Sam pomysł, co trzeba podkreślić, nie jest wyłącznie krajowym "wynalazkiem." Na początku lutego prace nad brytyjskim wariantem pakietu wolnościowego zapowiedział rząd Borisa Johnsona. Tamten projekt idzie nawet dalej, bo obejmuje szeroko pojętą ochronę swobody wypowiedzi na terenie uczelni, włączając w to prawa studentów do głoszenia zgodnych z prawem, ale nie podzielanych przez większość poglądów oraz ochronę prawną gości uniwersytetu, których spotkania ze społecznością akademicką odwołano, lub którym odmówiono udostępnienia sali na takie spotkanie, bo jakaś grupa aktywistów protestowała przeciwko ich obecności na kampusie.

Czytaj także:
Nauczyciel akademicki nie odpowie dyscyplinarnie za przekonania>>
lnościowy pakiet dla uczelni - lepsza ochrona konserwatywnych naukowców>> 

Podobny projekt w Wielkiej Brytanii

Problem ochrony swobody wypowiedzi w kontekście uniwersytetu istnieje więc, i to nie tylko u nas. Z raportu przygotowanego przez administrację Borisa Johnsona wynika, że sporo uczonych i studentów boi się otwarcie prezentować swoje poglądy albo wręcz uprawia autocenzurę licząc się z tym, że jeśli powiedzą, co myślą narażą się na utratę pracy a co najmniej na nagonkę ze strony części członków wspólnoty akademickiej uważających ich poglądy za niemoralne czy wręcz przestępcze. W tym zakresie raport brytyjski  i uzasadnienie projektu polskiego brzmią niezwykle wręcz zgodnie.


Uniwersytet z natury swojej jest miejscem sporów, także światopoglądowych, a jako wspólnota uczących i nauczanych jest czymś więcej niż tylko szkołą, w której przekazujemy wiedzę ściśle według sylabusa, bojąc się, że poruszenie kontrowersyjnego tematu, odstępstwo od urzędowego kanonu albo, Boże broń, wdanie się ze studentami w pogawędkę o "życiu, Wszechświecie i całej reszcie" spowoduje, że będziemy tłumaczyć się przed komisją dyscyplinarną. Częścią doświadczenia uniwersyteckiego jest  to, że konfrontujemy się z różnymi światopoglądami, słyszymy poglądy często dla nas nie wygodne, albo wprost godzące w nasze przekonania. I tak ma być, uczymy się w ten sposób, że nie wszyscy muszą się z nami zgadzać, a własnych przekonań trzeba bronić w dyskusji.


Dlatego za trafne uznaję nałożenie na rektora obowiązku zapewnienia poszanowania swobody "debaty akademickiej organizowanej przez członków wspólnoty uczelni z zachowaniem zasad pluralizmu światopoglądowego i przepisów porządkowych uczelni". Mniej entuzjastycznie podchodzę natomiast do zmian w przepisach o postępowaniu dyscyplinarnym, a to z dwóch przyczyn. Po pierwsze, mam wątpliwości co do swoistego "postępowania wstępnego" mającego ustalić, czy mamy do czynienia ze ściganiem za zgodne z prawem poglądy, których posiadanie i głoszenie nie może stanowić deliktu dyscyplinarnego. Co się stanie, jeśli komisja dyscyplinarna przy ministrze uzna, że sprawa nie dotyczy przekonań filozoficznych, światopoglądowych itd., natomiast orzekająca w sprawie komisja dojdzie do wniosku, że owszem dotyczy? Znacznie lepiej byłoby pozostawić rozstrzygnięcie także i w tym przedmiocie komisjom dyscyplinarnym.

 

Poglądy rzadko przedmiotem oceny komisji dyscyplinarnej

Druga wątpliwość dotyczy praktyki stosowania prawa. Bardzo rzadko, jeśli w ogóle, zarzutem dyscyplinarnym jest to, że nauczyciel akademicki wyraża swoje przekonania religijne, światopoglądowe lub filozoficzne. Częściej zarzuca się, że taka osoba głosi poglądy dyskryminujące, sprzeczne z prawem lub aktualnym stanem wiedzy, że zamiast trzymać się sylabusa wdaje się w dyskusje ze studentami, albo że uprawia na zajęciach indoktrynację. A to już nie mieści się w granicach ochrony zapewnianej przez pakiet wolnościowy.

Jedynie na marginesie natomiast wypada zauważyć, że o ile pakiet odnosi się do wszystkich członków wspólnoty akademickiej, to przepisy przejściowe dotyczące umorzenia postępowań i zatarcia już orzeczonych kar stosuje się tylko do nauczycieli akademickich. Oznacza to, że w przypadku studentów i doktorantów postępowania mogą toczyć się dalej a orzeczone kary nie ulegają zatarciu.