Wywiadu udziela Aleksandra Śliwoska: studentka V roku Prawa na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

 
A.Z: Co skłoniło Cię do wyboru właśnie Włoch (i danej uczelni) w ramach programu ERASMUS?
A.Ś: Po pierwsze miłość do tego kraju. Do tej niezwykłej kultury, pysznego jedzenia, do wiecznie błękitnego nieba i słońca. Do wyboru miałam Neapol, Cassino oraz Bari. Zdecydowałam się na to ostatnie miasto, ponieważ nie jest tak duże i ruchliwe jak Neapol dzięki czemu można poczuć specyficzną atmosferę włoskiego miasta. Poza tym leży nad morzem, więc można połączyć pożyteczną naukę z przyjemnym plażowaniem. Po drugie oczywiście chęć nauki języka włoskiego, również tego prawniczego. 
 
A.Z:Jakie były Twoje pierwsze dni jako ERASMUSowiczki? 
A.Ś: Wypełnione formalnościami związanymi z przyjazdem oraz szukaniem mieszkania. Następnie przyszedł czas na poznanie miasta i uniwersytetu. Na początku nie było najłatwiej, tym bardziej że włoskiego uczyłam się jedynie we własnym zakresie i tak naprawdę nigdy w tym języku nie rozmawiałam. A niestety na uczelni mało kto mówi po angielsku. Także pierwsze dni polegały na zbieraniu nowych doświadczeń. 
A.Z:Czy ERASMUSowiczowi we Włoszech ciężko jest się utrzymać? Czy koszty wyżywienia/mieszkania są wysokie?
A.Ś: To zależy od regionu w jaki się jedzie. W Apulii, w której leży Bari jest dosyć tanio. Dla porównania koszt mieszkania (pokój dzielony) to od 120-170 euro, natomiast w Rzymie lub miastach na północy kraju ceny wahają się od 250-350 euro. Jeśli zaś chodzi o wyżywienie, to nie ma problemu ze znalezieniem dyskontu i zrobieniem zakupów za niewielkie pieniądze. Erasmusowy grant może być nieraz, przy oszczędnym gospodarowaniu, wystarczający. Najwięcej wydaje się zawsze na początku pobytu (kaucja za mieszkanie, karta SIM, bilet miesięczny, karnet na stołówkę itp.) później wydatki już się stabilizują. 
 
A.Z: Jak wygląda studiowanie na włoskiej uczelni? W czym jest lepsze/ w czym gorsze w porównaniu z nauką na polskiej uczelni?
A.Ś: Najbardziej zaskakująca rzecz: sesja jest praktycznie co miesiąc. Na egzamin można przyjść w dowolnie wybranym miesiącu. Egzaminy są jednak bardzo sformalizowane, zawsze odbywają się przed kilkuosobową komisją, nie ma możliwości umówić się na zaliczenie przedmiotu indywidualnie z profesorem. Poza tym zajęcia są tu nieobowiązkowe. Za uczęszczanie można jednak dostać profity w postaci dodatkowych punktów lub mniejszej ilości materiału na egzamin.  Miałam też okazję uczestniczyć we włoskiej „laurea” czyli obronie magisterskiej. Na obronę zaprasza się rodzinę oraz znajomych. Magistra koronuje się wieńcem laurowym, po czym organizuje się poczęstunek dla najbliższych na uczelni. 
Zauważyłam jednak, że poziom kształcenia na włoskich uczelniach jest o wiele niższy w porównaniu z naszym. Studenci nie poznają wielu dziedzin prawa, mają bardzo wybiórczą wiedzę. Większość przedmiotów jest fakultatywna i tak naprawdę student po 5 latach zna jedynie podstawy nie mając pojęcia o wielu zagadnieniach. 
 
A.Z: Jako ERASMUSowiczka we Włoszech najchętniej czas wolny spędzałaś…
A.Ś: Na plaży (śmiech). Korzystałam też np. z koncertów czy wystaw organizowanych przez uczelnię. Poza tym dobrą formą były spotkania w ramach tandemu językowego. Uczyliśmy się w parach lub małych grupach: godzinę po włosku, godzinę po angielsku lub po polsku.
 
A.Z: Gdybyś miała opisać najzabawniejsze/najdziwniejsze wydarzenie z Twojego pobytu, byłoby to…
A.Ś: Bez wątpienia urodzinowa niespodzianka. Zaledwie miesiąc po przyjeździe moje współlokatorki zorganizowały mi najpiękniejsze urodziny jakie mogłam sobie wyobrazić. Podstępem wyciągnęły mnie z domu, zasłużyły przy tym na Oskara grą aktorską. Przez cały dzień nie zorientowałam się co knuły za moimi plecami. Przyszłam do domu o 22 i powitało mnie gromkie „sto lat” w czterech językach. To jest jedna z najpiękniejszych stron Erasmusa- możliwość poznania i spędzenia czasu z ludźmi z całej Europy. Nikt nigdy mnie tak nie zaskoczył! Nigdy też nie miałam tylu gości na urodzinach z tak różnych stron świata. 
A.Z: To tak na podsumowanie wymień proszę dwa plusy i dwa minusy, jeśli w ogóle są ;), bycia ERASMUSowiczem we Włoszech.
A.Ś: Największy plusem jest nauczenie się języka obcego od praktycznej strony. Tej umiejętności nie da żaden podręcznik ani lekcje. Gdy jest się „rzuconym na głęboką wodę” trzeba sobie radzić i używa się języka przymusowo osiągając niesamowite efekty w niedługim czasie. Nie ukrywam, że wyjechałam przede wszystkim po to, by mieć po powrocie coś do zaoferowania pracodawcy, czego nie ma każdy student po skończeniu prawa. Tym jest właśnie biegła znajomość włoskiego. Po drugie możliwość zaobserwowania kultury danego narodu, zachowań, wniknięcie w pewne schematy, poznanie ludzi. Erasmus to nie tylko studia, to przede wszystkim ludzie. Minus jest jeden. Słynna erasmusowa „depresja”. Czyli problem z przystosowaniem się do życia po powrocie do kraju. Gdy przyjeżdża się z Włoch- pachnących kawą, przepełnionych słońcem i ludzką życzliwością ciężko jest  wrócić do niestety często szarej, a przynajmniej innej, rzeczywistości. Na koniec pragnę powiedzieć, że podczas mojego pobytu nie było nawet chwili, w której żałowałabym wyjazdu. To naprawdę niezwykły czas i zachęcam każdego, kto czuje, że powinien, do takiego przedsięwzięcia.
A.Z: Dziękuję za wywiad.
 
 
Wywiad przeprowadziła Agnieszka Zalewska.