Obszerny raport na temat "geografii" zagranicznych studentów uczących się w Stanach Zjednoczonych zarówno na studiach licencjackich, magisterskich, jak i doktoranckich, opracował ekspert Brookings Institutions Neil Ruiz, analizując niepublikowane wcześniej dane. Wynika z niego, że USA wciąż są niekwestionowanym liderem na świecie, jeśli chodzi o atrakcyjność i dostępność uczelni dla zagranicznych studentów.
Liczba studentów, którym wydano wizy F1 na naukę w uniwersytetach i college'ach, radykalnie wzrosła ze 110 tys. w 2001 r. do 524 tys. w 2012 r. Dodając do tego studentów uczestniczących w rożnego rodzaju szkoleniach, programach i wymianach studenckich, które wymagają innych wiz, w sumie w roku akademickim 2012/2013 USA gościły rekordową liczbę 819 tys. zagranicznych studentów. W sumie w USA studiuje 21 proc. wszystkich studiujących za granicą studentów na świecie.
Największy procentowy wzrost dotyczy studentów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej (wzrost o ponad 1000 proc. z 5,5 tys. studentów w 2001 r. do 75 tys. w 2012). W liczbach bezwzględnych liderem są Chiny, skąd pochodzi 25 proc. wszystkich zagranicznych studentów, którym USA przyznały wizy F1 w latach 2008-12. Kolejne są Indie (15 proc.) i Korea Południowa (10 proc.).
W rozmowie z Ruiz ocenił, że atrakcyjność USA dla studentów z całego świata wynika z globalnego charakteru nauki oraz innowacyjności i wysokiego poziomu badań prowadzonych na amerykańskich uniwersytetach. Ogromna większość obcokrajowców wybiera studia na kierunkach ścisłych z tzw. grupy STEM (nauki przyrodnicze, technologia, inżynieria i matematyka) lub biznes i zarządzanie. W przypadku Amerykanów kierunki te wybiera mniej niż połowa studentów.
Z Polski, jak wynika z przekazanych przez Ruiza danych, w latach 2008-2012 w USA studiowało w sumie ok. 2,5 tys. studentów. Co ciekawe, liczba wydawanych Polakom wiz studenckich F1 rosła dość szybko w pierwszej połowie dekady, z 409 w 2001 r. do prawie 758 w 2007 r., po czym rozpoczął się trend spadkowy, który trwa do dziś. W 2012 r. wizy F1 otrzymało tylko 409 studentów z Polski. Spadek może mieć związek z wejściem Polski do Unii Europejskiej, co umożliwiło Polakom studiowanie na uczelniach zachodniej Europy, bliżej kraju i w dodatku bez konieczności ubiegania się o wizę. "Ponadto Europa ma wiele wspaniałych, międzynarodowych uczelni z tradycjami" - zauważył ekspert.
Polacy przyjeżdżają do USA przede wszystkim, by studiować biznes i zarządzanie; niespełna 19 proc. wybiera kierunki ścisłe. "Studiują na dobrych uczelniach. W Nowym Jorku - na uniwersytecie CUNY (City University of New York), University of Minesota, na Harvardzie oraz Clark University" - wyliczał Ruiz.
Ogólnie wśród zagranicznych żaków największą popularnścią cieszą się University of Southern California, Columbia University w Nowym Jorku, University of Illinois, New York University i Purdue University.
Mimo ogromnego wzrostu liczby studentów zagranicznych, wciąż stanowią oni tylko 3,4 proc. ogółu studentów na amerykańskich uczelniach. "Nie są więc zagrożeniem dla Amerykanów" - uważa Ruiz. Dla porównania w Wielkiej Brytanii, Australii i Francji odsetek zagranicznych studentów wynosi odpowiednio 15,7; 21,2 oraz 11 proc.
Ruiz przekonuje, że zagraniczni studenci to wielki zysk dla Stanów Zjednoczonych. "Dla wielu publicznych, stanowych uniwersytetów, które z powodu kryzysu straciły część dotacji budżetowych, obcokrajowcy stanowią pomoc w przetrwaniu, bo płacą wyższe czesne niż Amerykanie" - powiedział Ruiz.
Przeciętnie zagraniczny student wydaje w USA ok. 36 tys. dolarów rocznie, co obejmuje czesne, wahające się od kilku do prawie 40 tys. dolarów na najlepszych, prywatnych uczelniach (z zastrzeżeniem, że te najbardziej prestiżowe, do których najtrudniej się dostać - jak np. Harvard - pokrywają koszty dla mniej zamożnych żaków). W sumie, jak szacuje Ruiz, wkład zagranicznych studentów w amerykańską gospodarkę w ostatnich pięciu latach to 21,8 mld dolarów w postaci opłat za naukę oraz 12,8 mld dolarów w ramach innych wydatków.
Zdaniem eksperta największe ekonomiczne korzyści studenci przynoszą USA, jeśli decydują się na pozostanie i na pracę w tym kraju po zakończeniu nauki. Pełnią wówczas rolę "mostów" pomiędzy szybko rozwijającymi się krajami i miastami pochodzenia a amerykańskimi miejscami zamieszkania, oferując pracodawcom niezwykle cenne umiejętności, zwłaszcza w firmach działających globalnie.
Dlatego w swym raporcie Ruiz rekomenduje decydentom politycznym zmiany w prawie imigracyjnym, tak by ułatwić absolwentom pozostanie w USA. Obecnie aż 45 proc. zagranicznych absolwentów przedłuża swój pobyt w ramach programu praktyk zawodowych "Optional Practical Training" (OPT). Problem w tym, że OPT umożliwia pozostanie w USA na okres tylko do 1 roku lub 29 miesięcy w przypadku absolwentów kierunków ścisłych. Później, jeśli absolwent ma poparcie pracodawcy, może starać się o czasową wizę na pracę H-1B. Ale jest o nią niezwykle trudno, zważywszy, że krajowa pula tych wiz wynosi 85 tys. rocznie, w tym dla absolwentów amerykańskich uczelni zarezerwowane jest min. 20 tys.
"W tym roku wizy H-1B skończyły się w pierwszym tygodniu" - powiedział Ruiz.
Wobec politycznego paraliżu w Kongresie, uniemożliwiającego porozumienie Republikanów z Demokratami ws. głębokiej reformy prawa imigracyjnego w USA, prezydent Barack Obama zapowiedział, że jeszcze w tym roku ogłosi pewne zmiany w ramach dekretów prezydenckich. Nieoficjalne doniesienia wskazują, że prezydent jest pod presją amerykańskiego biznesu, zwłaszcza firm technologicznych i rozważa nawet dwukrotne zwiększenie (z obecnych 366 tys. rocznie) liczby wydawanych zielonych kart, czyli zezwoleń na stały pobyt w USA dla pracowników, na czym mieliby skorzystać także młodzi absolwenci.
Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)