych kwalifikacjach, jak i inżynierów.
Strukturalny czy koniunkturalny – jaki charakter ma spowolnienie gospodarcze w Polsce?
Pragnę podkreślić, że przygotowując raporty ISR, nigdy nie mówiliśmy, że polska gospodarka znalazła się w strefie bardzo wysokiej skali zagrożenia upadłością. Stopień zagrożenia firm upadłością rósł, ale nadal jest na przeciętnym poziomie. Nie grozi nam żadna katastrofa. Natomiast to, co nam grozi, to utknięcie na ścieżce niskiego wzrostu, który nie da szansy na poprawę sytuacji w finansach publicznych i nie wygeneruje silnych bodźców do prywatnego inwestowania.
Dzisiaj widać, że poradziliśmy sobie koniunkturalnie, ale znaleźliśmy się w pozycji, którą nazwać można utknięciem w pułapce średniego dochodu. Jeśli popatrzymy na różnice dynamiki wzrostu w Polsce i w gospodarkach strefy euro, wyłączając okres, kiedy była tam recesja, to widać, że nasza przewaga co do dynamiki się zmniejsza. Nasz przyrost produktywności jest dzisiaj niewiele wyższy niż w przypadku Niemiec. Za chwilę dużo większą dynamiką produktywności będą charakteryzowały się Hiszpania czy Włochy. Te kraje przecież odbudują swoją zdolność konkurencyjną.
Czy więc nasza gospodarka może rosnąć?
Oczywiście! Może rosnąć pod warunkiem, że potrafimy wykorzystywać nasze zasoby pracy i będziemy lepiej opłacać wydajność pracy. Wracamy więc do problemów o charakterze strukturalnym, a tych piętrzy się przed nami sporo. Musimy pamiętać, że firma przyszłości będzie zupełnie inaczej budowana – w jakimś obszarze będzie musiała stanowić „centrum doskonałości”. Czyli musi dysponować czymś, co zapewni trwałą przewagę i uczyni z niej niezbędnego kooperanta. I umieć jeszcze tę przewagę umacniać i rozwijać. Raczej będzie to know-how niż produkt. Taka firma będzie szukała kreatywnych jednostek i jej wartość będzie funkcją kreatywności tych jednostek. Pokreślę raz jeszcze: jeśli chcemy być konkurencyjni, potrzebujemy inwestycji w jakość kapitału ludzkiego i rozwój.
Rozmawiała Monika Dawid-Sawicka
Fragment wywiadu pochodzi z wrześniowego numeru Personelu Plus
1 Konkurencyjna Polska. Jak awansować w światowej lidze gospodarczej, red. J. Hausner, Kraków 2013, http://kongresig.pl/wp-content/uploads/Raport_Konkurencyjna_Polska_Jak_awansowac_w_swiatowej_lidze_gospodarczej.pdf, dostęp: 22 lipca 2013 r.
Prof. dr hab. Jerzy Hausner – kierownik Katedry Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Członek Rady Polityki Pieniężnej. W latach 90. pełnił funkcję szefa zespołu doradców wicepremiera ds. gospodarczych, pełnomocnika rządu ds. reformy zabezpieczenia społecznego oraz członka zespołu doradców ekonomicznych Prezydenta RP. W latach 2001–2005 był posłem na Sejm RP. W październiku 2001 r. wszedł w skład gabinetu Leszka Millera jako minister pracy i polityki społecznej. Od stycznia 2003 r. minister gospodarki, pracy i polityki społecznej, a od czerwca 2003 r. także wiceprezes Rady Ministrów. Firmował swoim nazwiskiem plan naprawy finansów publicznych (tzw. plan Hausnera). W rządzie Marka Belki (od maja 2004 r. do marca 2005 r.) piastował stanowisko wicepremiera i ministra gospodarki i pracy. Laureat wielu nagród, m.in. nagrody Kisiela oraz nagrody im. Władysława Grabskiego.